30 września 2013

Wyzwanie 2013 – Tydzień 16 i 17

Zasadniczo należy uznać, że Sezon Startowy dla Biegów o Niższym Priorytecie (w skrócie - jak pamiętamy, uwielbiam skróty - SSdBoNP) można uznać za zamknięty. Przez ostatnie dwa miesiące walczyłem dzielnie o życiówki (w dwóch na trzech przypadkach udało mi się to z tzw. przytupem), ale trzeba mieć na uwadze, że mimo wszystko były to tylko starty kontrolne stanowiące zarazem element przygotowania do wisienki na torcie sezonu letnio-jesiennego. Już po raz ostatni zatem pojawią się określenia przed- oraz postartowy, w odniesieniu do tygodni treningowych. Przywołajmy je zatem.

Tydzień 16 - (przed)startowy III
Obiecałem Wam dwa posty temu,iż napiszę co się stało z planowanymi na niedzielę tygodnia urodzinowego 12 km + 10x100/100m. Otóż skoro nie udało się w niedzielę, postanowiłem czym prędzej nadrobić zaległości w poniedziałek. I od tych zaległości zacząłem kolejny tydzień. A ponieważ po raz kolejny zawitałem w mieście grzejników, po powrocie do hotelu wytyczyłem sobie w tzw. internetach trasę o odpowiedniej długości, metodą mnemotechniki wbiłem do głowy miejscowości przez które przyjdzie mi przebiegać i ruszyłem. Niestety, dwa razy źle skręciłem i trasa wyszła nieco dłuższa o tej planowanej. W rezultacie czego do planu musiałem dorzucić ponad kilometr spokojnego biegu, by wrócić do miejsca noclegowania. Szczęście, że w ogóle połapałem się ostatecznie gdzie w ogóle jestem i w którą stronę biec by dobiec tam gdzie chciałem.
Miało być B-D-M, wyszło CG-B-D-M-H
Od wtorku miała być pełna realizacja bieżącego planu tygodniowego. Na początek sześć kilometrów plus dziesięć przebieżek 200/200 m (interwały pracy po 43-44 sekundy - tylko jeden wyszedł wolniej, a kilka wręcz za szybko) i kilometr jonizującego truchtu. W czwartek skończyło się bieganie planowe - po południu złapał mnie dziwny ból pleców (nie wiem czy źle spałem, czy też o długiej jazdy samochodem - a może jedno i drugie) i zamiast na trening postanowiłem wybrać się do wanny z gorącą wodą. Pomogło - w piątek ból praktycznie zniknął. Cóż z tego, jak przyszło mi pracować do późna. Zamiast zaplanowanych na piątek sześciu kilometrów w pierwszym zakresie i pięciu przebieżek 100/100 m był sobotni rozruch, czyli o dwa kilometry w pierwszym zakresie mniej. A skoro rozruch, to nazajutrz zawody - Bieg Zbąskich. Przez cały tydzień nabiegałem 58 kaemów (z malutkim haczykiem).

Tydzień 17 - postartowy III
Tu od razu z nieukrywaną radością napiszę, że choć z trudnościami, tym razem plan udało mi się wykonać w całości, bez korekt i przemeblowań. Na wtorek w owym planie widniało 12 km OWB1. Tym razem postanowiłem nie biegać w kółko po parku, ale pobiec tak trochę przed siebie. Wyszedł mi z tego Tour de Grunwald i udało mi się pobiec uliczkami, na których moja stopa nigdy wcześniej nie stanęła. Za to w czwartek było z kolei bieganie metodą na hobbita po Stargardzie Szczecińskim poprzedzone takim oto dialogiem:
Portier/Recepcionista: Deszcz pada!
Ja: Widzę (uśmiech)
P/R: To jak pan będzie biegał?
Ja: W deszczu (jeszcze szerszy uśmiech)
No cóż, nie ma złej pogody - są tylko słabe charaktery. Choć mokra koszulka obtarła mi paskudnie sutki, 15 km plus 10 x 100/100 m mogłem uznać za odhaczone jeszcze przed śniadaniem. W piątek z kolei była powtórka z zeszłego wtorku czyli 6K plus dwustumetrówki po 43-44'. Tym razem kręciłem po parku. W niedzielę miało być za to 20K, lecz Trenejro uznał ostatecznie, że przez starty zabrakło nieco dłuższych biegów i zalecił dorzucić piątaka (wiecie, taka zorganizowana akcja). A ja postanowiłem dorzucić do tego eksplorację trasy maratonu - ruszyłem ze swojego fyrtla w stronę MTP, a stamtąd pod prąd. Połowa dystansu pozwoliła mi dobiec aż za Wartę czyli w okolice trzydziestego czwartego kilometra. Po zmianie kierunku biegu (a sensu stricte jego zwrotu) dane mi było zatem posmakować ostatnich kilometrów planowanej trasy, w tym obrastającego powoli legendą podbiegu na Serbskiej. Taka mała próba generalna, choć w dużo wolniejszym tempie (jak dużo, to się dopiero okaże). I tym pozytywnym akcentem zakończyłem tydzień treningowy, a zakończyłem z liczbą 70,5 km.

A za chwilę rozpoczniemy wielkie odliczanie - jutro zaczyna się miesiąc maratonu...

28 września 2013

Szczęśliwy biegacz, szczęśliwy tata

Wciąż pozostaję pod wielkim wrażeniem organizacji półmaratonu,w którym miałem okazję wystartować w miniony weekend. Mowa oczywiście o Biegu Zbąskich. Odległość wprawdzie nie zachęcała do udziału, bo to aż godzina drogi - a może tylko godzina, bo większość autostradą. Ale co tu mówić o odległości, jak na ten sam bieg wybrała się Ewa, która (czasowo) miała prawie cztery razy dalej. De facto, dzięki temu, że Ewa się wybrała, kwestie logistyczne uległy znacznemu uproszczeniu. Niemniej, to co nas spotkało przed, w trakcie i po biegu pozwoliło szybko zapomnieć o tym, że daleko. Tak pokrótce, acz po kolei - świetne oznaczenie dojazdu do biura zawodów (tablice i wolontariusze), duża ilość przygotowanych miejsc parkingowych, bogata infrastruktura (szatnie, prysznice, toalety), sprawna obsługa w biurze zawodów, wysoki poziom kibicowania (zarówno w samym Zbąszyniu, jak i w pomniejszych miejscowościach wzdłuż trasy), klęska urodzaju ciast domowego wypieku na mecie (naprawdę musiałem długo się zastanawiać, na co się zdecydować i wreszcie - dla mnie najważniejsze - biegi dla dzieci oraz zapewniona opieka na czas gdy rodzice będą w biegu (dosłownie i w przenośni). Mało tego, że opieka była zapewniona - dzieci wraz z opiekunkami wyszły na trasę by dopingować rodziców i całą resztę siedmiusetosobowej rzeszy biegaczy. Otrzymać dawkę wsparcia od własnej latorośli - i to dwukrotnie, bo panie opiekunki tak wybrały miejsce, że przebiegaliśmy obok niego dwukrotnie - absolutnie bezcenne!
A Córce Starszej machałem tak! (fot. Emilia P.)
A teraz o kwestiach drugorzędnych, czyli o bieganiu. Trenejro zalecił następującą taktykę: pierwsze piętnaście kilometrów w tempie 4:30 min/km - planowany międzyczas na koniec tego odcinka 1:07:30. Kolejne trzy kilometry w tempie o pięć sekund szybszym a ostatnie trzy kilometry bardzo mocno. Nie udało mi się do końca tych założeń utrzymać. Przez pierwsze dwa kilometry owszem - potem biegłem już od czterech do dziesięciu sekund za wolno. Na piątym wprawdzie wydawało mi się, że przyspieszyłem (wówczas przypisywałem to minionemu kilka chwil wcześniej punktowi z wodą), bowiem czas okrążenia kończył się na :23, ale jak się później okazało, było to 5:23 na odcinku około 1,2 km - ktoś musiał przestawić tabliczkę z oznaczeniem piątego kilometra (miałem wyłączonego autolapa w Gremlinie i łapałem kolejne oznaczenia ręcznie). Kilkakrotnie próbowałem podkręcić tempo - ale tylko raz zobaczyłem wynik zbliżony do założonych dwustu siedemdziesięciu sekund. Inna rzecz, że te pierwsze piętnaście kilometrów, to zdecydowanie najtrudniejszy odcinek trasy - wiał całkiem mocny przeciwny wiatr a trasa obfitowała w podbiegi. Dlatego też do tabliczki z napisem 15 km dotarłem z ponad minutowym opóźnieniem (1:08:33).
Samotność długodystansowca (fot. Wojtek Siwoń)
Po zakończeniu trzeciej piątki trasa zrobiła się przyjemniejsza (czytaj: łatwiejsza) a ja dodatkowo posilony zjedzonym kilometr później żelem (który nawiasem mówiąc był praktycznie płynny, ale wiadomo przecież co rozumiem pod pojęciem żeli, czyż nie?) zacząłem przyspieszać. Na szesnastym kilometrze zbliżyłem się do poziomu założonego na kilometry, które już miałem w nogach. Siedemnasty pokonałem już 4:27, by na osiemnastym znowu zwolnić (nie wiedzieć czemu) do 4:31. Mniej więcej wtedy przy trasie spotkałem kierownika ze starej firmy, który jest tamtejszym autochtonem - przybiliśmy piątkę, a ja znowu zacząłem przyspieszać. Na siedemnastym urwałem trzy sekundy, ale na osiemnastym już kolejne osiem i zszedłem poniżej tempa 4:20. Ostatnie trzy kilometry przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Dziewiętnasty  pokonałem wprawdzie w zaledwie 256 sekund, ale ostatni odcinek przemknąłem jak szalony i wyprzedzali mnie już tyko... rowerzyści. Średnie tempo między tabliczką z napisem 19 km a metą wyniosło 3:59! A stoper zatrzymał się na wyniku 1:34:36 - czas brutto: 1:34:44 i 99-te miejsce na 703 osoby, które dotarły do mety.
Na finiszu chyba naprawdę ziemi nie dotykałem (fot. Robert Cieślak)
Ale wiecie co tego dnia było najlepsze? Nie, nie nowa, przepiękna życiówka. Nie nie medal, który choć ładny stanowi jedyną wpadkę organizatorów (jest na nim data o dzień późniejsza niż data samego biegu). Więc co? Brawa, które odebrałem od dzieci i pań opiekunek, gdy zjawiłem się by odebrać Córkę Starszą z biego-przedszkola. Normalnie +100 do dumy ojca!
Zbąszyńscy Blogacze - zmęczeni ale szczęśliwi (fot. Wojtek Siwoń)
No dobrze, ale teraz pora już zająć się wizualizacją tego jak pokonuję trasę maratonu i zastanawianiem się (oczywiście wspólnie z Trenejro) jaką strategię przyjąć. Bo już za kilka dni rusza Wielkie Odliczanie...

18 września 2013

Wyzwanie 2013 – Tydzień 13 do 15

Pewna firma produkująca obuwie do biegania (i nie tylko) miała kiedyś taki slogan reklamowy: Są nałogi, które uczynią Cię silniejszym! Parafrazując mógłbym napisać Są skrzywienia, które dodadzą Ci motywacji! Mam właśnie takie małe skrzywienie, które dawało mi potężnego kopa do terminowej realizacji treningów zaplanowanych na sam koniec tygodnia. Ot, nie chciałem, żeby mi się statystyki rozjeżdżały - żeby kilometry przypisane do jednego tygodnia przeskakiwały na kolejny. Niestety, w ostatnich tygodniach zabrakło mi tej motywacji. Pierwsze dni w nowej firmie i związane z tym częste wyjazdy do pewnej miejscowości na słynnej tradycją chłopa i partyzanta Kielecczyźnie, nie pozostały bez wpływu na moje treningowe plany i ich realizację. A w praktyce wyglądało to jak poniżej.
Stąporków, miasto grzejników - ostatnio często tam biegam (źródło: www.polskaniezwykla.pl)
Tydzień 13 - (przed)startowy II
Przed kolejnym sprawdzianem formy plan i jego Twórca (czyli Trenejro) dali mi nieco odpocząć. We wtorek dziesięć kilometrów plus dziesięć przebieżek 100/100 m. W czwartek już tylko sześć kilometrów w pierwszym zakresie ale za to przebieżki po 200/200 m, po 43-45 sekund każda (i jeszcze kilometr truchtu na schłodzenie). W czwartek miało być sześć kaemów i pięć przebieżek 100/100, ale wydarzenia z życia rodzinnego przeszkodziły i po nocnej wymianie tzw. esek z trenerem, był sobotni rozruch (czytaj: dwa kilometry OWB1 mniej). O tym co było w niedzielę już pisałem. Razem na budziku 43,3 km (sierpień zamknąłem z kilometrażem 218,6).

Tydzień 14 - postartowy II
Kolejny tydzień miał być mocny. Na wtorek plan przewidywał 12 km OWB1 - wykonano. Na czwartek 1 km plus 10 x 100/100m - również wykonano. Na piątek plan taki sam jak w poniedziałek - wykonano... w niedzielny wieczór. Nie udało się w piątek, nie udało w sobotę a zaplanowanych na niedzielę 31K (w tym 25 km tempa) nie dałbym rady wykonać, mając w perspektywie wczesną pobudkę dnia kolejnego. Zdecydowałem się zatem na nadrobienie zaległości sprzed dwóch dni, zamykając tym samym tydzień z 44,7 km na liczniku.

Tydzień 15 - urodzinowy
Kolejny tydzień rozpocząłem od konsultacji z Trenejro. Nie chciałem odpuścić długiego wybiegania, wymyśliłem więc sobie, że zrobię je we wtorek, a nawet wydłużę, jako że we wtorek (tak się atrakcyjnie złożyło) były moje urodziny (oczywiście okrągłe). Sprawiłem sobie zatem trzydzieści cztery kilometry (w tym 15 km w średnim tempie 4:48/km) w prezencie. Tu w pełnej krasie ukazują się zalety posiadania trenera - plan na resztę tygodnia został szybciutko (sic!) skorygowany i tak w czwartek było 8 km w pierwszym zakresie plus 10 razy 100/100 m. W sobotę (choć miało być w piątek) po prostu 12 km w pierwszym zakresie. A w niedzielę powtórka z rozrywki, czyli wyrwa w planie. Co się stało z planowanymi 12 km + 10x100/100m napiszę przy następnej okazji (czyli już się domyślacie co). Tydzień zamknąłem z przebiegiem (prawda, że przebieg lepiej pasuje do biegacza niż do samochodu?) 60,4 km.

Tymczasem zaczynam już czuć tremę przed niedzielną połówką. A propos - wyobraźcie sobie, że moje personal best na dystansie półmaratonu ma już ponad rok. Nie to, żeby forma nie rosła czy cośtam - ot przez ponad rok nie złożyło się przebiec  oficjalnych 21,097 km. Zatem życzcie mi powodzenia w Zbąszyniu!

11 września 2013

W mordę wind

To co, może napiszę w końcu co się działo pierwszego dnia bieżącego miesiąca na lotnisku w Bednarach? Bo tego, że wiało domyślacie się zapewne z tytułu posta. Ale z racji, że wiało to się również działo.

Na podpobiedziskie (ładne słowotwórstwo mi wyszło) lotnisko, gdzie na pierwszy dzień września a ostatni wakacji zaplanowano imprezę pod nazwą Aktywnie dookoła Poznania, wybraliśmy się całą rodziną, z racji tego, że Córka Starsza miała zadebiutować w biegach dzieci. Niestety już po drodze dowiedzieliśmy się, że jej najlepsza przyjaciółka Z. nie dojedzie (a miały debiutować razem). Po dotarciu na miejsce przywitała nas wspomniana powyżej wietrzna - bardzo wietrzna - pogoda. Flagi łopotały niczym w scenie poprzedzającej bitwę w samurajskim filmie. Razem z Córką Starszą odebraliśmy nasze pakiety (Córka osobiście uiściła opłatę startową w wysokości jednego złotego polskiego) i tu entuzjazm moje latorośli się zakończył. Zresztą wszystkie trzy Moje Dziewczyny nie pałały optymizmem a pogoda w tym nie pomagała (zapomniałem dodać, że wiatr był zimny). Także musiałem niemal stanąć na głowie, żeby zaciągnąć CS na linie startu - jakby mogła, to by pobiegła, ale u taty na apa. Ale jak już ruszyła było dużo lepiej a radość na mecie to już nie do opisania, że o dumie z medalu (późniejszym porównywaniem kształtów z medalem taty, dopytywaniem czemu dzieci mają takie, a dorośli inne) nie wspomnę. Nawiasem mówiąc bieg najmłodszych dzieci to było najkrótsze dwieście metrów (bo tyle właśnie miały przebiec maluchy) w historii biegów amatorskich - wg moich pomiarów zabrakło jakieś sto dwadzieścia. CS pozwoliła sobie jeszcze wymalować twarz w kąciku dla dzieci a potem całe grono moich niedoszłych kibiców uciekło przed wiatrem do samochodu. A ja ruszyłem walczyć z wiatrem i samym sobą.
Zdjęcie: Robert Cieślak
Sam bieg w telegraficznym skrócie wyglądał następująco. Ruszyliśmy z wiatrem w plecy. Na pierwszych metrach starałem się nie spalić, czyli nie zacząć za szybko. Nie przejmowałem się zatem faktem, że większość biegaczy płci obojga mnie wyprzedza. Nieskromnie mówiłem sam sobie, że już niedługo to oni będą oglądać moje plecy (nieskromnie dodam, że się nie pomyliłem). Po tysiącu pierwszych metrach odnotowałem, że tempo jest o kilka sekund wolniejsze od oczekiwanego - docisnąłem trochę. Na drugim kilometrze nawrót i uderzenie wiatru w twarz. Chowanie się za plecami innych biegaczy pomogło utrzymać dobre tempo (4:12/km). Na trzecim biegłem już osamotniony (inni zostali w tyle) i już sam musiałem się zmagać z siłą wiatru. Jeden z współbiegaczy próbował się do mnie podłączyć ale mimo moich zachęceń by schował się za moimi plecami, odpadł i został w tyle. Tempo udało mi się utrzymać przyzwoite (4:16) ale na czwartym kilometrze musiałem za to zapłacić, bo mimo odczuwalnie stałego poziomu wysiłku tempo spadło do 4:23. Na szczęście na czwartym kilometrze był też nawrót (o ironio, wyszło słońce i w miejsce wiatru zacząłem odczuwać mało w tej sytuacji przyjemne przygrzewanie w głowę) i ostatni kilometr pierwszej pętli przebiegłem w cztery minuty i dziesięć sekund. Na półmetku dwa łyki wody i... powtórka z rozrywki. Szósty i siódmy kilometr po 4:16. Ósmy pod wiatr już o dwanaście sekund wolniej - byłoby szybciej, gdyby ktokolwiek z biegnących obok wykazał chęć wspólnej walki z niesprzyjającymi warunkami. Dzięki nawrotowi przedostatni kilometr udało się pokonać w minut cztery a sekund dwadzieścia a potem to już finisz - ostatnie tysiąc metrów w 3:52. To wszystko dało wynik daleki od oczekiwanego acz niewiele gorszy od całkiem jeszcze świeżej życiówki - tak konkretnie to 42:33 (pomiar własny - oficjalny wynik brutto to 42:37). Wiekszym zaskoczeniem było dla mnie to, że dobiegłem jako trzydziesta pierwsza osoba na 338, które ukończyło bieg na głównym dystansie czyli 10 km.

Na koniec najważniejsze - na mecie otrzymaliśmy ciastka. Ciastka, które uratowały całą imprezę w oczach Mojej Lepszej Połowy. A kolejna szansa na poprawę wyniku na dychę najpewniej w listopadzie. Wcześniej trzeba się będzie zmierzyć z nieco dłuższymi dystansami.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...