24 stycznia 2011

Pechowe II GP Poznania?

Trzeci raz z rzędu nie udało mi się dotrzeć na Grand Prix Poznania. Nie udało się w grudniu, nie udało się również przy pierwszym biegu styczniowym. I gdy już wszystko (nawet pogoda) układało się po mojej myśli i wszystko wskazywało na to, że w sobotę pobiegnę wokół Rusałki... dzień przywitał mnie wiadomością, iż Małżonka zaniemogła. I tak oto, gdy startował bieg, ja kończyłem właśnie zajęcia na basenie z drugą z Moich Dziewczyn.
Teraz sytuacja przedstawia się tak, że aby być w ogóle sklasyfikowanym na koniec cyklu, nie mogę już opuścić ani jednego biegu. Czy się uda - czas pokaże (jak mawiał mój przyjaciel z czasów licealnych).

Byłbym zapomniał - ja nie wierzę w pecha...

18 stycznia 2011

Vox Populi, Vox Blog(i)

Zdając sobie, ku własnej radości, sprawę, że kilka osób w miarę regularnie zagląda na tegoż bloga (Mamo, Tato - kocham Was oboje...), choć nie wszystkie się ujawniają (Niech żyją olbrzymy z Nowego Targu! (sic!)), pomyślałem sobie, że mogę pozwolić sobie na mały eksperyment medialny i oddać czytelnikom głos w sprawie, która mnie nieco nurtuje (ale nie to, żeby od razu mi sen oczu spędzała).

Otóż rzecz jest taka: jak już wcześniej miałem okazję się pochwalić, głównym startem wiosny 2011 ma być, zgodnie z szeroko zakrojonym planem, udział w 38. Maratonie Dębno (10 kwietnia). Jednakże tydzień wcześniej będzie miał miejsce 4. Półmaraton Poznań (3 kwietnia) i wręcz nie wypada nie pobiec. Siedem dni to jednak, wg tzw. znawców sztuki (choć posiadających zdanie zgoła odmienne na pewno kilku się znajdzie), zdecydowanie za krótka przerwa by połówkę przebiec na tzw. maksa. Zatem jaką strategię przyjąć na półmaraton? Do tej pory rozważałem następujące (dodam tylko, że w planie treningowym mam w tym dniu wpisane 16 km w tempie maratonu):

5,097 km trucht, 16 km w tempie maratonu - czyli nieco dłuższa rozgrzewka i trening wg planu. Odwrotnej opcji, tj. najpierw tempo, potem trucht, nie rozważałem, bo wiem, że trudno byłoby się pohamować.

Metoda Galloway'a czyli bieg przeplatany marszem. Pytanie tylko jak długie powinny być odcinki marszu i biegu, bo wersja "2 km bieg/1 km marsz" (która dałaby ok. 14 km biegu) raczej nie w chodzi w grę, z uwagi na fakt, że na każdym kilometrze w marszu stygłbym do tzw. zera.

Pełny dystans w planowanym tempie maratonu - zwiększy to obciążenie w stosunku do założonego, ale również pozwoli dodatkowo "oswoić" się z tempem.

Poprowadzenie debiutanta - czyli bieg z kimś, kto chce pokonać swój pierwszy półmaraton, oczywiście przy założeniu, że chce go pokonać w tempie, które nie będzie dla mnie forsujące oraz, że takowy chętny by się w ogóle znalazł.


A zatem oddaje głos w ręce i klawiatury Czytelników - do Waszej dyspozycji komentarze oraz ankieta (która pozostanie aktywna przez miesiąc). Mam nadzieję, ze tym razem nie zapanuję zmowa milczenia...


PS1. Napisałem wprawdzie, że opcja "na maksa" nie rozważam, ale mimo wszystko postanowiłem uwzględnić ją w ankiecie - może ktoś ma akurat takie zdanie.
PS2. Jeśli ktoś zna gramatykę łaciny, będę wdzięczny za uwagi co do tytułu wpisu...

11 stycznia 2011

Podsumowanie tygodnia - 14tdMD

Trzeci tydzień planu a treningi (jak już to wcześniej napisałem) idą jak po grudzie - dosłownie i w przenośni. Odnoszę wrażenie, że Opatrzność mnie przytrzymuje, żebym zbyt gwałtownie obciążenia nie zwiększał...

Wtorek
Trening siłowy - 31:30

Czwartek
11 km: 1.5 km easy, 8 km @LT pace, 1.5 km easy
Pierwotnie planowałem ten trening na środowy wieczór. Ten wieczór minął jednak pod znakiem ratowania potrąconego kota, którego znalazłem na naszej ulicy a później poszukiwania właściciela czworonoga - na szczęście oba przedsięwzięcia zakończone sukcesem. Postanowiłem zatem wstać wcześniej w czwartek i nadrobić zaległości. Niestety, zostałem zatrzymany w łóżku przez moją kobiet(k)ę - żeby nie było niedomówień: tą młodszą - nijak spać dalej nie chciała, jeśli taty obok nie było. A gdy już udało mi się podźwignąć, nagle i niespodziewanie zaatakowały sensacje żołądkowe niewiadomego pochodzenia. I szybko do łóżka wróciłem. Na szczęście niemoc okazała się chwilowa i wreszcie wieczorem udało się wskoczyć w biegowe buty.
Gdy ruszałem na warstwie lodu zalegającego na chodnikach zalegała cienka warstwa śniegu, dzięki czemu w ogóle udawało się biec. Niestety padał również deszcz, który szybko śnieg rozpuścił, by razem z tym rozpuszczonym szybko zamarzać. I tak bieganie zamieniło się w jazdę (nie)figurową. Sam się sobie dziwię (z perspektywy czasu), że tak długo udało mi się bronić przed wcześniejszym ukończeniem treningu. Ostatecznie udało mi się pokonać 8,15 km (1,5 km easy, 6,1 km @LT, 0,5 km easy).

Sobota
1200, 1000, 800, 600, 400, 200 (all with 200 m RI)
Ten trening z założenia miał mieć zupełnie inny przebieg. Jako jednostkę "szybkościową" zaplanowałem na ten tydzień udział w trzecim biegu GP Poznania. Tyle tylko, że w sobotę znowu od rana wszystko szło pod górkę. I znalazłem się w pewnym momencie w punkcie, w którym zdałem sobie sprawę, że będę pędził przez pół miasta z przysłowiowym wywieszonym jęzorem i być może uda mi się zdążyć na... ślizganie się wokół Rusałki. Przyznaję się szczerze: wybrałem relaks w wannie i prace domowe (w takiej właśnie kolejności).

Niedziela
16 km @MP + 28sec/km
To z kolei był najtrudniejszy jak to tej pory trening biegowy w moim życiu. Stoczyłem ostrą walkę... z samym sobą.
Jak to często w przypadku długich biegów czynię, wybrałem się do Lasku Marcelińskiego. Jednak jak szybko do niego wbiegłem, tak szybko wstąpiłem na drogę powrotną. Nie miałem najmniejszej ochoty przemoczyć się do suchej nitki a przy okazji zostawić zęby gdzieś na ścieżce lub na drzewie. W pierwszym momencie chciałem w ogóle dać sobie tzw. "spokój" i tylko siłą woli dobiegłem do parku, w którym biegam najczęściej, by sprawdzić czy tam też nie da się biegać. Ścieżki w Parku Raszyńskim nie były idealne, ale dzięki sypaniu piaskiem nadawały się do biegania. Ale i tak przez jeszcze kilka kilometrów musiałem zmagać się ze swoim "nie chcę mi się". Ale wciąż tłumaczyłem sobie, że już wystarczająco dużo spośród zaplanowanych kilometrów musiałem zapisać jako "nieprzebiegnięte". W końcu jednak udało mi się rozkręcić na tyle, ze musiałem pilnować tempa, aby nie było zbyt szybkie. I nawet mimo początkowego spowolnienia średnie tempo wyniosło 6:27/km.

Ostateczny tygodniowy kilometrarz i ogólne zadowolenie z realizacji założeń są dalekie od oczekiwanych ale mimo wszystko cieszy, że na przekór skrajnie niesprzyjającym warunkom atmosferycznym (doszedłem do wniosku, ze odwilż jest gorsza od siarczystych mrozów) udało się odbyć dwie jednostki biegowe.

9 stycznia 2011

Prawie jak studniówka

Jutro już dziesiąty stycznia. A to oznacza, że na przygotowania do 38. Maratonu Dębno pozostaną już tylko trzy miesiące, czyli okrągłe 90 dni. Tyle, że jak na razie przygotowania idą jak po grudzie - dosłownie i w przenośni...

Dosyć długo przyszło nam czekać na większą liczbę informacji na temat 38. edycji maratonu. A wszystko przez to, że zeszłoroczna edycja została przesunięta na październik. Długo jedyną informacją na temat terminu rozegrania zawodów był kalendarz imprez na stronie PZLA. Ale w grudniu w końcu sypnęło informacjami na oficjalnej stronie maratonu. Najpierw potwierdzono termin (10 kwietnia), później ruszyła strona w nowej szacie graficznej, aż wreszcie (tuż przed końcem roku) uruchomiono internetowe zapisy do biegu. Ja zapisałem się w tym tygodniu i znalazłem się na liście jako stodwudziestadzewiąta osoba. W tej chwili lista liczy już dwieście trzynaście pozycji. Zobaczymy, czy ta dynamika zostanie zachowana.

Jedno nie zaskoczyło (chyba) na pewno - trasa. Tak jak w latach ubiegłych, prowadzić będzie ona po "trójkącie" Dębno-Dargomyśl-Cychry. Pętla liczy sobie ok. 14 km, zatem trzeba będzie ją pokonać trzykrotnie (pomyślałem sobie dziś, że to jak na półmaratonie w Kościanie, tylko pętla dwukrotnie dłuższa).

Osobiście jakoś bardziej przypadają mi do gustu trasy "jednopętlowe", ale z tego co słyszałem o maratonie w Dębnie, na trasę narzekać nie powinienem. Ale to już czas pokaże. Tymczasem trzeba dobrze przepracować następne trzy miesiące, żeby dobrze wypaść, choć to wcale zawody balonowe nie są.

A tak na marginesie - w swojej krótkiej jeszcze karierze maratończyka nie świętowałem jeszcze tak hucznie "studniówki" maratonu, jak to miało miejsce tym razem. Przyszli goście, zajadaliśmy się sałatkami i innymi słodkościami, raczyliśmy się trunkami, a w pewnym momencie nawet szampan był. Ale nic dziwnego, w końcu to był Sylwester...

3 stycznia 2011

Podsumowanie tygodnia - 15tdMD

Podejrzewam, że dziewięć na dziesięć osób zakładających bloga o bieganiu wśród powodów do tego kroku posiadało samo-motywację. Nie inaczej było i ze mną. A jak blog może motywować biegacza? A tak, żeby nie musiał robić tego co ja będę musiał zrobić za chwilę - pisać o treningach, które się nie odbyły...
To był ciężki tydzień (niestety nie dlatego, że treningi były ciężkie) - nie będę się usprawiedliwiał, że pogoda nie dopisała, że goście przyjechali, że kilka razy "popstrykałem" się ze Ślubną, że Sylwester, że późno kładłem się spać... Fakt jest faktem, że z trzech treningów biegowych, odbył się tylko jeden.

Wtorek
Pływanie, 40 długości basenu (25 m), tj. 1000 m w 28:00

Środa (wg planu)
4 x 800m (2 min. RI) - nie odbyło się

Piątek (wg planu)
11 km: 1,5 km easy, 8 km @ MP, 1,5 km easy - nie odbyło się

Niedziela
15 km @ MP + 28 sec/km
W niedzielę, choć nie jakoś szczególnie wcześnie, udało się wstać i pobiec do Lasku Marcelińskiego. Pogoda sprawiła, że podłoże nie było zbyt przyjazne - dopóki nie dotarłem do lasu momentami trzeba było biec praktycznie po tafli lodu, w samym lesie był nieco zmarznięty, ale jednak śnieg. Na szczęście ścieżki dość dobrze udeptane - tylko momentami pojawiały się problemy przy mijaniu innych biegaczy. Mimo wszystko trudne warunki nie przeszkodziły mi w utrzymywaniu założonego tempa, raczej musiałem się hamować. Ostatecznie średnie tempo wyszło o sekundę szybsze od zakładanego.

Podsumowując, 15 z założonych ok. 29,5 km nie napawa dumą z pracy nad sobą. Ale nie ma co załamywać rąk - biegnę dalej.

1 stycznia 2011

To będzie mój rok

Niezmienne początek roku, a zwłaszcza Nowy Rok, czyli jego pierwszy dzień to dobry moment na snucie planów na nadchodzące dwanaście, zupełnie nowych, miesięcy. W tej właśnie konwencji napisany został artykuł Zaplanuj swój najlepszy rok w najnowszym numerze Runner' World. Przedstawiono w nim całkiem ciekawą koncepcję, by w ciągu dwunastu miesięcy wystartować w zawodach na każdym dystansie i w każdym terenie.
Mój plan nie jest idealną kalką tego opisanego w artykule (przede wszystkim planuję maraton nie tylko na jesień), ale można powiedzieć, że przejawia pewne podobieństwa. A przedstawia się następująco:

1. Trail/5 km (styczeń/luty)
Czyli ni mniej ni więcej czyli ciąg dalszy cyklu II Grand Prix Poznania w biegach przełajowych. Cykl wprawdzie kończy się dopiero w maju i jest duża szansa, że w tych cieplejszych miesiącach uzyskam lepsze wyniki z życiówkami włącznie, ale jeśli tak się stanie, to niejako przy okazji, bo w miesiącach wiosennych chciałbym się skoncentrować na nieco innych dystansach.

2. 10 km (marzec)
Wiosnę przywitam udziałem  (drugim moim) w VII Maniackiej Dziesiątce. Liczę, że i tym razem w biegu weźmie udział więcej niż jeden Monczyński.

3. Maraton (kwiecień)
Ktoś by zapytał, a gdzie półmaraton? Półmaraton będzie - również w kwietniu, konkretnie 4 Półmaraton Poznań(ski), 3 kwietnia - ale w tempie treningowym. A powodem tego jest fakt, że mój docelowy start wiosenny czyli 38. Maraton Dębno, wypada już tydzień później, czyli 10 kwietnia. Cel: złamać wynik 4:00:00, ale nie będę do niego "parł" za wszelką cenę. Jeśli się nie uda, następna okazja będzie jesienią.

4. Sztafeta (maj)
Coś nowego, co chciałbym zrobić w tym roku - pobiec w sztafecie maratońskiej (Ekiden) - okazja nadarza się 29 maja w Warszawie. Kwestia tylko zebrania zespołu - mój pomysł jest taki, aby skrzyknąć innych blogujących biegaczy i powołać (choć na ten jeden raz) zespół Runblogerów. Pytanie tylko czy się inni chetni znajdą...

5. Półmaraton (czerwiec)
Wciąż mam pewne wątpliwości, czy czerwiec to dobry czas na najważniejszą "połówkę" w sezonie (wciąż mam w pamięci warunki pogodowe tak "sprzyjające" startom w czerwcu biegłego już roku). Postanowiłem jednak spróbować swoich sił w V Grodziskiskim Półmaratonie Słowaka.

Maj i czerwiec to również sezon na biegi górskie w położonym wszakże w bezpośrednim sąsiedztwie polskich gór Poznaniu (i okolicach) - z niemałą przyjemnością wziąłbym udział (o ile - na co liczę - zostaną również w tym roku zorganizowane) w Malta Trail Running oraz Cross Dziewicza Góra.

6. Przerwa wakacyjna (lipiec/sierpień)
W miesiącach wakacyjnych powinny już rozkręcać się przygotowania do jesiennego maratonu i nie planuję na ten okres ważniejszych startów - jeżeli na jakieś się ostatecznie zdecyduje, to na lokalne.

7. Półmaraton (wrzesień)
Z uwagi na fakt, że w tym sezonie zaplanowałem aż trzy maratony, we wrześniu sytuacja będzie odwrotna do kwietniowej. Udział w Maratonie Wrocławskim będzie na "zaliczenie" - planuję tempo co najmniej o minutę wolniejsze niż w docelowym jesiennym maratonie - natomiast jako mocny start (choć raczej nie na 101%) planuję w Półmaratonie Lechitów w Gnieźnie.

8. Maraton (październik)
Czyżby najważniejszy start sezonu? W końcu maraton na własnym podwórku: 12 Poznań Maraton im. Macieja Frankiewicza.

9. Zamkniecie sezonu (listopad)
Kolejna "nowa świecka tradycja", czyli, taj jak to miało miejsce w zeszłym roku, na zamknięcie sezonu Półmaraton w Kościanie.

Tak powinien wyglądać sezon 2011 - o ile uzyskam aprobatę Najwyższej Władzy...

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...