26 lipca 2014

Halo Panie Jacku: O zamachu z pętelką uwag kilka

Halo Panie Jacku!

Ledwie kilkanaście minut temu (gdy słowa te doczekają się opublikowania na blogu, będzie tych minut zapewne kilkaset, a na pewno kilkadziesiąt), zajadając się porcją lodów, która była nagrodą za całkiem udany biegowo dzień, przeczytałem po raz kolejny Pański ostatni felieton. Przy okazji - niech Pan sobie wyobrazi, że w końcu (no w końcu) zebrałem się w sobie i odnowiłem prenumeratę Runner's World (bliźniaczego periodyku o polskim tytule zresztą też). Dzięki temu w ostatni piątek, zamiast Mahomet do góry (względnie, ktoś w zastępstwie Mahometa, żona na przykład - ciekawe ile ich miał), góra przyszła do Mahometa. Nie musiałem organizować wycieczki do sklepu, ani nic. Oczywiście, jak to w takich wypadkach zazwyczaj się dzieje (patrz: prawa Murphy'ego), tego dnia akurat trafiłem do sklepu z zupełnie innego powodu i przejrzałem sobie najnowszy numer, zanim ten mój do mnie dotarł. Niemniej wracając do meritum (pisałem już, ze jest Pan moim wzorem jeśli chodzi o dygresje i dygresje do dygresji?), po lekturze naszły mnie (jak zawsze) pewne refleksje.
A propos Po trzecie (źródło: endomondo.pl)
Po pierwsze, zgadzam się, że przebywanie biegacza w zasięgu wzroku staje się zjawiskiem powszechnym. Z moich obserwacji wynika jednak, że fenomen ów nasila się w okresie, gdy ja na ten przykład przez dzień, dwa lub trzy z jakiegoś powodu biegać nie mogę. Tak działo się na przykład gdy Moja Hanka trafiła na kilka dni do szpitala, a ja z MONBŻ na zmianę między tym szpitalem a domem kursowaliśmy (bynajmniej nie biegiem). No wszędzie, byli po prostu wszędzie.

Po drugie - w kwestii pozdrowień. Zwykłem ostatnio żartować, że ja biegałem zanim to stało się modne. Precyzyjniej byłoby powiedzieć, że zaczynałem biegać, gdy owa moda na bieganie, która ostatnimi mięsięcmi (sic!) rozbuchała się niczym jelenie na rykowisku, dopiero kiełkowała. Tak czy inaczej, było nas znacznie mniej niż jest nas teraz i wciąż było to normą, że należy się pozdrowić. Ale to chyba jest, że tak to określę, cecha osobnicza. Małżonka ma uważa na ten przykład jest zdania, że pozdrawianie nieznajomej osoby jest nie do końca na miejscu. I gdy raz jeden zdarzyło nam się biegać razem a ja zamachnałem się na mijanego biegacza płci męskiej, od razu mi przypomniała swoje na ten temat zdanie. Musiałem jej wytłumaczyć, że ja tego chłopaka znam - on tu czasem biega (widziałem go wówczas po raz pierwszy i jak do tej pory ostatni, ale skoro tamtędy biegł, to przytrafiło mu się to co najmniej raz). Pozdrawiam i zaprzestać nie zamierzam, choć wraz ze wzrostem mijanych biegaczy zauważam również coraz bardziej różnorodne na pozdrowienia reakcje. Od tej, nazwijmy to normalnej, czyli odwzajemnienia. Przez odwzajemnienie, choć z wymalowanym na twarzy zdziwieniem (w tym również zdziwieniem typu: Ojej ale fajnie, ktoś mi pomachał!). Po reakcje z cyklu: Nie widzę cię, nie patrzę, biegam sobie i nic ci do tego. Ale zawsze będę pamiętał ten jeden raz, gdy pewnemu biegaczowi nie pomachałem. Do dziś nie wiem, czy było to wynik zaskoczenia, czy po prostu zabrakło mi śmiałości (jednak). A było to wówczas, gdy mijałem Pana na Polach Mokotowskich w stolicy naszego pięknego kraju.

Po trzecie – co dobiegania wzdłuż drogi o ruchu samochodowym – trochę mnie Pan zmartwił. To znaczy nie tyle Pan, co fakt uświadomienia sobie, że i ja być może wdycham więcej szkodliwych substancji niż bym chciał. Od jakiegoś już bowiem czasu odszedłem zupełnie od biegania po parku (ten najbliżej mojego domu można obiec nie przeciągnąwszy nawet pełnego kilometra) i niemal zupełnie od biegania po lesie, w stronę koncepcji by, kiedy to tylko możliwe, biegać po trasie jednopętlowej. Nawet, jesli przychodzi mi biegać w nieznanej okolicy - obcym mieście na przykład. Ale takie postępowanie jest niemal niemożliwe bez biegania wzdłuż mniej lub bardziej ruchliwych ulic. Powrotu do starej koncepcji kręcenia się w kółko i, jak Pan to zgrabnie określił, umierania z nudów jakoś sobie wyobrazić nie mogę. Na szczęście, gdy biegam wcześnie rano, a ostatnio biegam niemal wyłącznie wcześnie rano, ruch samochodowy jest jeszcze niewielki. I tym się pocieszam.

I tylko z jednym się z Panem nie zgodzę – z tym zawsze znajdowaniem się jakiegoś biegu w okolicy. Jak ja akurat chciałbym się pościgać, i to najlepiej na atestowanej trasie o typowym (w sensie, że na dziesięć kaemów na przykład) dystansie, to w okolicy albo nic w ogóle, albo owszem coś, ale w na tyle odległej okolicy, że musiałbym to po raz kolejny okupić poczuciem, że znowu zostawiam moje trzy panny na pół dnia same. Zapewne dzieje się tak dlatego, że mieszkam w stolicy, ale jedynie Wielkopolski.

Łącze tradycyjne pozdrowienia od CMcMH
Bartek M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...