31 sierpnia 2010

Awitaminozą jesień się zaczyna

Po tygodniu "luzowania" (w piątek raz jeszcze byłem na basenie - 15 km w ok. 40 min) w niedzielny poranek zdecydowałem się na powrót na ścieżki. Miało być weekendowe wybieganie ale też nie chciałem za bardzo "szarpać" z odległością. Założyłem sobie zatem plan minimum 20 km. Ale moje kłopoty zaczęły się jeszcze zanim budzik zadzwonił. W środku nocy, we własnym łóżku... załapał mnie skurcz. Wyobrażacie sobie? Ja rozumiem, na 30-tym kilometrze maratonu, ale w łóżku? Na szczęście nie przeszkodziło mi to zebrać się na trening, a zebrałem się i wybrałem nad Maltę. Pomyślałem sobie, że cztery okrążenia wokół jeziora będą akurat (wyszłoby w okolicach półmaratonu). I wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że pod koniec trzeciego poczułem, że jeśli się nie zatrzymam, to mogę mieć poważne kłopoty z końcowym odcinkiem układu trawiennego. Nie chciałem ryzykować i "skończyło" się na 16,3 km. Martwiłem się, ze te kłopoty to skutki spożywania podczas biegu żelu energetycznego. Na szczęście dla żelu a na nieszczęście dla mnie okazało się, że to szerszy kłopot i dzięki temu większość niedzieli spędziłem w łóżku, a niemałą też część tam, gdzie król piechotą chadza. Na domiar złego jęczmień mi się na oku zaczął robić. Nieszczęścia chodzą trójkami czy jak? I tak niedzielny trening, jak i cały dzień wypadł jak da wycieczka zakładowa, o której swego czasu śpiewał w łódzkiej Przechowalni Artur Andrus:


Dzisiaj było już dużo lepiej. Ale o tym napiszę już następnym razem...

29 sierpnia 2010

Spodziewana niespodzianka

Sezon na festiwale powoli się kończy. Ale jeślibyście mieli chęć na jakiś się wybrać, zdecydowanie polecam Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego, który odbędzie się w dniach 11-12 września w Krynicy Zdrój. Jak podają organizatorzy na stronie festiwalu w portalu Facebook (nie zapomnijcie kliknąć "Lubię to!"), Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego będzie jednym z największych wydarzeń sportowych w Europie Środkowo – Wschodniej.
Zapowiada się zatem nie lada gratka dla amatorów biegania. Ja niestety w tym roku nie będę mógł zawitać do Krynicy (w tym samym terminie czeka mnie trening wydolnościowy nóg oraz układu trawiennego, czyli wesele), ale za rok, kto wie?

Tymczasem, wraz z organizatorami Festiwalu chciałbym zaprosić czytelników bloga do konkursu, w którym nagrodami (ufundowanymi właśnie przez organizatorów Festiwalu) są dwa zestawy sportowe. W skład każdego z nich wchodzi między innymi torba sportowa, koszulka oddychająca oraz bidon.
Konkurs rozpoczyna się w dniu 29 sierpnia i potrwa do 9 września. Losowanie nagród odbędzie się w przeddzień rozpoczęcia festiwalu, czyli 10 września - lista trzech szczęśliwców zostanie podana do wiadomości ogółu tego samego dnia w godzinach popołudniowych. Aby wziąć udział w konkursie należy nadesłać odpowiedzi na zamieszczone poniżej pytania na adres konkurs-fbfe@monczynski.pl.
Wraz z prawidłowymi odpowiedziami wiadomość powinna zawierać imię i nazwisko, rozmiar koszulki oraz adres poczty tradycyjnej, na który, w przypadku szczęścia w losowaniu, zostaną przesłane nagrody.
Zgłoszenie swojego udziału w konkursie jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na opublikowanie imienia, nazwiska oraz miasta zamieszkania na liście zwycięzców.

A teraz, gdy formalności mamy już za sobą pora przejść do meritum! Podczas Festiwalu zostanie m.in. rozegrany najtrudniejszy w Polsce bieg na dystansie 42,195 km, Koral Maraton. Start biegu znajduje się na wysokości 290 m.n.p.m. a najwyższy punkt  na wysokości 730 m.n.p.m. Biegaczy czeka ponad 30 kilometrowy podbieg! Nasze pytania dotyczyć będą nieco łatwiejszych, lecz nie mniej atrakcyjnych biegów maratońskich (tytuł bloga zobowiązuje...).

  1. Największy w Polsce, Maraton Poznański świętuje właśnie swoje dziesięciolecie. Ile osób wzięło udział w pierwszej edycji zawodów w 2000 roku?
  2. 37 Maraton Dębno, podczas którego rozgrywane są Mistrzostwa Polski w Maratonie, odbędzie się w tym roku (wyjątkowo) 27 24 października. Jaki jest tradycyjny termin rozgrywania zawodów?
  3. Maraton Warszawski rozgrywany jest od 1979 roku (nawiasem mówiąc, świetny rocznik). Jaką nazwę nosił podczas swej pierwszej edycji?
Z niecierpliwością oczekuję na odpowiedzi i życzę powodzenia!

25 sierpnia 2010

Dmuchanie na letnie

Wchodzę ostatnio na blogi zaprzyjaźnionych biegaczy (płci obojga), patrzę, i co widzę! Aż dwoje z nich pisze o tzw. "zmęczeniu materiału". Zgadnijcie co poczułem. Empatię... Tak, tak - dopadło i mnie. Na szczęście tylko miejscowo. Konkretnie to moje prawe kolano trochę nie domaga. Jeśli dobrze zinterpretowałem to, co wyczytałem w literaturze fachowej, doskwiera mi tzw. "kolano skoczka". Stan mojego stawu się nie pogarsza, a ból nie jest aż tak uciążliwy abym musiał bezwzględnie przerywać treningów. Niestety, mimo tego, że przykładam się mocno do rozciągania po każdym treningu, nie obserwuję również wyraźnej poprawy. Postanowiłem zatem działać, aby przypadkiem nie spotkała mnie jakaś bardzo przykra niespodzianka w końcowym etapie przygotowań do maratonu.

Klamka zatem zapadła. Postanowiłem zrobić sobie trochę wolnego od biegania. Brzmi okropnie, nieprawdaż? Od razu uspokajam, że nie oznacza to, jakobym zrobił sobie wolne od treningów. W miejsce treningów biegowych (co najmniej dwóch, jak będzie w weekend jeszcze się okaże) postanowiłem pójść na basen. Włączyłem też w swój program element, który (muszę się przyznać bez bicia) dotychczas zaniedbywałem, a właściwie wciąż odkładałem na bliżej nieokreśloną przyszłość, czyli ćwiczenia siłowe (zwłaszcza) na nogi - obecnie wykonuję zestaw znaleziony na Bieganie.pl.

Pierwsza od jakiegoś czasu wizyta na basenie miała miejsce wczoraj. Po błyskawicznej "rozgrzewce" (sześć basenów na przemian wolno i szybko) przeszedłem do realizacji planu "pływanie ciągłe" z założeniem, że potrwa między 30 a 45 minut. Wyszło (a właściwie wypłynęło) ok 32 minuty - byłoby więcej , ale nie wytrzymał... nos. Moje okulary do pływania mają sztywną część łączącą poszczególne elementy "przygałkowe", która zaczęła mnie już tak uwierać, że musiałem zdjąć okulary. I tak "stanęło" na pięćdziesięciu dwóch basenach, co z wspomnianymi wcześniej sześcioma długościami składa się na przepłynięte 1,45 km. Ciekawe czy efekty takiego treningu są adekwatne do przebiegnięcia ok. 10 km...

Na zakończenie mała zapowiedź - już niedługo na blogu mała niespodzianka (niektórzy już się zapewne domyślają jaka). Ostrzcie zęby...

22 sierpnia 2010

Pół pierwszego

Jak się wcześniej napisało, wczoraj gościłem w Lesznie, gdzie odbywał się I Koleżeński Maraton Leszno oraz Sporting Półmaraton (i jeszcze trzy inne "eventy"). Moje nogi (jak i cała reszta ciała i umysłu) zmierzyły się z dystansem 21,097 km. Na początku muszę przyznać, że jestem pod sporym wrażeniem poziomu organizacji. Rzecz jasna, nie obyło się bez kilku "wpadek", ale tego uniknąć na prawdę bardzo trudno, zwłaszcza gdy się coś robi po raz pierwszy. Generalnie naprawdę świetna impreza - piękna trasa i przystępna cena (w przypadku półmaratonu 30 zł), a w tym pamiątkowa koszulka (techniczna), medal, posiłek a nawet piwo (dla chętnych rzecz jasna - dla "niechętnych" woda, herbata lub cola). Pogoda również dopisała, powiedziałbym nawet, że za bardzo - gdyby nie to, że spora część trasy przebiegała przez miejsca przyjemnie zacienione, bieganie w tych warunkach do przyjemnych by na pewno nie należało. Ja ze swojej strony zmieniłbym dwie tzw. drobnostki - rozsunąłbym nieco stoliki na punktach odżywiania (co pozwala na swobodniejsze korzystanie z umieszczonych na nich dóbr wszelakich) oraz zostawił nieco więcej miejsca na hamowanie po finiszu (gdy zobaczyłem gdzie stoją dziewczęta wręczające medale, hamowanie rozpocząłem kilka metrów przed metą, a i tak z rozpędu pierwszą z nich minąłem). 
Nie zostałem niestety na dekoracji, bo zaplanowana była po godzinie 16-tej, więc nie wiem nawet czy w jej trakcie miało miejsce tradycyjne losowanie "fantów", ale w zamian za zwrócenie chipa, można było pozyskać los w loterii fantowej właśnie. W moim przypadku niestety zaszła jakaś pomyłka, bo trafił mi się pusty los (a przecież prosiłem o ten z samochodem), ale koledze, z którym przyjechałem do Leszna, trafił się na ten przykład gadżet w postaci piórnika.
A teraz najwyższa pora pochwalić się własnymi poczynaniami. Jako cel założyłem sobie złamanie "godziny pięćdziesiąt" i od początku udawało mi się utrzymywać założone tempo. Udało mi się przede wszystkim nie zacząć zbyt mocno, jak to miało miejsce np. w Kazimierzu Biskupim, dzięki czemu przez zdecydowaną większość trasy biegło mi się z prawdziwą przyjemnością. Już na drugiej pętli rozpocząłem pogawędkę z biegaczem z Wrocławia (o ile dobrze zakodowałem), który (jak się dowiedziałem) przygotowuje się właśnie do biegu wokół masywu Mont Blanc (pełen szacunek). W towarzystwie i gawędząc biega się naprawdę przyjemnie, niestety trochę mnie to rozproszyło i okazało się, że znacznie zwolniłem. Postanowiłem zatem pożegnać (przynajmniej na razie) Towarzysza i nieco przyspieszyć (do mety brakowało już jedynie ok. 4 km). I tu zaczęły się moje kłopoty - nie wiem, czy przyspieszyłem zbyt gwałtownie, czy ogólne zasoby energii zaczęły się wyczerpywać, ale bieg przestał mi sprawiać przyjemność a zaczął przynosić doznania wręcz przeciwne. Byłem bliski tego by przejść do marszu. Na szczęście wystarczyło samozaparcia by wolniej ale biec dalej. Na współbiegaczy na szczęście zawsze można liczyć. Jakieś pół kilometra przed metą dwóch młodzian, którzy mieli do pokonania jeszcze dwie pętle, dało mi tzw. mentalnego kopa, dzięki któremu udało się na tych kilkuset metrach jeszcze przyspieszyć.
Niestety po minięciu mety zapomniałem zatrzymać stoper, ale na podstawie analizy wykresu tempa (po wczytaniu danych z mojego "Gremlina") udało mi się ustalić uzyskany czas netto: 1:48:54. Czas brutto, na podstawie nieoficjalnych jeszcze wyników, które ukazały się już w serwisie Maratończyk.pl, wyniósł z kolei 1:49:03, co pozwoliło mi uzyskać pięćdziesiątą drugą pozycję na 168 startujących w "połówcę" osób. Co ciekawe, tuż z mną przybiegła najszybsza na przedmiotowym dystansie z przedstawicielek płci pięknej.

Uzyskany wynik cieszy (rekord życiowy poprawiony o prawie osiem minut), ale widać też, że jest jeszcze w tej maszynie pewien potencjał i jest nad czym pracować. Wydaję mi się, że jedna z lekcji jaka dla mnie płynie z tego (choć nie tylko) startu jest taka, że muszę baczną uwagę zwracać na to by w miarę możliwości utrzymywać stałe tempo na całej trasie. No może oprócz finiszu.

20 sierpnia 2010

W zdrowym ciele zdrowe ciele

Macie czasem wrażenie, że wszelkie moce tego świata, dobre i złe (zwłaszcza te pierwsze) umówiły się, żeby was wkurzyć? Ja tak miałem we wtorek. Szykując się do wyjścia na trening nagle nie mogłem znaleźć połowy potrzebnych mi rzeczy i w ogóle wszystko wokół zdawało się robić mi na złość. Gdy wreszcie udało mi się wyszykować, wyszedłem przed dom... a tu pada. I to mnie dobiło. Doszło do tego, że zacząłem się nad sobą użalać - tak, sam się na tym złapałem, iż lamentuje nad tym, że nie pójdę biegać (a propos, czy "pójdę biegać" to aby nie oksymoron?), bo pada. Jakbym nie miał większych problemów w życiu. A jak w końcu zaakceptowałem fakt, że dziś już nie okrążę kilkanaście razy parku i oddałem się innym zajęciom zauważyłem, że już dawno nie pada...
W każdym bądź razie trening i tak został przełożony na środę rano, co spowodowało również konieczność dwóch wyjść dzień po dniu (na szczęście pierwsze rano, drugie wieczorem - czyli ponad 30 godzin na regenerację), bo czwartkowego treningu, z uwagi na plany sobotnie, nie mogłem przesunąć na piątek, a odpuszczać kolejnego treningu również nie miałem w planach. Niemniej jednak samopoczucie z poprzedniego wieczora mnie nie opuściło i nie biegało mi się rewelacyjnie. Trochę z tego powodu, a trochę dlatego, że chciałem nieco "poluzować" przed jutrzejszą połówką, skończyłem po pięćdziesięciu minutach.

Wczoraj wieczorem było tempo i zadziwiające wydarzenia w trakcie. Mniej więcej na piątym kilometrze przyłączył się do mnie... lis. Prawdziwy lis, choć zachowywał się raczej jak pies, biegł kilka kroków za mną. Aż musiałem się zatrzymać, żeby to uwiecznić. Zrobione komórką zdjęcie wyszło bardzo niewyraźnie, ale zawsze to jakaś dokumentacja.
Tyle tylko, że jakoś zapomniałem wcisnąć pauzę na pulsometrze i mój wirtualny partner pobiegł dalej. Na początku nie zamierzałem go "gonić" tylko kontynuować bieg w założonym tempie, ale gdy kolejny kilometr tak jakoś sam z siebie "wyszedł" w 5:08 min, pomyślałem, że może na ostatnich metrach uda mi się go przegonić. Zabrakło ok. 10 m. I jakby spojrzeć na ogólne statystyki biegu, mogłoby się wydawać, że poszło zgodnie z założeniami (wyszło średnio 5:31/km), ale dziwna to była tempówka.

A jutro - kierunek Leszno!

15 sierpnia 2010

Święta, święta... i po urlopie

No to wróciłem. Na razie do domu - jutro wracam do pracy. Ostatnie osie dni, razem z Moimi Dziewczynami spędziliśmy w Trzebiatowie, gdzie gościliśmy u krewnych. Rodzina ugościła nas jak zawsze (ciekawe ile przytyłem), a gdy rodzina szła do pracy, to my w Polskę, czyli w najbliższe okolice Trzebiatowa, głownie te w bezpośredniej bliskości Bałtyku. Spacery po plaży, przeciskanie się między straganami wypełnionymi tandetą maści wszelakiej, kawka, gofry, lody - raz nawet na rybkę się skusiliśmy. Jeśli kto ciekawy zapraszam na fotorelację przygotowaną przez moją Lepszą Połowę.

W każdym bądź razie od biegania urlopu nie było - musiałem się zrywać o piątej, ale udało się trzy razy wyjść, w tym raz wykonać bieg po plaży. A wyglądało to mniej więcej tak:

Przyjechaliśmy w sobotę, więc liczyłem, że w niedzielę wstanę na dłuższe wybieganie. Ale w sobotę wieczorem tak lało, że nawet budzika nie nastawiałem. Na szczęście w poniedziałek się nieco poprawiło. Zerwałem się zatem bladym świtem i ruszyłem nie do końca suchą szosą przed siebie, zostawiając Trzebiatów za plecami. Po około jedenastu kilometrach, a wypadło to na miejscowość o wdzięcznej nazwie Cerkwica, zawróciłem - a konkretnie wbiegłem na wzgórze, na którym znajduję się miejscowy kościół, obiegłem świątynie (element turystyczny) i wróciłem na szosę -  i ruszyłem do Trzebiatowa. Łącznie dało mi to 24 km w czasie 2:26:20.
W czwartek, za małą namową Małżonki, postanowiłem pobiegać po plaży. Wybrałem się zatem do Mrzeżyna z zamiarem wykonania 60 minut biegu, również metodą "w tą i z powrotem". Udało mi się dobiec do Dźwirzyna (do wyjścia z portu), gdzie wykonałem zwrot o kąt półpełny. W ciągu rzeczonej godziny biegu, który dodatkowo okazał się dobrym ćwiczeniem siłowym na nogi (bieganie po piasku wcale do łatwych nie należy) udało mi się przemierzyć 10,4 km.
W ostatnim dniu pobytu przyszła kolej na trening w tempie maratonu. Na początek 10 minut spokojnie a potem 50 minut TM w klimatycznym (stare kamienne schody, itp.) parku na obrzeżach Trzebiatowa (w skrócie POT). Łącznie10,8 km.
Za to po powrocie czekała na mnie spodziewana niespodzianka - nowa para Reeboków Premier SF Ultra KFS VII, przesłana przez Ewę z eTrampki.pl.
Od producenta tego modelu można się dowiedzieć co następuje:
Reebok Premier SF Ultra KFS VII to niezwykle komfortowy but do biegania z wielokrotnie nagradzanej prestiżowymi nagrodami magazynu Runner's World serii Reebok Premier Running.

Użyty w bucie system KineticFit zapewnia wygodę, podparcie i elastyczność w najważniejszych miejscach stopy. Wkładka z pianki EVA na całej długości buta zapewnia uczucie komfortu, natomiast pianka DMX gwarantuje idealną amortyzację.

Do tego, most Transition Bridge zapewnia łagodne przejście od pięty do palców.
Jak to wygląda w rzeczywistości zacznę się przekonywać osobiście od wtorku, gdy wyruszę na pierwszy z reetreningów i reebiegów.

A propos, ponieważ urlop wcale nie był łatwym okresem dla moich nóg, oraz z uwagi na fakt, iż w najbliższą sobotę zamierzam przebiec w Lesznie swój drugi półmaraton, postanowiłem nieco "poluzować". I tak nie za bardzo wiem, gdzie miałbym wcisnąć jeszcze jedno długie wybieganie. W sumie powinienem je chyba biec teraz... Ale w końcu trening dla biegacza, czy biegacz dla treningu (że tak sparafrazuję słowa Jezusa z Nazaretu)?

5 sierpnia 2010

I biegnie się dalej

Dziwna sprawa - niby do pracy chodzić nie muszę - znaczy się urlopuję się (sic!) - a mimo to czasu mam jakby sporo mniej. Muszę się mocno sprężać, by bieganie gdzieś wcisnąć. Czyżbyśmy prowadzili zbyt "rozbuchane" życie towarzyskie?
Chociaż w tym tym tygodniu przynajmniej jest szansa na przyrost kilometrażu (spokojnie - nie trzymam się tego kurczowo). W zeszłym bowiem znów zanotowałem regres w tym temacie (27,7 km) na skutek tego, że:
a) w czwartek okazało się, że wydrukują mój artykuł (właściwie to jestem współautorem) o ile wprowadzę poprawki do... piątku - musiałem przesunąć priorytety i zaplanowane na czwartek tempo poszło w tzw. niebyt;
b) w weekend zamiast tzw. długiego wybiegania (które na obecnym etapie powinno liczyć już ponad 20 km) było szybkie 15 km w Kazimierzu Biskupim.

A propos Kazimierza - we wtorek opublikowano wyniki, z których wynika, że przybiegłem na metę jako pięćdziesiąty siódmy spośród stu dwóch osób, które bieg ukończyły, a mój wynik był tylko o sekundę gorszy od pomierzonego samodzielnie czasu netto i wyniósł 1:15:41.
Po podstawieniu czasu netto do stosownych kalkulatorów okazało się, że maraton powinienem (prze)biec w tempie 5:23 tudzież 5:26 min/km. Kierując się zatem zdrowym rozsądkiem pozostaję przy trenowaniu tempa 5:30/km. Zobaczymy co z tego wyjdzie na "połówce".

Wracając jeszcze do "nabijania" kilometrażu na konto bieżącego tygodnia - jak na razie udało mi się zrealizować godzinę spokojnego rozbiegania (jak to po zawodach), po którym nie zrezygnowałem jednakowo ze żwawszych przebieżek (8 x 20 s), co łącznie pozwoliło na pokonanie 11,1 km. Pozostaje zatem tempo (zakładane pierwotnie na dziś, ale przełożone na jutro) i oczywiście wybieganie, na które nie wiadomo kiedy i gdzie znajdę czas i miejsce (ale o tym dlaczego i jak się to skończyło napiszę już następnym razem).

1 sierpnia 2010

Wojna i pokój

Kilka dni temu na jednym z popularnych portali społecznościowych (tym lepszym, na "ef") natknąłem się (praktycznie w tym samym czasie) na dwie pozornie niezbyt ze sobą związane, informacje. Lecz właśnie  w kontekście dzisiejszej daty, stanowią one dla mnie pewną specyficzną całość.

Pierwsza wieść niesie o tegorocznej trasie Maratonu Warszawskiego - trochę się po mieście pokręcimy (dosłownie):

Drugą informację (a właściwie zapowiedź) pozostawię bez komentarza, albowiem wydaje mi się zbędny.


Większość osób zorientowanych w tzw. biegowym światku zapewne wie, że gdy Maraton Warszawski zorganizowano po raz pierwszy (czyli w miesiącu również moich narodzin), nosił on nazwę Maratonu Pokoju. Ale, o ironio, wówczas w naszym kraju prawie wszystko było "pokojowe" - oprócz panującego systemu.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...