Najpierw był ból głowy (główka), z którym obudziłam się w Wigilię. Jak się pózniej okazało, nie był to zwykły ból głowy, jak na początku go traktowałem (czyli z tabletki go). Wieczorem, już po kolacji i odpakowaniu prezentów, do bólu głowy dołączyła gorączka a ja wylądowałem w łóżku. Na następne dwa ni - na całe święta czyli. Po świętach wydobrzałem, więc obyło się bez wizyty u lekarza i właściwie do dziś nie wiem, co mi właściwie było.
Nowy rok nie potrwać nawet dziesięciu dni, gdy ja do główki dołączyłem paluszek. Po bliskim spotkaniu nie wiadomo którego stopnia, ale na pewno ze stopniem zafundowałem sobie oprócz bólu coś, co w sumie okazało się tzw. pierdółką, ale wyglądało i zapowiadało sie nieciekawie (zdążyłem się pogodzić z wizją utraty paznokcia). Najgorsza w tym wszystkim była jednak wątpliwa przyjemność spędzenia piątkowego wieczoru na oddziale ratunkowym, gdzie chyba jedyną sympatyczną osobą była pani, która robiła mi (a właściwie mojej lewej stopie) zdjęcie rentgenowskie, a którą serdecznie pozdrawiam, choć jest prawie pewne, że tego nie czyta.
I wreszcie rotawirus. Jak się łatwo domyślić, rzecz nie zupełnie dotyczyła mnie, choć w tej sytuacji zdecydowanie bym wolał, żeby dotyczyła. Wszystko zaczęło sie w środowe popołudnie. Córka Starsza wróciła z przedszkola z lekko podwyższoną temperaturą. Wieczorem zrobiła się markotny i szybko poszła spać (a to u niej raczej rzadkość). Na drugi dzień oczywiście do przedszkola nie poszła, choć obudziła się w pełni sił. Niestety tego samego nie dało się powiedzieć o Córce Młodszej. Ta obudziła nas, jeszcze nad ranem, wymiotując. To już tak jest, że dzieci czasem wymiotują, ale gdy tego samego dnia, choć wieczorem, musiałem wracać z treningu do domu zanim nawet skończyłem rozgrzewkę, zacząłem sie martwić. I tak, zamiast w sobotę trafić nad Rusałkę na GP zBiegiemNatury, trafiliśmy najpierw na izbę przyjęć a potem na oddział zakaźn, na którym zabawilismy (Córka Młodsza oraz ja i Ślubna na zmianę) do poniedziałku. Na szczęście wyprowadzili nam CM na tzw. prostą i w tym wszystkim moja przerwa w bieganiu, choć mi się oczywiście ńie podoba, stanowi najmniejszy problem.
Summa Summarum karmię się nadzieją, że ta swoista kumulacja wyczerpała już limit zawirowań okołozdrowotnych i teraz będę już tylko biegał, biegał i biegał! A tak w ogóle, zauważyliście, że problemy ze zdrowiem zawsze zaczynają się na początku okresu wolnego od pracy (akurat jak się człowiek nastawia na dłuższe bieganie) lub na tzw. przededniu? Także, choć dziś dopiero poniedziałek, zdrowia życzę! Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy!
Ja mam taki dziurawy styczeń i luty - ale głównie przez moje chorowanie
OdpowiedzUsuńRzeczywiście kumulacja, oby ostatnia w tym roku.
OdpowiedzUsuńA u mnie też pustki w endo, ale mam wytłumaczenie - zgubiłem kilka miesięcy temu gwizdek od gremlina (fajnie to brzmi). Na szczęście czasami Krasus mnie ratuje iż zgrywam hurtowo :)
Znam ten ból związany z rożnymi komplikacjami przy realizacji zaplanowanych treningów. Sam jestem cofnięty w przygotowaniach o dwa tygodnie z powodu choroby.
OdpowiedzUsuńZ młodym z pół roku temu także mieliśmy przygodę z rotawirusem i skończyło się podobnie - kilkudniowym pobytem w szpitalu z powodu odwodnienia Trzeba mieć nadzieje, że będzie lepiej i byle do wiosny. Zdrowia :)
Oj tam, jeszcze niedawno pisałeś, że od początku roku wybiegałeś 186 km. Tak mnie zawstydziłeś, że do dnia dzisiejszego zrobiłem ponad 30% kilometrażu zeszłorocznego. Tym samym wspólnymi siłami zachowaliśmy równowagę we wszechświecie. Jesteśmy super.
OdpowiedzUsuń