Wtorek: OWB1 10 km + Podbiegi 15x120 m + Przebieżki 5x100 m + OWB1 2km
Trening bez większych rewelacji. Dycha, podbiegi, przebieżki, dwójka, rozciąganie i do domu. No tyle, że podbiegi nieco dłuższe i musiałem przenieść się na drugą stronę górki w Lasku Marcelińskim (na tej pierwszej stronie podbieg jest bardziej równomierny, acz krótki) i do tego pierwsze metry biegać po niemal minimalnym wzniesieniu.
A propos – jak odliczacie do końca podbiegów (względnie interwałów)? Zauważyłem, że u mnie (na przykładzie piętnastu podbiegów) wygląda to mniej więcej tak: Pierwszy, drugi, …, piąty (jeszcze dwa i półmetek), …, siódmy, środkowy, dziewiąty, dziesiąty (jeszcze pięć), pięć, cztery (ostatnie trzy), trzy, dwa, ostatni.
Czwartek: OWB1 3 km+ Przebieżki 3x100 m + OWB2 15km, przerwa 6-8' + Przebieżki 5x200/200 m + trucht 1 km (Tempo: OWB2 5:00- 4:55/km, "dwusetki" 44-45")
Trening z duszą na ramieniu. A to dlatego, że… bałem się, czy mi baterii w Gremlinie wystarczy. Bo jak ja bym trening zrealizował, jak by mi tu nic nie brzęczało kiedy zwolnić a kiedy przyspieszyć, że o zliczaniu kilometrów nie wspomnę (biedny garminoholik)? Na wszelki wypadek wyłączyłem wibracje (a nuż pozwoli to zaoszczędzić te kilka watów). Udało się - trening ukończyłem.
Kluczowy odcinek ze średnim tempem 4:55/km przy tętnie (również średnim) 152 bpm – trener pochwalił.
Piątek: OWB1 20 km + Przebieżki 5x100/100, pompki + brzuszki
Kolejny już raz miał być piątek, a była sobota. Na domiar złego nie rano, a w środku dnia (przypomnę, że w ostatni weekend ciepławo dosyć było). Efekt taki, że mimo iż średnie tempo o czterdzieści sekund wolniejsze od czwartkowej piętnastki, to tętno niższe już jedynie o dwa uderzenia. Bieganie w ciągu dnia ma jednak ten plus, że łatwiej kogoś spotkać na trasie. I choć uwielbiam swoje samotne treningi, miło było tym razem pierwszą część trasy przebiec w towarzystwie napotkanego (akurat biegliśmy podobnym tempem i w tę samą stronę) pewnego Maniaka.
I tylko na ćwiczenia siłowe znów zabrakło energii. A właściwie to logistyka nie zagrała.
I wszystko szło dobrze do niedzielnego poranka, kiedy to wstałem i zorientowałem się, że wali piorunami jak głupie. O ile do biegania w deszczu już zdążyłem się przyzwyczaić, to na bieganie po lesie podczas burzy raczej się nie zdecyduję. I nie zdecydowałem. A właściwie zdecydowałem – że lepiej będzie zostać w domu.
Tak właśnie wyglądało niebo nad Poznaniem (i okolicami), gdy ja akurat miałem wyjść na trening Zdjęcie: Michał Cichocki; Źródło: Polscy Łowcy Burz |
I tak, zamiast kolejnego rekordu ilości pokonanych kilometrów, mimochodem zaliczyłem tydzień regeneracyjny – jedynie 63,6 km. Na pocieszenie pozostaje fakt, że lipiec był bezwzględnie rekordowy w mojej krótkiej karierze biegacza amatora – wliczając trening wczorajszy 323,9 km. Teraz trochę zluzujemy, bo już w najbliższą niedzielę sprawdzę jakie efekty przynosi praca Trenejro i moja, próbując poprawić życiówkę w biegu na 10 km (zapowiadają wprawdzie upały, ale powalczyć można)
Deszcz, czy śnieżyca okej, ale w burzę też bym nie biegała ;) Ja dzisiaj stoję przed dylematem - iść na siłownię, na rower, czy odpuścić w ogóle ruch. Zakwasy od poniedziałkowego crossfitu mam takie, że zastanawiam się ciągle czy sobie czegoś nie uszkodziłam :P
OdpowiedzUsuńByłoby 90km nieźle! Powodzenia na tej dyszce!
OdpowiedzUsuń63,5 km i tydzień regeneracyjny? haha, wszystko jest względne jak widać! Powodzenia na 10 km, po takich treningach pociśniesz jak nic. Ja też właśnie myslę o starcie na dychę niedługo, bo dawno tego nie biegłam ale pod koniec sierpnia to znalazłam tylko piknik biegowy w Czosnowie. Bieg Fabrykanta w Łodzi się wyprzedał :(
OdpowiedzUsuńBartek życiówki na dychę życzę:)323,9 km w lipcu - wow ;)powodzenia, trzymam kciuki:) Pozdrowaśki;)
OdpowiedzUsuń@Gohs, nie martw się. Jak ja się wybrałem na crossfit, zakwasy miałem przez tydzień. Idzie się przyzwyczaić ;-)
OdpowiedzUsuń@Leszek, masz rację - byłoby.
@Ava, jeszcze rok temu byłby to dla mnie jeden z cięższych tygodni. Sam jeszcze tego nie ogarniam...
@Tete, też jestem w szoku ;-)