![]() |
Blogacze i Szpiki w jednym, czyli kierowca całkiem dużego samochodu osobowego z kierowcą naprawdę dużego samochodu |
Niemniej jako, że dotarłem na miejsce dużo wcześniej niż zwykle, dużo wcześniej zjadłem też ostatni posiłek, a nie pomyślałem niestety, by zabrać jakąś posilającą przekąskę. I tak w momencie startu czułem już nieprzyjemne burczenie w brzuchu. W tej sytuacji trudno było myśleć o dobrym wyniku, a i tak troszeczkę się łudziłem. A, jak się później okazało, byłem całkiem blisko realizacji tych złudzeń. Pierwszy kilometr pokonałem w cztery minuty i dwadzieścia dziewięć sekund. Ale tłok był całkiem spory (osiemset osób na starcie robi swoje, a ścieżka nie taka znowu szeroka). Drugi w cztery dwadzieścia jeden - tłok wciąż całkiem spory. Trzeci w cztery dwadzieścia cztery - trochę się rozluźniło, za to trzeba było pokonać najwyższy na trasie podbieg. Czwarty w cztery zero osiem - był lekki kryzys, ale jak widać dało się coś z maszyny wycisnąć. I wreszcie ostatnie tysiąc metrów o cztery sekundy poniżej czterech minut. Wynik oficjalny: 0:21:20. Naprawdę nie ma na co narzekać. Jak to kiedyś zgrabnie ujęła Ava, jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej.
A propos urlopu. Jak wspomniałem o nim Trenejro, ten (za moim przyzwoleniem rzecz jasna) postanowił dokręcić mi tymczasowo śruby. W pierwszym dniu nowego roku wprawdzie nie biegałem, ale od drugiego, aż do dziewiątego plan przewidywał codzienne coś. Normalnie obóz treningowy - no powiedzmy takie pół obozu... jedna trzecia. No namiastka. I w domu. W sumie i tak całości zrealizować się nie udało, bo we wtorek miałem tak zły dzień (czasem zdarzają się takie, że nic nie wychodzi - no dosłownie nic, nawet bieganie, które mogłoby nieco wisielczy humor poprawić), a wczoraj zamiast biegać, czekałem na lekarza.
No właśnie, lekarza. Uspokajam od razu, że z dużej chmury mały deszcz, i choć mój palec u nogi jeszcze wczoraj wieczorem wyglądał naprawdę nieciekawie, dziś ma się dużo lepiej i choć zapewne dzień lub dwa nie pobiegam, no nie ma się czym za bardzo zamartwiać. Wszystko zaczęło się w środę po południu, gdy wchodząc w domu po schodząc w samych skarpetach, potknąłem się i wyrżnąłem paluchem o stopień (meble i stopnie schodów istnieją przecież właśnie po to, byśmy się uderzali o nie gołymi - względnie odzianymi jedynie w skarpety - stopami). Tegoż dnia, tylko pod wieczór, Córka Starsza przez przypadek nadepnęła mnie na ten sam palec. I nie wiem, które z tych zdarzeń zaszkodziło mi bardziej, niemniej do końca dnia palec mnie... bolał. Oczywiście w głupocie i zawziętości swojej rano wstałem i poszedłem biegać (co tam jakiś palec - ja mam trening do zrobienia). Potem bolał jeszcze cały dzień. W piątek niby nie doskwierał aż tak bardzo, ale gdy wieczorem zdjąłem skarpetę, a Ślubna zobaczyła co ja w niej nosiłem, tak się przeraziła, że wysłała mnie bym dostał płaskodupia (jak mawia profesor Błaszczyński) w poczekalni ostrego dyżuru. Do domu wróciłem po północy, ze zdjęciem rentgenowskim w ręce, nacięciu skóry na palcu (tu krótkie wtrącenie w postaci dialogu lekarz-pacjent: Będzie małe ukłucie - powiedział lekarz. Domyślam się po tym, co pan trzyma w dłoni - odparł pacjent lekarzowi, który trzyma skalpel) i zaleceniem by moczyć nogę w wodzie z szarym mydłem. Będzie dobrze(j).
Na sam koniec zostawiłem coś, o czym może i powinienem napisać na początku. Ale najlepsze zawsze trzyma się na koniec. W sobotę nad Rusałką pobiegłem nie tylko ja i Córka Starsza. Na dystansie pięciu kilometrów, z czasem 0:29:04 zadebiutowała też Moja Od Niedawna Biegająca Żona!
![]() |
Tego dnia albo brakowało mi tlenu, albo nie mogłem wyjść ze zdziwienia, że jednak się tego doczekałem ;-) |
Gratulacje dla Małżonki :) Też liczę, że kiedyś doczekam tego momentu, w którym mój osobisty Mąż zrozumie o co w bieganiu chodzi :)
OdpowiedzUsuńJej, dobrze, że nie złamałeś palucha - nic przyjemnego! Jeszcze raz gratuluję Małżonce, a Ty uważaj na atakujące sprzęty :)
OdpowiedzUsuńBrawa i gratki dla biegającej Rodzinki:)
OdpowiedzUsuńGratulację dla małżonki. Bardzo dobry czas :)
OdpowiedzUsuńo ja, ale super, że tak sobie biegacie rodzinnie! a co do braku czasu w jego nadmiarze w czasie urlopu - też zwykle mam takie przemyślenia, że lepiej mieć na głowie za dużo ,niż za mało ,bo jak czasu robi się zbyt wiele, to jakoś za bardzo się rozprężam i on magicznie ginie! no po prostu jest go jakby krócej:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWielkie brawa dla Twojej żonki, która jak widać zaczyna wciągać się w temat :) To co, na wiosnę pewnie jakaś dyszka? :)
OdpowiedzUsuńŚlubna czyta Wasze gratulację z wypiekami na twarzy, że tak odrobinę ukoloryzuję ;-)
OdpowiedzUsuń@Ala, daj mu czas. Jak widać dobry przykład działa najskuteczniej!
@Hania, szukam właśnie gdzie by tu kupić pancerne kapcie ;-)
@Ola, to stara sprawdzona prawda - jeśli brak ci czasu, weź sobie dodatkową odpowiedzialność. Jest jeszcze taka anegdota o kozie, ale to na inną okazję może...
@Ava, będzie, będzie! Już jesteśmy zapisani rodzinnie na Maniacką. Rodzinnie, czyli ja z Małżonką, mój tata, a nawet przyrodni brat. I jeszcze Córka Starsza zapewne.