Pierwsza: Kto w zeszłym tygodniu nabiegał zdrowo ponad osiemdziesiąt kilometrów? Tak, to ja!
Druga: Będzie kolejna nowość w rozpisce treningowej na ten tydzień (a właściwie to na właśnie miniony, bo przecież o nim za chwilę będę pisał)? I tak i nie. Na rozwinięcie tej jakże enigmatycznej odpowiedzi musicie chwilę poczekać, będę się bowiem trzymał starej dobrej zasady wszystko po kolei.
Źródło: www.thetanooki.com |
Wtorek: OWB1 10 km + Podbiegi 15x100 m + Przebieżki 5x100 + OWB1 2 km
Plan na wtorek wyglądał dokładnie tak samo jak tydzień wcześniej. Ale tym razem – nuuuda. Nuda w sensie kronikarskim. Bez żadnych przeszkód ani rewelacji (poza ślimakami, które mi skakały pod nogi przy podbiegach) zrealizowałem założenia od przysłowiowego A do P (jak podbiegi). Przypominam, że pierwszy raz mi się to udało jeśli chodzi o podbiegowe wtorki.
Czwartek: OWB1 3 km+ Przebieżki 3x100 + OWB2 12 km przerwa 6-8' + Przebieżki 5x200/200 + trucht 1 km (Tempo: OWB2 4:55/km, "dwusetki" 44-45")
W związki z zeszłotygodniowymi rewelacjami z tętnem Trenejro kazał mi utrzymywać tempo 4:55-4:59/min (ale nie szybciej). Ustawiłem zatem wirtualnego partnera na 4:59 i starałem się, aby nie wyprzedzać go bardziej niż o 2-3 sekundy na kilometrze. Ostatecznie średnie tempo z czternastu kilometrów wyszło mi na poziomie 4:55, ale to głownie dlatego, że euforia kończenia poniosła mnie na czternastym kilometrze, który wyszedł znacznie szybciej. Tętno i tym razem jedynie zahaczało o drugi zakres i to pod koniec odcinka. Mimo to, czułem w nogach te czternaście żwawych kilometrów. Inaczej mówiąc, choć po tętnie tego nie widać, w kość mi to dało.
Przy kończących trening dwusetkach już drugi raz (w sensie: tydzień temu też to zrobiłem) ustawiłem sobie wirtualnego partnera, dzięki czemu owe dwusetki zajęły mi odpowiednio po 43, 45, 42, 44 i 43 sekundy. Czyli bardzo dobrze, albo prawie dobrze, jak mawiał profesor Martinek.
Piątek: OWB1 20 km + Przebieżki 5x100/100 pompki + brzuszki
W piątek niestety nieco zaspałem, co poskutkowało czymś, co nazwałem Paradoksem Rannego Biegacza (a o czym napiszę dwa słowa w oddzielnym poście). A zatem ten jakże relaksacyjny trening wykonałem w sobotni poranek. Co ciekawe tętno momentami zbliżało się do tego czwartkowego w nie-drugim zakresie. Cieszy też dobre tempo w pierwszym – średnio 5:22/km.
O dziwo czułem się bardziej zmęczony niż po czwartkowym treningu – zwalam to na kumulację zmęczenia.
Niedziela: Bieg 25km (ciągiem) OWB1 6km+OWB2 6km (Tempo: 5:00/km) + OWB1 6km + OWB2 6km (Tempo 4:55/km) + trucht 1km + solanka
I tu jest właśnie to i tak i nie. Drugi zakres to już nie nowość, ale biegany dwa razy po sześć i to poprzedzony/przedzielony sześcioma kilometrami w pierwszym zakresie już owszem. Taki trening musiał zmęczyć i zmęczył. Chociaż tętno znów nie szalało – dopiero pod koniec drugiej (a właściwie czwartej) szóstki przekroczyło na dłużej magiczną granicę 156 uderzeń na minutę.
I jeszcze ciekawostka: trening zapisany jako 4x6 km, nawet jeśli połowa tego jest dosyć szybka, obciąża psychikę o wiele mniej niż 20 km OWB1. Głupi ten nasz umysł, głupi…
Zanotowałem zatem nowy solidny rekord tygodniowego przebiegu – 89,1 km. A w przyszłym tygodniu ma być jeszcze więcej. Co dalej? Nie wiem (ale trochę się boję). Trzeba poczekać, aż Trenejro rozpiskę na sierpień przyśle.
Czy paradoks rannego biegacza polega na znajdywaniu przeszkód do wyjścia na poranny trening? :)
OdpowiedzUsuńO rany 89km a ma być więcej? Tego jeszcze u mnie grali :) też jestem ciekawy co będzie dalej
OdpowiedzUsuń