26 listopada 2011

O wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy

Pisząc swojego urodzinowego posta niechcący wywołałem małą dyskusję - naprawdę małą bo to raptem dwa komentarze. Ale faktem jest, że temat różnicy między dwoma (prawie) miesięcznikami (od niedawna oba pisma ukazują się dziesięć razy w roku) raz po raz wypływa, pewnie nie tylko na tym blogu, temat wyższości Ruuner's World nad Bieganiem i odwrotnie.
Jakie jest moje zdanie? Przyznam szczerze, że nie jest tak, abym przedkładał jedno pismo nad drugie. W obu przypadkach zdarzają się słabsze numery. Czasem trochę mnie denerwuje wzajemne "małpowanie" tematów. Zgadzam się też z Avą, jeśli chodzi o okładkowe hasła, które bywają denerwujące. Kiedyś (na szczęście już to poprawili) okropnie irytowały niezgodności w okładkowych zapowiedziach (jakiś artykuł miał być na stronie X, a po otwarciu tej strony okazywało się, że był tam środek zupełnie innego artykułu). Ale z drugiej strony RW ma coś, co nigdy mnie nie rozczarowało - felietony Jacka Fedorowicza.
Ale reasumując, oba czasopisma są dla mnie źródłem wiedzy w temacie, który (Ameryki nie odkryję...) jest moją pasją.
Zadam jednak pytanie zaczepne - a jak jest u Was?

A tak a propos wyższości, o której nie ma co dyskutować*. W przedostatnim numerze jednego ze wspomnianych pism (tego o nie-poskim tytule**) przeczytaliście zapewne (lub nie) artykuł o biegaczu (blogaczu), który chciałby kiedyś Dogonić Kenijczyków. Czytając i artykuł i bloga naszła mnie pewna refleksja. Wiecie czym my, biali biegacze, z naszymi pulsometrami, GPS-ami, stosem książek, prasą fachową, portalami tematycznymi oraz (a jakże) blogami, różnimy się od Kenijczyków, którzy buty biegowe zakładają po raz pierwszy, gdy zaczynają zajmować czołowe miejsca w europejskich oraz amerykańskich biegach ulicznych? Odpowiedź będzie alegoryczna:


*Jeśli chodzi o tytuł posta to (moim zdaniem oczywiście) również nie ma o czym dyskutować...
**To mi przypomina o niesamowitej inwencji twórczej właścicieli poznańskich sklepów dla biegaczy. Są dwa (nie licząc "sieciówek" oczywiście) - jeden nazywa się Runner's World, drugi Świat Biegacza.

23 listopada 2011

Adidas Supernova Long Sleeve Tee

Słowo się rzekło, kobyłka u płota - dziś test luzy do biegania Adidas Supernova Long Sleeve Tee. Chociaż może powinienem napisać koszulki z długim rękawem, bo wydaje mi się, że właśnie określenie koszulka pasuje tu lepiej. Być może jestem w błędzie, ale bluzę kojarzę raczej z grubszym materiałem, który ma zapewnić przede wszystkim utrzymanie ciepła.
Podtrzymując konwencję z testu obuwia z tej samej serii (czyli Supernova), zacznijmy od materiału multimedialnego w języku Nietzschego i Schopenhauera (mam nadzieję, że nikt mnie nie posądzi o kryptoreklamę sklepu, ale kto by sprzęt sportowy sprowadzał z Niemiec?).


Adidas Supernova Long Sleeve Tee to uszyta z materiału poliestrowego koszulka/buza niepotrzebne skreślić) z długim rękawem utrzymana w kolorystyce błękitu, bieli i zieleni (pozwólcie, że w konkretne odcienie nie będę wnikał). System ClimaCool, w tym w szczególności specjalne panele umieszczone po wewnętrznej części ramion, na górnej części klatki piersiowej oraz pleców mają za zadanie zapewnić cyrkulację powietrza oraz odprowadzenie potu (uważny obserwator, zauważył zapewne że Niemcy używają tu przezabawnego określenia Feuchtigkeitsmanagment, co można by przetłumaczyć jako zarządzanie wilgocią). Specjalny krój Formotion ma za zadanie zapewnić maksimum komfortu i swobodę ruchu a płaski szwy minimalizują ryzyko obtarć. Części identyfikacyjne producenta, czyli logo na piersi i trzy paski po bokach stanowią również elementy odblaskowe zwiększające bezpieczeństwo przy słabej widoczności.
W tym roku polska złota jesień nie zachęcała do biegania "w długim". Dlatego też "testowanie" bluzy rozpocząłem na przełomie października i listopada. I jakie są tego efekty? Moje odczucia określiłbym jako bardzo dobre. Koszulka jest rzeczywiście bardzo wygodna - biega się w niej swobodnie, nie obciska ale też nie jest zbyt luźna - naprawdę można powiedzieć, że krój ma "anatomiczny" (choć przecież są też różnorakie anatomie). Na komfort biegu wpływają również rękawy, których długość może na pierwszy rzut oka zdziwić, ale dzięki temu przedramiona i nadgarstki są podczas biegu zawsze zakryte. Moim zdaniem koszulka najlepiej sprawdzi się w jesienne (względnie wiosenne), ale wciąż jeszcze (już) ciepłe dni. Ja, by czuć się komfortowo w temperaturze przekraczającej nieznacznie dziesięć stopni musiałem pod spód dodatkowo zakładać bezrękawnik (najlepiej biały, żeby nie przebijał). Nie miałem okazji tego sprawdzić, ale sądzę, że koszulka sprawdziła by się również w umiarkowanie ciepłe, ale wietrzne dni (oczywiście noszona pod wiatrówką).

Reasumując Adidas Supernova Long Sleeve Tee pozwala na naprawdę komfortowe bieganie, ale chyba najbardziej będą z niej zadowoleni biegacze typu "zmarzluch", (jakim jest na przykład Moja Lepsza Połowa, chociaż ona akurat nie biega) dla których temperatura na poziomie dwudziestu stopni to już "zimno" (właśnie przy takiej temperaturze Moja Niebiegające Żona zaczyna zakładać płaszcz). To co jeszcze koszulce/bluzie trzeba jeszcze przyznać, to to, że jest po prostu ładna (choć jak wiemy gusta są różne a i tak się o nich nie dyskutuje).

22 listopada 2011

Mama, Tata mam dwa lata

No proszę, to już dwa lata minęło, odkąd napisałem tutaj swojego pierwszego posta. Z okazji urodzin bloga sam sobie zafundowałem prezent i w końcu "sprawiłem sobie" prenumeratę Runner's World. (prenumerata Biegania mam już drugi rok).
Nie tylko z okazji urodzin już wkrótce (zamierzam wprowadzić) kilka zmian na blogu - bez rewolucji, ale taka mała zmiana koncepcji może. Ale najpierw - już jutro (no, może pojutrze) test bluzy do biegania.

PS. Odnoszę wrażenie, że nadużywam pewnych słów...

17 listopada 2011

Taki był oto

Wprawdzie rok kalendarzowy jeszcze się nie skończył, ale mam już za sobą kolejny sezon (a nowy zacznie się właściwie jeszcze przed końcem roku), postanowiłem zatem pokusić się o małe podsumowanie. Pierwszego stycznia nakreśliłem sobie pewne cele - z perspektywy czasu można spojrzeć, które udało się osiągną, które nie i dlaczego tak albo nie.

1. Trail/5 km (styczeń/luty)
Totalne porażka czyli trudne roku początki. Jeśli chodzi o II GP Poznania padło na mnie jakieś fatum - nie udało mi się pobiec ani w styczniu, ani w lutym, ani też w żadnym innym z wyjątkiem ostatniego (majowego, personal best na osłodę) oraz pierwszego (czyli listopadowego). Wyszło zatem na to, że pobiegłem dwa razy - pierwszy i ostatni... Najbardziej żałuję tego, że ostatecznie (czemu trudno się dziwić) nie zostałem sklasyfikowany. Może w trzeciej edycji będzie lepiej.

2. 10 km (marzec)
Mój drugi udział w Maniackiej zakończył się podwójnym sukcesem. Znowu udało się pobiec razem z moim tatą, a ja ustanowiłem nową (wciąż aktualną) życiówkę: 0:45:40.


3. Maraton (kwiecień)
Maraton wiosenny zgodnie z planem - przybiegłem na granicy czterech godzin. Na granicy, tzn. czas brutto był cztery sekundy powyżej, ale czas netto już prawie pół minuty poniżej. Po raz pierwszy udało mi się przebiec cały dystans (bez przechodzenia do marszu), a na drugi dzień byłem tylko trochę obolałe (nie chodziło mi po łowie parkowanie na miejscach dla niepełnosprawnych).
W Półmaratonie Poznańskim ostatecznie nie pobiegłem - nie chciałem ryzykować na tydzień przed Dębnęm, poza tym i tak miałem poobcierane pięty...

4. Sztafeta (maj)
Tutaj sukces na wielu polach! Po pierwsze udało się stworzyć fantastyczną drużynę Blogaczy. Po drugie świetnie się bawiliśmy. A po trzecie nabiegaliśmy piękny czas i zajęliśmy wysoką pozycję. Mam nadzieję, że w maju wystartujemy ponownie i liczę, że tym razem złamiemy "trójkę".
Poza sztafetą maratońską na początku miesiąca pobiegłem w Bojanowie, czyli, jak to podsumował autochton (Bojanowczanin?), jechałem sto kilometrów, żeby pobiec dwanaście...

5. Półmaraton (czerwiec)
Wprawdzie trenowanie mi nie szło ale w Grodzisku pobiegłem i mimo teoretycznego braku formy i niesprzyjającej pogody udało mi się nadszarpnąć życiówkę, a uzyskany wynik stał się podstawą do określenia celów na jesienny maraton.
Dodać niestety należy, że w czerwcu również zawisło nade mną swoiste fatum i ze względów zdrowotnych nie pobiegłem w żadnym z dwóch quasi-górskich biegów.

6. Przerwa wakacyjna (lipiec/sierpień)
Przerwa była owszem, ale tylko od startów. Oba miesiące solidnie (przynajmniej pod kątem biegowym) przepracowałem na treningach.

7. Półmaraton (wrzesień)
Półmaratonu nie było. Byłem zbyt "sponiewierany" Maratonem Wrocławskim, a właściwie warunkami w jakim przyszło go (nie tylko mnie) przebiec. Dodatkowo przyplątało się przeziębienie, więc zamiast jechać do Gniezna, siedziałem w domu.

8. Maraton (październik)
Jesienny maraton to sukces na własnym podwórku. Wydawało mi się, że wyznaczyłem sobie bardzo ambitny cel (3:45) a udało się pobiec o prawie trzy minuty szybciej, a życiówkę poprawić o ponad siedemnaście minut. I co istotne, uzbierałem na Koronę!

9. Zamkniecie sezonu (listopad)
Na zamknięcie sezonu przebiegłem zgodnie z planem półmaraton w Kościanie (nowy lepszy o ponad trzy i pół minuty rekord życiowy), a także dwa przełaje na dystansie 5 km - Eliminatora i pierwszy bieg trzeciego cyklu GP (tutaj bez życiówek).

Reasumując...
Największe porażki związane są z brakiem startów (czyli nie startowaniem z powodów różnych):
- II Grand Prix Poznania w biegach przełajowych
- Biegi quasi-górskie w czerwcu
Największe sukcesy:
- Maratony w Dębnie i w Poznaniu (zwłaszcza w Poznaniu),
- Powstanie drużyny Blogaczy i udział w sztafecie maratońskiej
- Poprawienie rekordów życiowych na wszystkich dystansach (oprócz 15 km, ale nie startowałem).

Taki był oto sezon niedawno miniony. Poznania planów na sezon 2011/12 możecie się spodziewać niebawem, choć tu i ówdzie kilku rąbków "tajemnicy" wszakże już uchyliłem...

14 listopada 2011

Adidas Supernova Sequence 4

Nadszedł wreszcie ten moment, gdy przyjdzie mi podzielić się z Wami moimi wrażeniami z testowania kolejnej pary butów ze stajni Adidasa, czyli Supernova Sequence 4. Tym razem rozpocznę jednak nieco nietypowo i tym, którzy mieli (lub mają) styczność z językiem Goethego i Mozarta zafunduję nieco praktyki, a pozostałym... no cóż, pozostałych zachęcam do obejrzenia materiału filmowego już po zakończeniu lektury - może wówczas więcej stanie się zrozumiałe.


Buty miałem okazję testować w okresie od końca września do połowy listopada, dzięki czemu przyszło mi biegać w zakresie temperatury od bliskiej zeru (+2°C) do tzw. pokojowej (+20°C), choć ani razu nie padało (więc trudno mi będzie wypowiedzieć się w kwestii szeroko rozumianej wodoodporności). W tym czasie pokonałem ok. 161 km, w tym 12 Maraton Poznański, I Bieg Eliminator (5 km), VII Półmaraton Kościański oraz pierwszy bieg z cyklu III Grand Prix Poznania w biegach przełajowych (5 km). Biegałem zarówno po nawierzchniach utwardzonych (asfalt, beton kostka brukowa), miękkich (ścieżki leśne i parkowe, trawa), jak i bardzo miękkich (piaszczyste zbiegi i podbiegi).
Pierwsze wrażenie jak zawsze związane jest przede wszystkim z wyglądem - but spodobał mi się "od pierwszego wejrzenia". Choć ogólnie nie odbiega znacząco od typowego buta biegowego, to nie sposób nie zauważyć, że projektanci przyłożyli się również do tego elementu, zgrabnie łącząc kolor niebieski z limonkowym, nie zapominając przy tym o elementach odblaskowych. Pierwsze założenie butów poskutkowało wrażeniem doskonałego dopasowania, co z kolei sprawiło, że bardzo szybko (bez kilkudniowego "paradowania" w butach po mieszkaniu) postanowiłem wybrać się na ośmiokilomerowy trening.
Buty Adidas Supernova Sequence 4 przeznaczone są dla biegaczy pronujących. Dlatego też w obszarze piety zastosowany został system ForMotionTM, który ma za zadanie opóźniać dośrodkowe opadanie stopy. Kolejnym elementem zmniejszającym pronację jest plastikowy element w kształcie łuku umieszczony po wewnętrznej stronie podeszwy.  Połączenie to oprócz zapobiegania pronacji wspomaga odpowiednie ustawienie stopy przy lądowaniu na pięcie, zaryzykuję zatem stwierdzenie, że mogą być z powodzeniem uzytkowane również przez biegaczy ze stopą neutralną (czego wydaję się najlepszym przykładem).
Dla zapewnienia amortyzacji i sprężystości podeszwę wykonano ze specjalnej pianki o grubości 17 mm w obszarze śródstopia oraz 30 mm pod piętą, natomiast w przedniej części stopy zastosowano element systemu adiPRENE®+. Jeśli zaś chodzi o podeszwę, to zaopatrzono ją w mozaikę elementów gumowych (niektóre z nich, konkretnie tzw. Sticky Rubber, przypominają nieco macki ośmiornicy) miękkich - które mają za zadanie zapewnić przyczepność zarówno na suchym jak i na mokrym podłożu, jak i twardszych - które z kolei mają zapewnić odporność na ścieranie.
Buty są również kompatybilne z systemem miCoach, co oznacza, że pod wkładką prawego buta znajduje się miejsce na sensor (co ciekawe, w jednym z czasopism dla biegaczy widziałem reklamę, gdzie sensor przymocowany był mimo wszystko do sznurówki).
Przechodząc już do moich całkowicie subiektywnych odczuć, muszę (co nie znaczy, że nie chcę) potwierdzić, że buty doskonale "wymuszają" odpowiednie ustawienie stopy zarówno przy swobodnym, jak i żwawszym tempie - gdy zdarzało mi się spoglądać na stopy w biegu (staram się raczej patrzeć przed siebie), miałem wręcz wrażenie, że biegam jak po sznurku. Niczego też nie można zarzucić amortyzacji - nawet trudy maratonu po wyasfaltowanych ulicach stolicy Wielkopolski nie odcisnęły zbyt wielkiego piętna na moich stawach i stopach, które odbijały się (stopy, nie stawy) od tego asfaltu przez niemal cztery godziny. Ale buty sprawdziły się nie tylko w miejskiej dżungli. Również w tzw. terenie, wliczając w to naprawdę strome zbiegi i podbiegi na Eliminatorze pozwoliły mi myśleć raczej o trzymaniu tempa, niż o tym jak stawiać stopy. Kolejny duży plus to dopasowanie - moje stopy mają raczej skłonność do nabywania się obtarć i pęcherzy (zwłaszcza na piętach). Tym razem obyło się bez takich nieprzyjemnych niespodzianek. Wykonana z siatki i mikrozamszu wierzchnia część buta zapewnia też bardzo dobrą wentylację. I tylko sznurówki sprawiły mi niemiłą niespodziankę rozwiązując się w połowie biegu podczas GP Poznania.
Buty są też niezwykle trwałe - mimo sporego kilometrażu nie noszą żadnych widocznych oznak zużycia (poza przybrudzeniem oczywiście), ani wewnątrz, ani na zewnątrz.
Podsumowując, model Supernova Sequence 4 wydaje się być idealnym butem treningowym dla początkujących biegaczy pronatorów (czytałem gdzieś, że zaawansowani bardziej cenią sobie buty proste do tzw. bólu). Raczej na nawierzchnie utwardzone, choć sprawdzi się również w przypadku zmiennej nawierzchni (inaczej ujmując, nie jest to typowy but do biegania przełajowego). Mnie biega się w nim naprawdę bardzo dobrze, aż prawie zaczynam żałować, że stopa mi jednak nie pronuje...

12 listopada 2011

Początek i koniec

Tak już na zupełne zakończenie sezonu wybrałem się dziś nad Rusałkę na pierwszy bieg III Grand Prix Poznania w biegach przełajowych. Jeszcze wczoraj wieczorem zastanawiałem się, czy to dojdzie do skutku, bowiem czułem się tak, jakby łapała mnie jakaś infekcja. Na wszelki wypadek połknąłem przed snem dwie żółte tabletki, nastawiłem swoją psychikę na tryb "układ immunologiczny baczność, walczyć mi z tą zarazą" i pełen dobrych myśli udałem się na spoczynek. Na szczęście obudziłem się w pełni zdrów. Tylko pogoda od rana (a właściwie o już od wczoraj) nie rozpieszcza - zrobiło się na prawdę zimno, choć jeszcze nie ma mrozów w ciągu dnia. Wczoraj wymarzłem na paradzie z okazji imienin głównej ulicy miasta i nie bardzo miałem ochotę by to się dziś powtórzyło. W związku z tym w sumie nie bardzo wiedziałem jak mam się ubrać. Oczywiście przesadziłem - z dołem nie było problemu (legginsy 3/4), ale na górę założyłem o jedna warstwę za dużo (wiatrówkę) i trochę się zgrzałem. Nie licząc rąk (bo rękawiczek, a jakże, nie zabrałem), w które zrobiło mi się ciepło dopiero w okolicach czwartego kilometra.


A sam bieg? Nie chciałem biec na sto procent, więc do ostatniej chwili biłem się z myślami jaką taktykę przyjąć. Ostatecznie postanowiłem biec na wynik ok. 0:22:00. Początek wyszedł nieco szybszy - pierwszy kilometr 4:23, drugi 4:17. Zacząłem sobie myśleć, że może się jednak skończyć kolejną życiówką w ostatnich tygodniach, ale gdzieś w połowie trzeciego kilometra rozwiązała mi się lewa sznurówka, a prawa wskazywała na stan "zaraz dołączę do lewej". Przymusowy "pit-stop" sprawił, że trzeci kilometr przebiegłem 4:39 i jakoś zeszło ze mnie powietrze. Mimo to czwarty i piąty wyszedł niemal jednocześnie jak pierwszy i drugi (4:23 i 4:16) i tak na mecie Gremlin wskazał mi równe 0:22:00. Jak się później okazało czas netto miałem o dwie sekundy lepszy, czas brutto z powodu niemałego tłoku na starcie (nic dziwnego przy rekordzie frekwencji, 623 biegaczy) 0:22:16.

A teraz czas powiesić buty na kołku (czyli wynieść do piwnicy) i przez cztery kolejne tygodnie zająć się regeneracją i ładowaniem akumulatorów (w sumie to prawie to samo). Kolejny sezon otwieram drugim biegiem GPP, dziesiątego grudnia

7 listopada 2011

Kościańska wiosna

Tak jak w poprzednim sezonie, głównym punktem zamykającym stał się Półmaraton Kościański. Tak jak już niegdyś pisałem, to miasto rodzinne mojego teścia, więc mogę tam liczyć na silny doping prywatnych kibiców, którym bryluje Ciotka Ewa. Trasa dodatkowo sprzyja kibicowaniu, tak więc i tym razem mogłem liczyć na MPK, czyli Mobilny Punkt Kibicowania.
Kościan przywitał nas (biegaczy i nie tylko) pogodą, którą trudno nawet określić jako złotą polską jesień. Było iście wiosennie. Na rondzie w okolicy biura zawodów znajdował się termometr, który gdy udawałem się po numer startowy wskazywał piętnaście stopni, a gdy się rozgrzewałem już tylko jednej kreski brakowało do dwudziestu. Jeszcze kilka dni wcześniej nawet przez myśl by mi nie przeszło, że pobiegnę w krótkim rękawku i spodenkach "startowych" a tu proszę.

Moim celem minimum było poprawić "personal best", ale celowałem w wynik w okolicach 1:43. Pomny doświadczeń z zeszłego roku ustawiłem się nieco bardziej z przodu, niż by to sugerowały tabliczki wydzielające poszczególne strefy. Ale dzięki temu szybko udało mi się złapać odpowiednie tempo. Pierwszy kilometr wręcz idealnie - 5:02. Drugi i trzeci również niemal jak po sznurku (4:57, 4:59). Mimo dobrego tempa nie biegło mi się całkowicie komfortowo - nawadniałem się dobrze przed biegiem, a jednak krótko po starcie poczułem silne pragnienie a gardło zrobiło mi się suche i nawet trudno się oddychało. Na szczęście inny uczestnik, biegnący z butelką poratował mnie łykiem napoju na przepłukanie gardła i mogłem kontynuować walkę. Wkrótce minąłem po raz pierwszy swoich kibiców (jak się później okazało już po raz drugi, ale za pierwszym razem nie odnaleźli mnie w tłumie).
Niesiony dopingiem (i nie tylko, ale o tym w następnym zdaniu) kolejne dwa kilometry pokonałem szybciej niż zakładałem (4:52, 4:59). Ok piątego kilometra zreflektowałem się, że źle ustawiłem ekran w Gremlinie i zamiast pokazywać mi tempo aktualnego "okrążenia" (auto-lap mam ustawiony na 1 km), pokazuje mi średnie tempo. Wszystko wyrównało się jednak między kilometrem piątym i siódmym (4:56, 4:57), dalej starałem się już trzymać przyjętych założeń, choć raz wyszło (ósmy kilometr 4:53, dziesiąty 4:55 jedenasty 4:52) a innym razem nie (dziewiąty 4:43!, dwunasty 4:49), ale dziwnym zbiegiem okoliczności przyspieszałem zawsze przed punktem z wodą. Pod koniec pierwszej dużej pętli (trasa miała jedną małą, dwie duże i krótki dobieg do mety) "wciągnąłem" pierwszego z dwóch zabranych żelów i złapałem za kubek by popić... a tu kubek prawie pusty. Złapałem drugi, a w tym drugim już herbata (słodka). I taki zasłodzony biegłem jakiś kilometr z pustym kubkiem w dłoni wypatrując jakiegoś kibica, który mnie poratuje wodą. Ostatecznie znów wspomógł mnie inny biegacz. Może te problemy sprawiły, ze chwile później trochę poniosły mnie emocje i zupełnie bez sensu nakrzyczałem na pana, który lekko zajechał mi drogę rowerem...
W każdym bądź razie po zaspokojeniu pragnienia i niesiony nową dawką energii starałem się już biec na tyle szybko, na ile czułem, że jestem w stanie. Z założenia trzecią część miałem biec tempem 4:50/km a wahało się ono między 4:41 a 4:48 z wyjątkiem szesnastego kilometra, który pokonałem w 4:56. Czy mogłem biec szybciej. Zapewne tak, bo jak zwykle na finiszu mnie poniosło i przeszedłem do sprintu (czyli siły były), ale to wszystko przez faceta, który, gdy zacząłem go wyprzedzać, postanowił podjąć walkę. Także metę minąłem z okrzykiem walki na ustach i z tego wszystkiego zapomniałem zastopować Gremlina i czas netto (1:41:42) musiałem potem obliczać na podstawie analizy krzywej tempa. Oficjalnym czasem był czas brutto, a tu zanotowałem wynik 1:43:09.
Na mecie jeszcze jedna powtórka z przed roku czyli zdjęcie z Kubą (przez zupełny przypadek zrobione w tym samym niemal miejscu - trzeba tylko dodać, że rok wcześniej nie znaliśmy się jeszcze osobiście), który po raz kolejny złamał 1:40. A potem już tylko herbata, rozciąganie, i szybkie pogaduchy ze znajomymi biegaczami - jednemu z nich oddałem swój bon na posiłek, bo ja czym prędzej udałem się na słynną zupę pomidorową z kluskami Ciotki Ewy!
Podsumowując, jestem oczywiście bardzo zadowolony, szczególnie z wyniku - pobiegłem o 1:28 lepiej od zakładanego, a życiówkę podkręciłem o całe 3:38. Atmosfera również była świetna, głównie dzięki kibicom, nie tylko tym prywatnym. Jednak jeśli chodzi o organizację, jest kilka rzeczy, które warto by poprawić - zaczynając od strony internetowej, na której trzeba się było czasem naszukać by znaleźć potrzebne informację (na stronie startowej nie było na przykład informacji o tym kiedy odbędzie się bieg). Dla mnie osobiście dużym zgrzytem był obowiązek zwrotu numeru startowego - myślę, że bieg ma już taką rangę (siódma edycja, blisko tysiąc uczestników), że może pozwolić sobie na numery zawierające coś więcej oprócz samego "numeru właściwego", które będą miłą pamiątką dla uczestników. Warto by było również przemyśleć rozstawienie punktów z wodą - pierwszy znajdował się w strefie startu/mety, drugi był ok dwa kilometry przed końcem dużej pętli. W praktyce było to ok. półtora kilometra od startu (koniec małej pętli - mało kto korzystał), ok. dziewiątego kilometra, pomiędzy kilometrami jedenastym i dwunastym i dopiero w okolicy dziewiętnastego. Ale najbardziej przydały się wreszcie pomiar czasu netto...

Żeby nie było, ze tylko narzekam, na koniec dwie ciekawostki - a właściwie dwaj "ciekawi" biegacze. Pierwszego spotkałem podczas rozgrzewki. Z tzw. arafatką na głowie posilał się przed startem - w jednej ręce miał czekoladę, w drugiej odpalonego papierosa. Drugą "indywidualnością" był chłopak, który pod bluzą, na szyi miał rodzaj walkmana z zewnętrznym głośnikiem i "raczył" wszystkich wokół utworami RATM. Sam zasugerowałem mu grzecznie zainwestowanie w słuchawki, ale natknął się na bardziej ciętą ripostę w formie pytania, czy na długo ma jeszcze baterii.

A zatem, sezon powoli można uznać za zakończony. Za tydzień jeszcze pierwszy bieg GP Poznania (tak na 3/4 gwizdka, choć boję się, że i tak pójdę na całość), a potem cztery tygodnie laby i czas podsumowań orz oczywiście snucia planów. Na pewno za rok o tej porze (o ile rzecz jasna nic nie stanie na przeszkodzie) znowu zawitam do Kościana.

4 listopada 2011

Strategia na Kościan - korekta

Na początek będzie filozoficznie. Dziwne czasy przyszły. Mam ponad sto trzydzieści znajomych na "fejsie". Niektórych spośród nich nie miałem jeszcze okazji poznać w tzw. realu. O dziwo, czasem właśnie na nich można naprawdę liczyć - jak na prawdziwych przyjaciół, którzy złapią cię "za szmaty", gdy chcesz zrobić głupstwo, a czasem delikatnie pchną do przodu. Wprawdzie to tylko dlatego, że za bardzo się tutaj uzewnętrzniam...

Ale do rzeczy! Komentarze Wojtka i Hanki (że o Tete nie wspomnę) popchnęły mnie do ponownego przemyślenia strategii na finał sezonu, czyli na Półmaraton Kościański. Postanowiłem nieco poszperać (grzebałem, jak by powiedziała Antygona z klasycznego skeczu Kabaretu Potem) i trafiłem na artykuł o strategii wykorzystującej, czy też odwołującej się do zjawiska Runners High. Pomyślałem, brzmi to dobrze - warto spróbować.
Założenia zatem są następujące. Cel minimum (czyli nie wolniej niż) to minimalne poprawienie życiówki z Grodziska (1:45:20), tj. średnie tempo 4:59/km. Cel może nie "maksimum", bo w sumie sam do końca nie wiem na co mnie stać, ale taki, który określiłbym jako bardzo zadowalający (lecz, przynajmniej z założenia nie szybciej niż) to wynik określony na podstawie tabeli Race Prediction z książki  Run Less, Run Faster, bazując na najlepszym wyniku na 10 km, czyli 1:41:12, co z kolei przekłada się na średnie tempo 4:48/km. Uśredniając dwa średnie tempa dochodzimy do najlepszego oszacowania, czyli tempa 4:53/km, które powinno dać wynik w okolicach 1:43:10, choć zamierzam (i zgodnie z założeniami powinienem) nim biec jedynie przez (mniej więcej) jedną trzecią dystansu.
Pierwszy kilometr relatywnie wolno, bo o trzy procent (9 s/km) wolniej niż tempo średnie, choć może się okazać, iż z powodu tłoku na starcie (na liście startowej znajduje się blisko dwanaście tuzinów nazwisk) będzie jeszcze wolniej. Kolejne dwa kilometry (miejmy nadzieję, że na pierwszym już się nieco przetrze) biegniemy szybciej o jeden procent (3 s/km) w tempie 4:59/km i na następnych dwóch ujmujemy jeszcze jeden procent. Po pięciu kilometrach "rozgrzewki" osiągamy tempo 4:53/km, które staramy się utrzymać przez kolejne 7 km. Natomiast po minięciu tabliczki z napisem "12 km" przyspieszamy o jeszcze trzy sekundy na kilometrze i takie tempo staramy się utrzymać aż do mety. Ale jeśli stanie sił i ambicji, na samym finiszu (zobaczymy czy i na jak długim) można podjąć próbę wycisnąć jeszcze trochę soku z tej cytryny...
I jeszcze jedna ważna nauka z poprzednich dwóch połówek - zabrać swój własny prowiant, aby czasem nie zabrakło zasilania niczym tramwajom we Wrocławiu. A co z tego wszystkiego wyjdzie w tzw. praniu? Przekonamy się już w niedzielę. A warunki do podkręcania życiówek zapowiadają się wyśmienite...

1 listopada 2011

Strategia na Kościan i najkrótszy plan treningowy

Długo biłem się z myślami jak pobiec w Kościanie. No bo jak tu podejść do startu zaledwie trzy tygodnie po maratonie, biorąc dodatkowo po uwagę, że przez dwa z nich ilość przebiegniętych na treningach kilometrów wynosi piękne okrągłe zero? Gdzieś kiedyś czytałem artykuł o startach krótko po maratonie, niejako "na fali" pracy włożonej właśnie w przygotowania do startu na królewskim dystansie. Próbowałem nawet znaleźć go (ten artykuł) znaleźć - niestety nieskutecznie, acz z tego, co sobie przypominam, starty na krótszych dystansach były mile widziane. Co zatem zrobić z połówką w Kościanie - walczyć o nową życiówkę czy przebiec rekreacyjnie? Postanowiłem przyjąć strategię pośrednią. Czyli pierwszą połówkę połówki (czyli ćwiartkę) zamierzam pobiec w tempie na wynik nieco poniżej czasu nabieganego w Grodzisku, czyli ok. 4:59 min/km. Jeżeli w połowie dystansu będę czuł się na siłach, przyspieszę i zobaczymy, co z tego wyjdzie (a zobaczymy na mecie).

A plan? No cóż, trudno mówić o planie na pięć dni przed startem. Po "pomaratońskim" folgowaniu swojemu lenistwu i uleganiu sugestiom Ślubnej, która do znudzenia powtarzała mi, że przecież jestem "przemęczony po maratonie" mam na koncie szybką i crossową (górską wręcz) piątkę czyli Eliminatora, oraz dzisiejszą próbę generalną tempa 4:59/km na dystansie 10 km (ostatecznie wyszło średnio po 4:57). W czwartek planuję jeszcze trening szybkościowy czyli sześć do ośmiu czterystumetrówek w tempie ok. 4 min/km. A potem już tylko niedzielna weryfikacja. Jestem oczywiście dobrej myśli, bo niby jakiej mam być?

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...