![]() |
Źródło: www.PiktoGrafiki.com |
Plan na Tydzień 1+ (ten plus do nadprogramowa niedziela) przedstawiał się następująco:
Niedziela: OWB1 10 km
Wtorek: OWB1 12 km + Przebieżki 5 x 100/100 m
Czwartek: OWB1 10 km + Przebieżki 5 x 100/100 m
Piątek: OWB1 12 km
Niedziela: OWB1 12 km + Przebieżki 5 x 100/100 m
Jak widać, początek sezonu to spokojne niezbyt długie biegi. Ale choć w planie mam wpisane (na przykład) 10 km, zwykle wychodzi trochę więcej. Powód jest banalny – w planie wpisany jest tylko ten element treningu, który ja nazywam akcentem Trening, niczym dobre szkolne wypracowanie – o czym już pewnie raz czy dwa tutaj wspomniałem – winien posiadać trzy elementy: wstęp, rozwinięcie i zakończenie, w tym wypadku rozgrzewkę, akcent i schłodzenie.
A zatem realizacja treningu zapisanego w moim planie jako OWB1 10 km (przypomnę, że OWB1 oznacza ogólną wytrzymałość biegową w pierwszym zakresie wytrzymałości) przedstawia się jak poniżej.
Na początek oczywiście i (niemal bez wyjątku) obowiązkowo rozgrzewka. Jak ona wygląda w moim wykonaniu już kiedyś pisałem (i od tamtej pory w sumie niewiele się zmieniło) – zwykle początek, czyli trucht wykorzystuję na dotarcie do miejsca, w którym mogę się wygodnie pobawić w wymachy i inne skipy. Odkąd zacząłem mierzyć również dystans pokonany podczas rozgrzewki (kiedyś tego nie robiłem) obserwuję, że podczas tego elementu treningu (wliczając nie tylko czysty trucht ale i pozostałe ćwiczenia polegające na przemieszczaniu się) pokonuję od 1200 do 1400 metrów.
Po rozgrzewce następuje akcent. W tym konkretnym przypadku nic skomplikowanego - ot, na całym dystansie pilnuję aby tętno zawierało się w granicach pierwszego zakresu. Chociaż i tak istnieją tutaj dwie różne szkoły – niektórzy liczą dystans (względnie czas) od momentu wejścia w zaplanowany zakres Ja akurat robię tak, że liczę od momentu ponownego (po zakończeniu rozgrzewki) uruchomienia stopera, czyli gdy moje tętno od dolnej granicy pierwszego zakresu dzieli jakieś czterdzieści do pięćdziesięciu uderzeń na minutę. Jakieś dwieście do pięciuset metrów dalej jest już tak jak trzeba.
Jako schłodzenie zwykle wykorzystuję ok. dziesięciu minut rozciągania. Chyba, że mam jeszcze dłuższy kawałek do domu (czy innego miejsca, do którego muszę wrócić) – wówczas dorzucam jeszcze kilkaset metrów truchtu na sam koniec.
Jeśli zaś chodzi o realizację całości tygodniowych zamierzeń, to wyszło… prawie dobrze. Trening niedzielny (ten drugi) musiałem przerzucić na poniedziałek, ale pozostałe cztery jednostki (jedną z lekkim przesunięciem) udało się zrealizować. Ostatecznie tydzień zamknąłem z bilansem 5:26:30 i 52,1 km. O tym co się wydarzyło w kolejnym (bieżącym) tygodniu, napiszę jak tylko go domknę.
PS. Na pewno nie umknęło uwadze spostrzegawczego czytelnika, iż rozpocząłem nową świecką tradycję opisywania realizacji tylko jednej, charakterystycznej dla danego tygodnia jednostki treningowej. A nuż ktoś skorzysta z moich doświadczeń…
*A propos: wiecie kiedy sumienie jest naprawdę czyste? Gdy jest nieużywane.
nowa świecka tradycja podoba mi się bardzo! życzę doskonałego nowego sezonu!
OdpowiedzUsuńPowodzenia życzę...
OdpowiedzUsuń