15 listopada 2013

Mamy Niepodległą

Budzik zadzwonił o czwartej nad ranem. Słońce jeszcze nie wstało, ale dla mnie Dzień Niepodległości właśnie się rozpoczął. W tym roku postanowiłem uczcić go nieco inaczej, a jednocześnie zrobić coś, co zawsze zrobić chciałem – wziąć udział w jednym biegu z warszawskiego cyklu Zabiegaj o pamięć. To oznaczało jednak bardzo wczesna pobudkę. Wprawdzie koleżanka z firmy (po raz pierwszy miałem wystartować jako członek Henkel Running Team) odebrała wcześniej mój pakiet, ale w Warszawie miał ze mną wystartować mój tata, a on niestety musiał  odebrać pakiet osobiście (biuro zawodów w niedziele miało być czynne od godziny ósmej do godziny dziewiątej).
Nie od razu się obudziłem – przygotowując sobie śniadanie, musli zamiast do mleka wsypałem do właśnie zaparzonej kawy. A zatem pierwsza kawa i trochę płatków powędrowało do zlewu. Na szczęście, gdy o piątej wsiadałem do samochodu kontaktowałem już na tyle, by móc prowadzić. Trzy godziny później zameldowaliśmy się w stolicy. Po drodze mieliśmy okazję wysłuchać w radio kilka (jeśli nie kilkanaście) interpretacji i wariacji na temat Mazurka Dąbrowskiego. Trochę wstyd się przyznać, ale przy okazji zostałem uświadomiony, że nasz hymn ma sześć zwrotek (nie wiem, z czego to wynikało, ale byłem święcie przekonany, że cztery - pewnie tylu nas uczyli w podstawówce).

Jako, że szeroko rozumianych okolicach startu zjawiłem się (jak na moje – nazwijmy to – standardy) dosyć wcześnie, miałem okazję podziwiać atrakcje przygotowane dla uczestników – obejrzeć pokaz jazdy oraz walki oddziału ułanów a nawet zrobić sobie zdjęcie z marszałkiem Piłsudskim (sobowtórem marszałka rzecz jasna). Potem przyszedł już czas na spotkania z wszystkimi krewnymi i znajomymi królika. I wspólne fotki rzecz jasna – w tym wymarzona i wyśniona słitfocia z Krasusem.
Blogacze jeszcze przed rozgrewką (mój rozgrzewkowy strój wciąż jeszcze budzi... pewne zainteresowanie).
Foto: Kasia - rusz-sie.pl
Tradycją Biegu Niepodległości jest odegranie hymnu narodowego tuż przed startem. W tym roku (nie wiem jak drzewiej bywało, ale obiło mi się o uszy, że bywało więcej) odegrano dwie zwrotki. Zawsze uważałem, że mini testem patriotyzmu dla obecnych jest odegranie więcej niż jednej zwrotki (choć jak już powyżej napisałem, sam nie byłem bez grzechu). Nie wiem czy w złym miejscu stanąłem (a były to tzw. tyły strefy II), ale tam gdzie stałem chyba nawet pierwsza zwrotka stanowiła wyzwanie, bo nie śpiewał prawie nikt. Mało tego, kilka osób nawet nie zaprzątało sobie głowy tym, że odgrywają jakiś tam hymn i zajmowała się najnormalniejszą rozmową. Nie wytrzymałem i stojącym najbliżej mnie trzem młodzieńcom zwróciłem uwagę – wprawdzie jeden z nich miał chyba ochotę mnie za to pobić, ale na szczęście do końca hymnu trzymali już taki fason, jaki się w takich okolicznościach należy.

A propos stref – uważam, że podział na strefy (rzecz przy takiej ilości startujących – przypomnę, że limit wynosił 12 000 osób i został wyczerpany) został zorganizowany podręcznikowo. Wprawdzie widać było, że niektóre osoby ustawiły się w nieodpowiednim miejscu lub przeszacowały swoje możliwości (mijanie osób przechodzących do marszu na pierwszym kilometrze biegu, w grupie osób biegnących na czas między 40 a 45 minut, uznaję jednak za ewenement), ale ani przez chwilę nie było tłoku (większy był na maratonie w Poznaniu, gdzie było dwukrotnie mniej startujących). Jaka ilość ludzi postanowiła uczcić Dzień Niepodległości bieganiem, można było zaobserwować po półmetku, czyli tzw. nawrotce. Ale do tego jeszcze dojdziemy.

Dzięki sprawnej organizacji startu już na pierwszym kilometrze udało mi się złapać odpowiedni rytm. Przy czym tego dnia odpowiedni miał oznaczać w miarę komfortowy. Wiedziałem, że forma rewelacyjna na pewno nie jest (ale czego się spodziewać, skoro od maratonu biegałem cały jeden raz), więc nie nastawiałem się na jakiekolwiek tempo (z tyłu głowy siedziało mi jedynie by spróbować się zmieścić w czterdziestu pięciu minutach). Chciałem po prostu pobiec na miarę dyspozycji dnia bieżącego. Po pierwszym kilometrze okazało się, ze biegnę tempem w okolicach 4:25/km. Kolejny nawet kilka sekund szybciej. Mniej więcej na drugim kilometrze minąłem też Avę i Hankęskakankę z rodzinką (Hanki, tak po prawdzie, to nie widziałem, ale zauważyłem jej ślubnego, więc tuszę, że stała gdzieś obok). Trzeci kilometr nieco wolniejszy, ale to na okoliczność podbiegu na wiadukcie przy Dworcu Centralnym. Wprawdzie zaraz był zbieg, ale ja w takich sytuacjach nie próbuję nadrabiać i raczej staram się trzymać tempo niż przyspieszać. W drugiej połowie pierwszej piątki mijamy chyba najlepiej mi znane rejony stolicy - Filtry (a konkretnie ulicę Filtrową) i Pola Mokotowskie. O przebiegnięciu piątego kilometra Grelin informuje mnie dokładnie na nawrotce. Kilkaset metrów dalej mijam Anię. Przez prawie całą druga połowę biegu biegnę nie mogąc wyjść. Nie mogąc wyjść z wrażenia ile ludzi biegnie w tych zawodach i jaka niezliczona masa ludzi wciąż sunie w drugą stronę (tzn. pokonuje pierwszą połowę trasy). Dość napisać, że Michała minąłem dopiero na wiadukcie przy Centralnym, a ostatnich biegaczy i kijkarzy na ostatnim kilometrze. A jak już o ostatni kilometrze mowa, chciałem mimo wszystko na nim, a nawet na ostatnich dwóch, przyspieszyć. Udało się to tylko częściowo. Ostatecznie linię mety minąłem po czterdziestu czterech minutach i dziewięciu sekundach od minięcia linii startu. Przyzwoity wynik.

Wkrótce po minięciu linii mety po raz kolejny uświadomiłem sobie jaką pokręconą mieliśmy tego dnia pogodę. Wprawdzie do biegania była niemal idealna, ale trzeb zacząć od tego, że rano musiałem skrobać samochód. Do jedenastej wyszło piękne słońce i zrobiło się prawie jak trzeba, ale ja ubrałem się jak na temperaturę poniżej dziesięciu stopni i na trasie było mi trochę za ciepło. Natomiast gdy tylko się zatrzymałem, zacząłem marznąć. Na szczęście szatnia i depozyt były całkiem blisko (kolejny plus dla orgów za dobre rozmieszczenie powyższych).
Henkel Running Team (a właściwie to jego część) już z medalami na szyi.
Foto: HRT
A po przebraniu się jeszcze kilka chwil pogaduch, jeszcze kilka wspólnych fotek, potem przebijanie się przez niezbyt zakorkowaną Warszawę (problem był tylko z wyjechaniem z parkingu, ale co się dziwić jak kilkutysięczna rzesza ludzi w jednym momencie postanowiła wracać do domu) i do domu. Niestety, zanim tam dotarłem, większość pozytywnego nastroju wywołanego biegiem prysnęła za sprawą tego, co się działo w Warszawie gdy ja już ją opuściłem. Do domu dotarłem równo dwanaście godzin po jego opuszczeniu. Właściwie to nie do domu, a na kinder party u znajomych (nic to, że w dresie).

Na sam koniec uwaga quasi polityczna. Dzień wcześniej oraz jadąc do stolicy słyszałem, że tego dnia odbędzie się w Warszawie kilkanaście różnych manifestacji. Zaliczyłbym do nich również Bieg Niepodległości, bo choć niektórzy twierdzą, że gdyby nosił on nazwę Biegu Kubusia Puchatka, biegacze i tak by pobiegli. Być może. Ale czy pobiegło by kilkanaście tysięcy? Czy stworzyli by żywą flagę narodową? Nie sądzę. Dla mnie Bieg Niepodległości jest manifestacją - manifestacją miłości do kraju, w którym żyję i radości tego życia zarazem. Jestem zdania, że każdy powinien manifestować powyższe wartości na sposób, jaki najbardziej mu odpowiada - biegnąc, jadąc na rowerze, idąc na koncert czy na defiladę. Różnorodność jest moim skromnym zdaniem prawdziwą siłą demokracji. Pod definicję różnorodności nijak się jednak nie da zaliczyć tego co się działo na Placu Zbawiciela, czy pod ambasadą Federacji Rosyjskiej - na to akurat brak mi słów. W każdy bądź razie chciałem podkreślić, że świętować razem wcale nie musi oznaczać w tym samym miejscu, czasie i w ten sam sposób.
Za rok postaram się uczcić Dzień Niepodległości w podobny sposób. Choć zapewne wybiorę się gdzieś bliżej.

4 komentarze:

  1. gratki Bartek! jeśli chodzi o Twój strój rozgrzewkowy to pierwsze co przyszło na myśl hi,hi... że pożyczyłeś strój od Pani Parasolki:))
    Może któreś Święto Niepodległości uczcisz z nami (Zabieganymi) biegając "od świtu do zmierzchu" po promenadzie Czesława Niemena;) he,he... Zapraszamy już dzisiaj:)
    Pozdrowaśki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bartek, ale co to jest za strój? Patrzę i nie mogę się nadziwić :)
    Gratuluję wyniku! Każdy bieg z okazji święta Niepodległości ma w sobie coś szczególnego. Biegłam w Luboniu i może tam biegacze nie byli ubrani na biało - czerwono, ale wielu biegło z flagami, został odśpiewany hymn. To się czuło, z jakiej okazji biegniemy. W dodatku był jeszcze akcent regionalny - rogale na mecie :)
    Co do sposobów świętowania, jak widać są różne, niektórych lepiej po prostu nie komentować... Ja się cieszę, że uczciłam ten dzień biegiem i za rok prawdopodobnie uczynię tak samo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @tete, a wiesz, że nie wpadłem na to, że się do Pani Parasolki upodabniam? Lista powodów, dla których mógłbym i chciałbym odwiedzić Częstochowę na biegowo się wydłuża. Jest duża szansa, że spotkamy się już w przyszłym roku - ale na razie nie zdradzę kiedy i w jakich okolicznościach ;-)
    @Maria, ten strój to tzw. "kondomek" ;-) Można go kupić w markecie budowlanym za ok. 10 zł i świetnie się sprawdza do rozgrzewki w chłodne dni (doskonale trzyma ciepło). Podpatrzyłem ten patent na maratonie w Berlinie.
    Rogale! Tego mi właśnie zabrakło w Warszawie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, muszę sobie sprawić taki szykowny kombinezon na wiosenne starty! A jeśli chodzi o uczczenie Dnia Niepodległości, można też rodzinnie kibicować biegaczom :) Przyjedź znowu za rok!

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...