26 sierpnia 2015

O laniu wody uwag kilka

Podobno wszystko zaczyna i kończy się w głowie. Samurajowie mawiali, że większość pojedynków kończy się zanim zostanie zadane pierwsze cięcie. Jeśli to prawda, wychodzi na to, że sam jestem sobie winien, iż z Międzychodu nie przywiozłem takiego wyniku, jakiego po sobie oczekiwałem, choć zapewne był jak najbardziej w moim zasięgu. Nawet uwzględniając niezbyt przyjazną ustanawianiu życiówek aurę. Tak czy owak, teraz to już tylko gdybanie. Było minęło.

Właściwie to przez cały tydzień poprzedzający start w Krainie 100 Jezior czułem się lekko ociężały. Zwalałem to jednak na karb minionych dwóch tygodni, które przepracowałem naprawdę solidnie, i powtarzałem sobie w myślach, że do niedzieli się przecież zregeneruję. W sobotę nadal jednak nie czułem się świeży. Powiem więcej, w sobotni wieczór czułem się tak, jakbym tego dnia zrobił co najmniej solidne, ponad dwudziestokilometrowe wybieganie, a nie lekki rozruch z kilkoma przebieżkami. Następnego dnia ruszyłem jednak do Międzychodu z (niewielkim, ale zawsze) bojowym nastawieniem.
Nikt mi przynajmniej nie zarzuci, że nie dałem z siebie wszystkiego - przynajmniej na finiszu... (źródło: miedzychod.naszemiasto.pl)
Od początku zamierzałem trzymać się założeń strategii nakreślonej przez Trenejro, a zacząłem nawet  nieco za szybko, bo pierwszy kilometr pokonałem w 3:51, zamiast zakładanych 3:55-4:00 (zastanawiam się teraz, czy gdybym tak postanowił, dałbym radę utrzymać takie tempo przez dalszą cześć biegu). Zniwelował to kilometr drugi, który w większości prowadził podbiegiem. Gdy podbieg się skończył, docisnąłem nieco mocniej i gdzieś na pierwszej nawrotce, zgubiłem gdzieś kolegę (Krzysztof, pozdrawiam, jeśli to czytasz), z którym trzymaliśmy się razem od startu. Kontrolując czas na kolejnych kilometrach, widziałem, że średnie tempo wynosi nieco poniżej czterech minut na kilometr. Nie jest źle, pomyślałem i jąłem się zastanawiać (zamiast po prostu założyć), czy na drugiej pętli uda mi się przyspieszyć.

Pierwszy kilometr drugiej pętli jeszcze całkiem nieźle. Ale potem znów zaczął się długi podbieg i przyszedł kryzys. Jak mocny był, widać po tempie siódmego kilometra (ok. 4:13). Jakoś dotarłem do nawrotu i tak jak na pierwszej pętli wstąpiły we mnie nowe siły. Niemniej kończąc kilometr ósmy wiedziałem, że plan maksimum jest już absolutnie poza moim zasięgiem (musiałbym ostatnie dwa kilometry pokonać w sześć minut), wciąż jednak myślałem (i to całkiem realnie o życiówce). I mimo, iż czułem (w tamtym momencie już tak) moc i wydawał mi się, że biegnę szybko (i coraz szybciej) na kilometr przed metą wyszło mi z obliczeń, że czeka mnie walka o trójkę z przodu.

Na przedostatniej prostej udało mi się jeszcze rozbawić nieco wolontariuszy i garstkę kibiców. Gdzieś na wysokości Laufpompy, której bieg zawdzięcza swą oryginalną nazwę, wolontariusze rozdawali wodę. Biegłem sam, walcząc z samym sobą i zmęczeniem, więc, szczerze mówiąc, nie miałem już ochoty sięgać po kubki. Krzyknąłem zatem by po prostu ją (wodę) na mnie wylali. Zero reakcji. Mówię serio - krzyknąłem - lać! I zaliczyłem piękny szpaler lania wody, ku radości wspomnianych wolontariuszy, kibiców oraz mojej.
Jak bieg z pompą, to ma być mokro (źródło: www.facebook.com/SmArtITC
Na znajdującą się jakieś czterysta metrów dalej metę wpadłem zatem przemoczony do suchej nitki. A i tak (co chyba dobrze zobrazuje warunki atmosferyczne) jakieś pól litra wody, którą otrzymałem razem z medalem, wylałem na głowę, zanim w ogóle zacząłem pić. Dodam jeszcze tylko, że toczoną przez ostatnie tysiąc metrów walkę o trójkę, przegrałem o włos. Czyli o sekundę. Mój wynik netto to 0:40:00.
Źródło: endomondo.com
Nie będę na koniec próbował wyciągać wniosków. Mam jakieś dziwce przekonanie, że tym razem nie ma to większego sensu. Trzeba robić swoje dalej. Dodam jedynie, że fantastyczny kameralny bieg. Gorąco polecam!

1 komentarz:

  1. "Lać" wygrywa :D A o sekundę nie chodzi, w lepszych warunkach poprawisz to spokojnie... Co do Międzychodu, obiecuję sobie ostatnio, że muszę się tam w końcu wybrać. Ostatnio byłam za dzieciaka - jeździliśmy na wczasy do Puszczy w okolicy, do Międzychodu nas rodzice zabierali na lody, bo ponoć były dobre ;)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...