11 stycznia 2011

Podsumowanie tygodnia - 14tdMD

Trzeci tydzień planu a treningi (jak już to wcześniej napisałem) idą jak po grudzie - dosłownie i w przenośni. Odnoszę wrażenie, że Opatrzność mnie przytrzymuje, żebym zbyt gwałtownie obciążenia nie zwiększał...

Wtorek
Trening siłowy - 31:30

Czwartek
11 km: 1.5 km easy, 8 km @LT pace, 1.5 km easy
Pierwotnie planowałem ten trening na środowy wieczór. Ten wieczór minął jednak pod znakiem ratowania potrąconego kota, którego znalazłem na naszej ulicy a później poszukiwania właściciela czworonoga - na szczęście oba przedsięwzięcia zakończone sukcesem. Postanowiłem zatem wstać wcześniej w czwartek i nadrobić zaległości. Niestety, zostałem zatrzymany w łóżku przez moją kobiet(k)ę - żeby nie było niedomówień: tą młodszą - nijak spać dalej nie chciała, jeśli taty obok nie było. A gdy już udało mi się podźwignąć, nagle i niespodziewanie zaatakowały sensacje żołądkowe niewiadomego pochodzenia. I szybko do łóżka wróciłem. Na szczęście niemoc okazała się chwilowa i wreszcie wieczorem udało się wskoczyć w biegowe buty.
Gdy ruszałem na warstwie lodu zalegającego na chodnikach zalegała cienka warstwa śniegu, dzięki czemu w ogóle udawało się biec. Niestety padał również deszcz, który szybko śnieg rozpuścił, by razem z tym rozpuszczonym szybko zamarzać. I tak bieganie zamieniło się w jazdę (nie)figurową. Sam się sobie dziwię (z perspektywy czasu), że tak długo udało mi się bronić przed wcześniejszym ukończeniem treningu. Ostatecznie udało mi się pokonać 8,15 km (1,5 km easy, 6,1 km @LT, 0,5 km easy).

Sobota
1200, 1000, 800, 600, 400, 200 (all with 200 m RI)
Ten trening z założenia miał mieć zupełnie inny przebieg. Jako jednostkę "szybkościową" zaplanowałem na ten tydzień udział w trzecim biegu GP Poznania. Tyle tylko, że w sobotę znowu od rana wszystko szło pod górkę. I znalazłem się w pewnym momencie w punkcie, w którym zdałem sobie sprawę, że będę pędził przez pół miasta z przysłowiowym wywieszonym jęzorem i być może uda mi się zdążyć na... ślizganie się wokół Rusałki. Przyznaję się szczerze: wybrałem relaks w wannie i prace domowe (w takiej właśnie kolejności).

Niedziela
16 km @MP + 28sec/km
To z kolei był najtrudniejszy jak to tej pory trening biegowy w moim życiu. Stoczyłem ostrą walkę... z samym sobą.
Jak to często w przypadku długich biegów czynię, wybrałem się do Lasku Marcelińskiego. Jednak jak szybko do niego wbiegłem, tak szybko wstąpiłem na drogę powrotną. Nie miałem najmniejszej ochoty przemoczyć się do suchej nitki a przy okazji zostawić zęby gdzieś na ścieżce lub na drzewie. W pierwszym momencie chciałem w ogóle dać sobie tzw. "spokój" i tylko siłą woli dobiegłem do parku, w którym biegam najczęściej, by sprawdzić czy tam też nie da się biegać. Ścieżki w Parku Raszyńskim nie były idealne, ale dzięki sypaniu piaskiem nadawały się do biegania. Ale i tak przez jeszcze kilka kilometrów musiałem zmagać się ze swoim "nie chcę mi się". Ale wciąż tłumaczyłem sobie, że już wystarczająco dużo spośród zaplanowanych kilometrów musiałem zapisać jako "nieprzebiegnięte". W końcu jednak udało mi się rozkręcić na tyle, ze musiałem pilnować tempa, aby nie było zbyt szybkie. I nawet mimo początkowego spowolnienia średnie tempo wyniosło 6:27/km.

Ostateczny tygodniowy kilometrarz i ogólne zadowolenie z realizacji założeń są dalekie od oczekiwanych ale mimo wszystko cieszy, że na przekór skrajnie niesprzyjającym warunkom atmosferycznym (doszedłem do wniosku, ze odwilż jest gorsza od siarczystych mrozów) udało się odbyć dwie jednostki biegowe.

3 komentarze:

  1. Dochodzę do podobnych wniosków. Tzn. wolę chyba mrozy od chlapy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy chyba woli mrozy od chlapy.
    Jedyny plus, że przy chlapie czuć taki delikatny zapach wilgoci i można mieć złudzenie, że wiosna idzie...

    Przez te wszystkie cyferki i skróty plan wygląda bardziej pracochłonnie i poważniej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. jak nie można biegać jak się chce to się biega jak się da ;)pozdrowionka spoko będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...