20 listopada 2013

Reebok One Cushion

No dobrze, czas leci (jemu się zawsze gdzieś spieszy), nowy sezon się rozkręca a ja obiecałem (a w zasadzie to zapowiedziałem) jeszcze garść podsumowań z sezonu minionego. Tak konkretnie to mam dwa myśli dwie rzeczy, które towarzyszyły mi i wspomagały mnie w przygotowaniach do jesiennego maratonu, a wrażeniami z ich wpływu na owe przygotowania chciałbym podzielić się z Wami. Pierwsza z tych dwóch rzeczy występuje pod dwiema postaciami - prawej i lewej. Są to bowiem buty do biegania, a konkretnie para butów Reebok One Cushion.Para ta trafiła do mnie pod koniec sierpnia i od tamte pory niemal bez przerwy towarzyszyła mi w moich treningowych zmaganiach, a więc sprawdziłem ją w boju końcowej fazy przygotowań do najważniejszego dla mnie startu w sezonie. Jako że w owy okresie przebiegłe w nich ponad trzysta kilometrów, mogę zaryzykować stwierdzenie, że poznałem je dogłębnie. Od środka, chciało by się powiedzieć (napisać w zasadzie).
Przekrój podłużny przez buta sportowego (Foto: Reebok)
Kolekcja One Series - jak zachwala ją jej producent - jest odzwierciedleniem zupełnie nowego podejścia do biegania opartego na innowacyjnej technologii i budowie buta – od tyłu (pięty) do przodu (palców) zamiast od dołu do góry. Innowacyjność polega między innymi na tym, że poszczególne części buta są ze sobą połączone metodą zgrzewania. Nie występują w nim zatem szwy, które mogły by być przyczyną obtarć, a w razie gdybyśmy chcieli uprać je w pralce, nic się nie rozklei (ewentualnie rozgrzeje, jak żartowaliśmy sobie w gronie Blogaczy podczas prezentacji butów). A zatem - jak dalej zachwala swój produkt jego wytwórca - wnętrze cholewki zapewnia komfort i minimalizuje ryzyko otarć podczas biegu. Moje stopy są ekstremalnym środkiem do sprawdzenia prawdziwości tej tezy. I wiecie co? Muszę (pragnę również) ją potwierdzić. Po pierwszym (nie licząc spartańskiego treningu na terenach zielonych m.st.) treningu musiałem dać stopie chwilę przerwy, by oswoiła się z wrażeniami z kontaktu z nową parą towarzyszy biegu, lecz uniknąłem poważniejszych niedogodności w postaci otarć lub pęcherzy, co (jeszcze raz podkreślę) w moim przypadku, na początku przygody z nową parą butów, wcale nie jest takie oczywiste. Z pierwszych treningów w One Series Cushion zapadła i w pamięć jeszcze jedna rzecz - poczucie niesamowitej lekkości. Inna sprawa, że na tamten moment przypadło kilka dosyć szybkich elementów mojego treningu, ale wydawało mi się wówczas, jakby te buty same rwały się do biegu. Nie powiem, przyjemne uczucie.
Reebok One Cushion pracują w biegu... (Foto: Reebok)
Zaprojektowana od tyłu do przodu konstrukcja buta, ma za zadanie odzwierciedlać rzeczywisty ruch stopy w trakcie biegu. Strefa kontaktowa, wyposażona w miękką piankę, amortyzuje siłę uderzenia stopy o podłoże, strefa przejściowa, dzięki zastosowaniu lekkiego kompozytu piankowego zapewniać ma  płynne przejście od pięty, natomiast strefa napędowa, wykorzystując responsywną piankę, pozwala na bardziej dynamiczne odbicie stopy w ostatniej fazie biegu. Tyle teorii - pytanie tylko czyjej stopy? Promowanie buta w ten sposób podczas gdy twa szaleństwo na tzw. bieganie naturalne, może dziwić. Jednak nie pomylę się chyba wiele, jeśli napiszę, że zdecydowana większość biegaczy amatorów (do tej większości, choć chciałbym to zmienić, należy chyba zaliczyć i mnie) wciąż jednak biega z tzw. piety. Butom należy jednak przyznać, że zapewniają komfort podczas biegu. Amortyzacja jest (jak ja to określam) nienachalna, pozwala jednak uniknąć niechcianych efektów tłuczenia stopami o asfalt i beton. A podkreślić należy, że podczas przygotowań do startu w 14 Maratonie Poznańskim, dając posłuch zaleceniom trenera, biegałem głównie po takim podłożu. Również w kwestii dopasowania się do stopy nie znajduję żadnych zastrzeżeń. Po najcięższych i najdłuższych treningach (że choćby wspomnę urodzinowe 34 na 34) bolały mnie różne części ciała, na jakikolwiek dyskomfort spowodowany butami do biegania narzekać nie mogłem. A jeśli już o dopasowaniu mowa, należy wspomnieć o sznurówkach. Są one (w moim odczuciu) dosyć nietypowe jak na buty do biegania, bowiem płaskie w przekroju (długość pozostaje już w normie). Sprawiło to, że unikałem wiązania ich na tzw. podwójny supeł (bardzo ciężko - aż za ciężko - było je potem rozwiązać), niemniej okazało się nie być to konieczne, bo rozsznurowują się niezwykle rzadko (choć jednak im się zdarza).
I nie tylko w biegu (Foto: Reebok)
Na koniec muszę włożyć łyżkę dziegciu do tej całkiem już sporej beczki miodu - buty mają jedną zasadniczą wadę. Zachowanie się podczas deszczu. Samo bieganie po mokrej nawierzchni nie stwarza problemów, ale już bieganie podczas opadów sprawia, że but nabiera (dosłownie niemal) wody. Nawet nie trzeba wdepnąć w większą kałużę, wystarczy że pada.

I cóż napisać, aby to wszystko jakoś zgrabnie  podsumować? Nie mogę napisać, że to but na każdą stopę, bo testowałem tylko na swoich, ale na pewno wygodny. Nie mogę też napisać, że na każdą pogodę, z przyczyn podanych powyżej. Ale mogę napisać, że praktycznie na każdy rodzaj treningu. I na każdą porę dnia, a zwłaszcza nocy, posiadają bowiem elementy odblaskowe. A jak się jest młodym ojcem, to trzeba się pogodzić z faktem, że biega się głównie po zmierzchu lub przed świtem. No chyba, że jest lato, bo jak wiadomo latem to i za piętnaście trzecia rano już widno...
I w ten sposób odeszliśmy płynnie od tematyki obuwia biegowego, co niechybnie oznacza, że pora zakończyć posta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...