19 marca 2014

O dumie i szczęściu uwag kilka

Od kilku dni, dokładnie od soboty, zastanawiam się jak powinienem zacząć relację z dziesiątej Maniackiej Dziesiątki, czyli niniejszego posta. Ale wygląda na to, że już nie muszę się zastanawiać, bo przecież właśnie zacząłem. Niemniej nadal nie wiem, co powinienem napisać dalej. Może napiszę po prostu, choć może to zabrzmieć nieco banalnie, ze był to bieg pod wieloma względami wyjątkowy. Po pierwsze była to dziesiąta edycja (jubileusz nr jeden). Po drugie był to piąty bieg z moim udziałem (jubileusz numer dwa) i jednocześnie ostatnia ostoja regularnego pojawiania się mnie na kolejnej edycji jakiegokolwiek biegu (jeszcze do zeszłego roku drugim był warszawski ekiden – trzy razy z rzędu – ale w tym roku już na pewno w stolicy nie posztafętuję). Po trzecie udział zawodników o tym samym nazwisku co ja wzrósł dwukrotnie – oprócz mnie i ojca pobiegli również MONBŻ (ale jestem dumny i szczęśliwy) oraz przyrodni brat. I po czwarte pogoda udowodniła, że wciąż da się wystartować w Maniackiej w innych warunkach niż podczas którejkolwiek z poprzednich edycji – było już zimno, było już gorąco, ale tak silnego wiatru i na dodatek gradu jeszcze (przynajmniej w przypadku moich czterech startów) jeszcze nie było. Zupełnie nie wyjątkowo ustanowiłem natomiast życiówkę. Nie to żebym się nie cieszył, ale jak na razie tylko raz nie poprawiłem swojego personal besta.
Pięć z dziesięciu, ale pięć moich własnych nabieganych
Niemniej ustanawianie nowego rekordu życiowego w biegu ulicznym na atestowanej trasie o długości dziesięciu kilometrów wyglądało mniej więcej jak opisano (tzn. ja opisałem) poniżej.
Strategia zalecona przez Trenejro zakładała pierwsze kilometry (konkretnie pierwsze siedem) w tempie 4:15 i tak też starałem się od początku biec. Bardzo cenie sobie strefy startowe z podziałem na czasy (w moim przypadku była to strefa B), niemniej tuż po starcie zacząłem mieć wątpliwości czy jednak mają one sens. Mimo że nie starałem się biec za szybko, ani moje możliwości nie przerastały zbytnio tych jakie powinny być przypisane do strefy B, przez pierwsze kilkaset metrów musiałem uprawiać slalom miedzy wszystkimi, którzy ustawili się przede mną a postanowili zacząć dużo wolniej (tak sobie myślę, że chyba nie da się rozwiązać tego problemu). Pomimo wiatru i tłumu biegło mi się zadziwiająco (tzn. sam się dziwiłem) dobrze. Pierwszy kilometr wyszedł wręcz za szybko (cztery minuty jedenaście sekund) i postanowiłem nieco zwolnić (taktyka, taktyka i jeszcze raz taktyka). Na drugim kilometrze wiatr wciąż dawał się we znaki, za to niemym dopingiem wsparła mnie Matka Politechnika, bowiem biegliśmy przez Piotrowo. Drugi kilometr trasy w cztery dziewiętnaście. Zaraz za znacznikiem drugiego kilometra skręciliśmy na Most Rocha i wbiegliśmy na Garbary. Mniej więcej w tym czasie byłem świadkiem nieco dziwnej sytuacji. Biegnąca obok mnie pani zamiast po prostu mijać wyprzedzanych biegaczy wymuszała (wręcz) zrobienie sobie miejsca krzycząc co chwilę przepraszam. Szczerze mówiąc (pisząc właściwie) wydało mi sie to (mimo owego przepraszam) nieco niegrzeczne i miałem ochotę zapytać, czy wyprzedzając samochodem również trąbi na wyprzedzanych. Ale może to ja jestem w błędzie? Niemniej mnie biegło się na tyle dobrze, że znacznik kolejnego kilometra, zwanego również trzecim, przegapiłem. Tak samo stało się z czwartym - ukończenie czterdziestu procent zaplanowanego dystansu odnotowałem zupełnie przez przypadek, zerknąwszy akurat na Gremlina. Może biegło się tak przyjemnie, bo wiatr osłonił nas przed wiatrem? Tak czy inaczej trzeci kilometr pokonałem w cztery minuty i sekund piętnaście, a czwarty jeszcze o sekundę szybciej. Piąty nie wiedzieć czemu w tym samym czasie co najwolniejszy do tej pory kilometr drugi. Niby to dwie sekundy poniżej planu, ale rzuciłem się do nadrabiania strat. A że Trenejro napisał, że jeśli będzie moc (a czułem, że była) to mam przyspieszyć już na połówce, więc przyspieszyłem. I wtedy sypnął grad. Pech chciał, że sypnął akurat, gdy skręciłem z ulicy Królowej Jadwigi i zacząłem biec pod wiatr. I tak sobie padał (jak mi się podówczas wydawało) pod kątem około czterdziestu pięciu stopni młócąc mnie niemiłosiernie. Do tego stopnia, że po powrocie do domu odkryłem na przedramionach siniaki wielkości owych kulek lodu. Przez ten grad przyspieszyłem jeszcze bardziej i szósty kilometr pokonałem w jedyne cztery minuty i sekund trzy. Pokonanie kilometrów zwanych siódmym i ósmym zajęło mi dwa razy po cztery minuty i osiem sekund. Pod koniec drugiego z tych dwóch (czyli ósmego), biegnąc już brzegiem Malty rozważałem czy już zacząć to finiszowe przyspieszanie, ale postanowiłem dać sobie jeszcze kilkaset metrów. Na ostatnich dwóch kilometrach (a nawet chyba trzech - a może nawet czterech) nie wyprzedził mnie już nikt. Teraz to ja wyprzedzałem. Czułem trudy mocnego biegu ale czułe też moc i wiedziałem, że dobiegnę z najlepszym z dotychczasowych wyników. A chciałem by był jeszcze lepszy. Na tym odcinku trasy znowu wiało, ale wiało w plecy i może dzięki temu przed ostatni kilometr pokonałem w cztery minuty bez siedmiu sekund, a ostatni w minuty trzy sekund czterdzieści siedem. Szał! Na finiszu zmusiłem się jeszcze do uśmiechu (by znowu nie wyjść na zdjęciach z Wykrzywioną Miną Finiszującego Bartka) a nawet do zagrzewania kibiców do tego od czego pochodzi ich nazwa (o ironio) i minąłem metę w czterdzieści jeden minut i dwadzieścia cztery sekundy od momentu, kiedy to przekroczyłem linię startu. I to jest właśnie mój nowy rekord życiowy na tzw. 10K: 0:41:24. I jeszcze załapałem się na srebrny medal!
Ojej, mnie również Gremlin policzył więcej niż 10 km ;-)
Na zakończenia ponarzekam sobie na innych biegaczy. Byłem bowiem mimowolnym świadkiem takich oto dwóch wypowiedzi. Po pierwsze utyskiwania, że w reklamówce, którą każdy z nas otrzymał wraz  z medalem na mecie znajduje się jedynie woda i baton najtańszy z Lidla (cytat dosłowny, choć moim zdaniem baton na pewno z wymienionego sklepu nie pochodził). Miałem ochotę zapytać: A to Ty się kluczyków do auta spodziewałeś? Druga uwaga, zasłyszana w kolejce do depozytu (którego w końcu nie odebrałem, bo się okazało, że nasze rzeczy włożyliśmy do worka przypisanego do numeru startowego MONBŻ) głosiła, że znowu sport tester pokazał trasę dłuższą niż deklarowane dziesięć kilometrów. Zresztą na podobne utyskiwania natrafiłem wieczorem w internetach - że trasa źle wymierzona, bo mnie i jeszcze kilku moim znajomym pokazało dziesięć-koma-cośtam... No ludzie (że tak zaapeluję w przestrzeń) ogarnijcie wy się troszkę!

Żeby nie kończyć jednak relacji w sposób negatywny pochwalę się na zupełny już koniec wynikami pozostałych Monczyńskich (krewnych i znajomych, chciało by się napisać, ale MONBŻ to sensu stricte nie krewna - my mamy tylko wspólnych krewnych - a na wszystkich znajomych nie stanęło by miejsca). Poproszę zatem o tusz! Brat (debiut na dychę) 0:48:08. Tata 1:00:01. A Moja Od Niedawna Biegająca Żona, również w debiucie, urwała prawie dwie minuty z godziny i zameldowała się na mecie z czasem 0:58:26. Pisałem już, że nie wiem czy bardziej jestem dumny czy szczęśliwy?

5 komentarzy:

  1. Cała rodzina piękne wyniki :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje dla Gosi i pozostałych członków rodziny! No i dla Ciebie, bo Twoja życiówka po prostu wymiata :)
    Co do ludzi, to się z Tobą w 100% zgadzam. Pani krzycząca "przepraszam" mnie powaliła, swoją drogą, że miała na to siły! Gdy się rozeszliśmy, stanęłam grzecznie w swojej C-strefie i odkryłam, że wokół mnie stoi pełno ludzi z oznaczeniem "D". Dużo energii straciłam na wyprzedzanie, niekiedy poboczem, bo na drodze nie było miejsca...
    A teksty typu "trasa była źle wymierzona, bo gps mi zmierzył 10,2", chociażby na fb-stronie Wielkopolskich Biegaczy, to po prostu wołają o pomstę do nieba...
    Cóż, nie każdemu jest dane ogarniać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje raz jeszcze :) jak się biegnie po gradzie? Nie wywala się człowiek?

    OdpowiedzUsuń
  4. WOW, gratulacje! Dla Ciebie i dla wszystkich z Rodziny! Każdy z Was odwalił kawał dobrej biegowej roboty!!! Swoją drogą, jak to cudownie, że sobie razem wszyscy biegacie!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wielkie gratulację dla Ciebie i całej rodzinki :) Fajna ta Twoja życiówka. Do 39:xx coraz bliżej ;)

    Przyłączę się do apelu o ogarnijcie się troszkę co niektórych :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...