31 marca 2010

#040

Wczorajszy trening miał na celu przede wszystkim rozbieganie po niedzielnym półmaratonie. Na szczęście nie sponiewierałem się za bardzo, ale czułem w nogach te 21 kilometrów z małym hakiem - najbardziej chyba właśnie ten hak...I chyba utkwił w prawym kolanie, bo ono najbardziej dawało mi się we znaki. Nie, nie, nie - bez dramatyzowania. Po prostu odczuwałem pewien dyskomfort. Tylko jeden element treningu (w zasadzie rozgrzewki) musiałem sobie z tego powodu "odpuścić" - skipy (zwłaszcza A), reszta praktycznie bez zarzutu.

Założyłem sobie pesymistycznie, że może nie uda mi się przebiec przewidzianych sześćdziesięciu minut. A tu niespodzianka. W spokojnym tempie przetruchtałem sobie pełną godzinę, co pozwoliło mi dodać do "licznika" kolejne 10.3 km.
A jako że mamy ostatni dzień marca mogę również pozwolić sobie na małe podsumowanie. Zatem marzec zamykam z liczbą 127,1 km na liczniku (z czego 36,097 na zawodach) a pierwszy kwartał z 267,3 km. Kolejny miesiąc, to "maratonowy" kwiecień...

PS. A gdy tak biegłem księżyc był taki wielki i tak nisko... coraz wyżej (sic!).

29 marca 2010

Trzeci ale pierwszy

Na początek gra skojarzeń, czyli dowcip z brodą:
Kilku kolegów umówiło się na wspólne oglądanie meczu w telewizji połączone ze spożyciem popularnego napoju wyskokowego. Niestety jeden z nich spóźnił się - gdy wreszcie dostarł na miejsce, spojrzał na telewizor i zapytał:
- Już druga połówka?
Na co koledzy, spoglądając na stół, odrzekli:
- Nie, trzecia.

A ja chciałem napisać o swojej pierwszej "połówce" czyli debiucie w półmaratonie - tak konkretnie to 3 Poznań Półmaratonie. Tak na marginesie, moja nie-sportowa żona wyraziła dziś zdziwienie, że jeszcze o tym nie napisałem: "Sądziłam, że po nocach będziesz siedzieć, a napiszesz". Ja jednak wolałem odespać...
No właśnie - termin poznańskiej połówki dosyć nieszczęśliwie zbiegł się ze zmianą czasu na letni (krótsza noc) oraz... katarem Małej. Noc z piątku na sobotę była bardzo niespokojna i obawialiśmy się, że kolejna będzie podobna. Lilka chyba się jednak nad swym sportowym ojcem zlitowała i dzielnie całą noc przespała (no prawie całą, bo obudziła się zanim budzik zadzwonił, czyli przed szóstą nowego czasu). Jednak krótsze o godzinę spanie "na czuwaniu" zrobiły swoje. Na szczęście adrenalina przedstartowa też. Suma summarum nad Maltę dotarłem w całkiem dobrej kondycji, wyłączając lekką ciężkość na żołądku spowodowaną najprawdopodobniej tremą debiutanta.
Na starcie grzecznie ustawiłem się w okolicach pacemakera na 2:00. Cel jaki sobie założyłem (nie minimum, bo minimum to by było "byle dobiec" ale optimum) to właśnie zmieścić się w "dwójce". I przez jakiś czas, czyli przez około pierwsze trzy kilometry (tak mniej więcej do Garbar - informacja dla znających Poznań), równie grzecznie się go trzymałem. Potem stwierdziłem, że mogę odrobinę przyspieszyć, tak by mieć odrobinę rezerwy, jeśli będę się chciał zatrzymać na punkcie odżywczym lub gdy będę musiał zrobić przerwę... na siku. I tak sobie spokojnie biegłem, ciesząc się atmosferą przybijając piątki dopingującym nam dzieciakom, członkom przygrywających zespołów muzycznych oraz czekającym na przejściu dla pieszych emerytkom. Jedyne co mi przeszkadzało, to miejsca gdzie wyłączony był tylko jeden pas ruchu i (zwłaszcza tam, gdzie kierowcy musieli nas przepuścić, więc stali w korkach) nieprzyjemny zapach spalin. Nie wyzbyłem się też błędu nowicjusza, próbując brać wodę z pierwszych ustawionych stolików (wiadomo, przy nich zawsze największy tłok).
Finiszowałem w bardzo spokojnym tempie za to w doborowym towarzystwie. Na kilkaset metrów przed metą zrównałem się z Numerem Jeden, czyli prezydentem Poznania. Można by to podsumować słowami: Buty do biegania - 300 zł. Pakiet startowy półmaratonu - 40 zł. Finiszowanie przy okrzykach "Brawo Panie Prezydencie!" - Bezcenne! A co najważniejsze, zmieściłem się w "upragnionej" dwójce, uzyskując ostatecznie czas netto 1:56:40. I nie zużyłem całej energii.

Jednak największą bohaterką wczorajszej imprezy była znana poznańska biegaczka, Pani Maria czyli Maria Pańczak (rocznik 1939), która dotarła na metę z czasem 3:08:48 i mimo, że przecięła linię mety jako ostatnia, była niekwestionowaną zwyciężczynią - nie tylko w swojej kategorii wiekowej.
A wiecie czemu Pani Maria zawsze biega z parasolem? Żeby wyhamować na mecie...

25 marca 2010

#039

Miesiąc - tyle właśnie pozostało do IX Cracovia Maratonu...

A ja dzis wybrałem się na II zakres. Po rozgrzewce i 10 minutach truchtu "rzuciłem" się na zaplanowane 8 km. Udało mi się wybiegać całkiem ładne tempo, bo jedną sekundę poniżej 5 minut na kilometr. Całość zakończyłem kolejnymi 10 minutami truchtu i krótkim rozciaganiem. Łącznie wybiegałem dziś 11,4 km.

Maraton za miesiąc, a połówka już za trzy dni.

24 marca 2010

#038 czyli SNZ*

W niedzielę planowałem długie wybieganie. Udało mi się tak ułożyć dzień, by ok. osiemnastej móc wyjść na dwie "godzinki". W ten sposób wliczając prysznic zdążyłbym na wieczorną kąpiel córki (gwoli wyjaśnienia - kapiemy Małą tylko wieczorem; no chyba, że zajdzie "pilna potrzeba)". Niestety po piątej rozpadało się zdrowo, a to niezdrowo biegać po deszczu. Wprawdzie są tacy, którzy uważają, że trening jest niezależny od pogody, ale ja, jeśli mam już być zmoczony, to wybieram basen.
Załozyłem optymistycznie, że uda mi się to nadrobić w poniedziałek. Zaplanowałem dzień tak, by po powrocie do domu móc od razu wyjść (i mieć też na to zapas energii). Niestety - ostatni punkt dnia czyli spotkanie, najpierw został przełożony, potem jeden z uczestników się spóźnił, a w końcu spotkanie się przedłużyło. To i jeszcze kilka innych niefortunnych zdarzeń sprawiło, że po południu wyjść nie dałem rady, a wieczorem nie miałem już ani siły ani ochoty i ostatecznie nie zmuszałem sam siebie do niczego.

Ostatecznie też wyszedłem wczoraj wieczorem, ale już tylko na "normalny" trening. Choć taki normalny to znowu nie był, bo wróciłem podrapany. W pewnym momencie musiałem przerwać by ratować kota przed wprawdzie niegroźnym, ale dosyć (że tak to określę) ciekawskim psiakiem, co poskutkowało m.in. bliskim spotkaniem mojej twarzy z krzakami. Mimo tego w ciągu godziny (nie licząc metrów przebiegniętych wokół drzewa, na którym skrył się kot) przebiegłem około 9,9 km. Najważniejsze jest dla mnie jednak spostrzeżenie, że ta godzina biegu, choć w bardzo spokojnym tempie (tętno na zakończenie na poziomie ok. 145) nie stanowi już dla mnie poważnego obciążenia. A jeszcze pół roku temu nie za bardzo mieściło mi się wręcz w głowie, że można biec przez godzinę bez przerwy. Ba, że mi to będzie sprawiać przyjemność! Reasumując: jest dobrze,a będzie jeszcze lepiej...

Na czwartek planuję zatem drugi zakres, a w niedzielę - debiut w "połówce"!

*Seria Niefortunnych Zdarzeń

21 marca 2010

GP Poznania

Przewidywałem ostatnio, iż już więcej w tym roku nie wyjdę biegać przy ujemnej temperaturze. Nie spodziewałem się jednak, że zaliczę od razu tegoroczny debiut w tzw. krótkich gaciach (że o koszulce z krótkim rękawem nie wspomnę). Wprawdzie sobota nie rozpieszczała nas aż tak wiosenną pogodą, jaką dzień wcześniej raczył nas (no nie może być inaczej ) piątek, ale i tak było na tyle przyjemnie, by po rozgrzewce zrzucić desy i w trzecim biegu I Grand Prix Poznania w biegach przełajowych wystartować we wspomnianym już skróconym odzieniu wierzchnim.
Był to mój kolejny debiut na kolejnym dystansie, więc siłą rzeczy "zrobiłem" kolejną życiówkę. Ale taką, że sam siebie zaskoczyłem. Zakładałem sobie wcześniej, że dobrze by było zejść poniżej 25 minut, ale tuż przed startem wyczuwałem braki energii i myślałem, że nie uda się zejść poniżej tej granicy. Wydaje się jednak, że adrenalina towarzysząca bieganiu zorganizowanemu robi swoje i zaskoczyłem sam siebie czasem 23:09 (23:05 netto).

Na zakończenie, w wyniku własnego rozkojarzenia, zafundowałem sobie dłuższe niż planowałem roztruchtanie. W roli kibiców nad poznańską Rusałkę przybyły kobiety mojego życia, czyli Małżonka i czteroipółmiesięczna córka. Po zawodach mieliśmy się spotkać w okolicy startu. Gdy ich tam nie odnalazłem udałem się do zaparkowanego nieopodal samochodu. I nie wiem jak to się stało, ale nie zauważyłem, że Żona siedzi na tylnym siedzeniu i karmi Małą. Pomyślałem, że poszły w stronę mety, więc czym prędzej tam wróciłem. Oczywiście nie znalazłem ich tam, wiec znów puściłem się biegiem w stronę samochodu. Na szczęście tym razem zajrzałem do środka nieco dokładniej... W ten sposób "zrobiłem" dodatkowe (szacunkowo) cztery kilometry. Do oficjalnych statystyk wpisuję jednak startowe pięć.

Dziś pogoda nas nie rozpieszcza, liczę jednak, że popołudnie będzie już bezdeszczowe i uda mi się suchą stopą wyjść i wrócić z długiego wybiegania.

18 marca 2010

#037

Planowany na poniedziałek trening, z tzw. przyczyn organizacyjnych, przeniosłem na wtorek. W planie miałem godzinę truchtania i tak to właśnie wyglądało - w spokojnym tempie przemierzyłem 10,7 km. Wygląda jednak na to, że było to ostatnie w tym roku bieganie na mrozie (wieczorem była jedna kreska poniżej zera).

Z uwagi na wyjazd służbowy pozostałe dwa wyjścia skumulują się w weekend. W sobotę drugi zakres, czyli 5 km w ramach I Grand Prix Poznania w Biegach Przełajowych. A w niedzielne popołudnie (lub też ewentualnie wieczór - zobaczymy jak uda się to zorganizować) długie wybieganie.

15 marca 2010

Ojciec + Syn = 20 km

Atmosferę VI Maniackiej Dziesiątki wraz z tatą zaczęliśmy czerpać już w piątek wieczorem, gdy wybraliśmy się do biura zawodów, by odebrać nasze pakiety startowe. Wraz z numerami (1200 ja i 1190 ojciec) całą masę "suwenirów" (m.in. koszulki biegowe). W biurze natknęliśmy się na znaną poznańską biegaczkę, panią Marię (jedna z słuchaczek wspomniała o niej dzisiaj podczas audycji Kuby Strzyczkowskiego w radiowej Trójce, a mój kolega zażartował, że ona biega z parasolką, by wyhamować na mecie) oraz Jerzego Skarżyńskiego, z którym uciąłem sobie krótką rozmowę na temat realizacji biegowych zamierzeń. Wprawdzie obiecywałem sobie, że pierwszą książkę Skarżyńskiego kupię sobie jako nagrodę za ukończenie maratonu, ale skończyło się na tym, że wróciłem do domu z "Biegiem przez życie".
A w sobotę tuż przed południem zameldowaliśmy się na starcie - oczywiście po uprzednim przebraniu się, rozgrzewce i innych rzeczach, które zwykło się robić przed startem w zawodach. Tata an okrągło powtarzał, że mnie puści przodem a sam będzie będzie sobie biegł swoim tempem. Ja zaś miałem takie założenie, że rozpocznę spokojnym tempem, ale na każdym kolejnym kilometrze będę po trochu przyspieszał. Tymczasem na pierwszym kilometrze ojciec narzucił takie tempo (5:17 min/km), że musiałem skorygować ten plan i po prostu biec. Po pierwszym kilometrze ojciec rzeczywiście odpuścił i został w tyle a ja po prostu biegłem nie myśląc już za bardzo o tempie. Co nie znaczy, ze nie spoglądałem na zegarek - niektóre kilometrowe odcinki przebiegłem w czasie krótszym od pięciu minut. Mimo takiego tempa czerpałem pełną przyjemność z biegu i pozwalałem sobie na rozmowy ze współbiegaczami, obstawą fotograficzną jak również na wyrażanie wdzięczności zagrzewającym nas do walki kibicom.
Jakieś dwieście, trzysta metrów przed metą zrównał się ze mną chłopak w koszulce Drużyny Szpiku. Stwierdziłem, że się do niego podłącze, aby mnie pociągnął do mety. Suma summarum wyszło na to, że ciągnęliśmy się nawzajem i tak wybiegałem czas (netto) 0:51:30!
I nic to, że pogoda była na tyle nieprzyjazna, że żeńska część rodziny (babcia, teściowa, żona i oczywiście mój czteromiesięczny milion dolarów) nie mogła nam kibicować. I nic to, że na liście wyników obok mojego numeru i czasu widnieje niejaki Łukasz Moliński (rocznik 1982). Radość z debiutu na dystansie 10k - bezcenna!

Acha, ojciec dobiegł z czasem 1:04:46. Czyli w biegu łączonym na 20 km uzyskaliśmy wynik 1:56:16...

12 marca 2010

#036

Wczorajsze bieganie rozpoczęło się (pomijając rozgrzewkę) od bardzo nie przyjemnego bólu w lewej stopie. Nie wiem z czego to wynikało - czy coś sobie podczas rozgrzewki naciągnąłem, czy też na coś nieuważnie nadepnąłem - ale było na tyle niemiłe, że przez chwilę pomyślałem wręcz, że będzie trzeba odpuścić trening. Na szczęście po chwili ból minął i już nie wrócił.

Po dziesięciu minutach truchtu rozpocząłem drugi zakres. Założenie było takie, że na kazdym okrążeniu nieco przyspiesze, ale gdy pierwsze (ok. 800 m) przebiegłem w czasie 4:10, stwierdziłem, że nie ma już czego przyspieszać, jeśli nie chcę zbyt wcześnie skończyć. Próbowałem wręcz zwolnić, ale... też nie za bardzo mi to wyszło - jako pozytyw nalezy zatem odnotować utrzymywanie stałefo tempa. Ostatecznie przebiegłem osiem okrążeń (6400 m) w czasie 33 minut (czyli w tempie nieco powyżej 5 min/km). Po chwili od przejściu do marszu miałem tętno neco niższe od 170, więc biegłem praktycznie na granicy II zakresu. Całość zakończyłem kolejnymi 10 minutami truchtu, co w sumie dało mi 9,8 km.

A w sobotę bieg pokoleń (dwóch) czyli mój oficjalny debiut na dystansie 10 km (Maniacka Dziesiątka).

9 marca 2010

#035

Zasypiam... Zatem tak króciutko o wczorajszym bieganiu:
  1. Wiosna przyjdzie i tak? Pewnie tak, ale kiedy? Podczas wczorajszego biegania na zewnątrz cztery kreski poniżej zera (przynajmniej, gdy wychodziłem - zapomniałem sprawdzić ile było, gdy wróciłem do domu).
  2. Śniegi wprawdzie ustąpiły i można wejść tam, gdzie jeszcze niedawno wejść się nie dało. Choć w sumie to nadal się za bardzo nie da, bo ustąpiły wprawdzie, ale miejsca ukrytym dotychczas psim kupom.
  3. Coś jest w twierdzeniu, że po 45 minutach biegu zaczynają wydzielać się endorfiny. Na dziewiątym kilometrze miałem tzw. "niezły odlot".
  4. W środę zabawy tempem (a może powonieniem określić to eksperymentowaniem)

7 marca 2010

#034

Planowane pierwotnie na sobotnie popołudnie (lub wieczór) weekendowe długie wybieganie odbyło się ostatecznie w niedzielne przedpołudnie i przebiegło bez sensacji. Chociaż pomny ostatnich doświadczeń wziąłem ze sobą z domu batona musli. Wygląda na to, że bardzo dobrze zrobiłem, bo już w czasie rozgrzewki czułem się jakoś "małoenergetyczny", więc zjadłem go zanim jeszcze zacząłem biec. A biegłem 75 minut, co pozwoliło na pokonanie ok. 13,4 km.

Następne wyjście jutro wieczorem.

5 marca 2010

#033

Zamek w Malborku zdobyty!

Od środowego popołudnia do dzisiejszego poranka przebywałem służbowo w Malborku. Grzechem byłoby nie wykorzystać takiej okazji i nie zrobić treningu w tak malowniczej okolicy i niczym Izraelici pod Jerychem nie okrążyć kilka razy murów niegdysiejszej głównej twierdzy Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Do "akcji" przygotowałem się przy pomocy Google Earth (ostatecznie musiałem zmodyfikowałem nieco trasę, przez co łączny dystans różni się od tego, który już wpisałem w Blipie):
Jako, że środa to dzień przeznaczony na drugi zakres po dziesięciu minutach truchtu, pomny zeszłotygodniowych doświadczeń, zacząłem swoje eksperymentowanie z tempem. Pierwsze okrążenie przebiegłem nie za szybko (ok. 5:45 min/km) by w kolejnych (delikatnie, ale) przyspieszać. Ostatecznie przebiegłem pięć okrążeń (5 km) w średnim tempie 5:21 min/km. Na koniec "dołożyłem" jeszcze 10 minut spokojnego truchtu. Łącznie przebiegłem tego wieczora ok. 8,4 km.
 
Dziś rano, przed wyjazdem z Malborka postanowiłem jeszcze udokumentować tą urokliwą ścieżkę:

Pierwsza prosta to chodnik przylegający do bramy zamkowej

Potem zbieg ku Nogatowi
Tzw. kocie łby między rzeką a zamkiem
Ostry podbieg po kamiennych schodach
Następnie obiegnięcie sąsiadującego z zamkiem Kościoła Św. Jana Chrzciciela
I prosta wzdłuż zamkowej fosy
Jak widać trasa bardzo ciekawa i wcale nie łatwa (na kilometrowej pętli naprawdę duże różnice wysokości - podbieg po schodach i przy kościele dawał się we znaki).

2 marca 2010

#032

Mój wczorajszy trening był kolejną moją porażką z... głodem. Zaplanowałem sobie 50 minut truchtu. Na początku biegło mi się wręcz bardzo dobrze, niestety po pół godzinie włączyła mi się kontrolka paliwa. Na rezerwie dobiegłem do czterdziestej minuty - dalej już nie dałem rady. Do domu już nie potruchtałem, jak to mam w zwyczaju, ale wręcz poczłapałem, by zaraz po wejściu "rzucić się" na banana. Muszę nauczyć się lepiej słuchać swojego ciała i kontrolować je również pod względem energetycznym.

Podczas tych czterdziestu minut udało mi się pokonać ok 6,8 km. A następny trening nad Nogatem...

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...