7 lutego 2013

Mało biegania, mało pisania

Zastanawiałem się nie raz, jak to się dzieje, że zanim zabiorę się do podsumowywania (nie tylko na blogu) tygodnia (że tak to szumnie nazwę ) treningowego, zastaje mnie co najmniej czwartek. Dziś mnie olśniło. To jest dokładnie tak jak z moją polonistką w liceum. Gdy ją pytaliśmy, czy już sprawdziła nasze prace, odpowiadała zazwyczaj, że jeszcze nie, gdyż muszą nabrać mocy urzędowej... A skoro mamy czwartkowy wieczór...

Po dwóch tygodniach przerwy spowodowanej chorobą i powikłaniami, kolejny tydzień chciałem zacząć bieganiem już w poniedziałek. Chciałem. Nie udało się. Dziecię zasnęło bardzo późno, a że ja zbyt późno biegać nie lubię, zadowoliłem się treningiem siłowym (trzy kwadranse bez dwóch minut). Gdy we wtorek, z tych samych powodów się nie udało, pomyślałem, że zerwę się wcześnie w środę. Budzik zadziałał - ja nie. Udało się wreszcie, za czwartym podejściem, w środę wieczorem. Godzina spokojnego biegu i dziesięć i pół kilometra.
W czwartek znów siłownia i pół godziny plus minuta. W kolejny dzień (wieczór właściwie) znów udało się wyjść na podobnie spokojną godzinę biegu, choć tym razem pokonałem jakieś trzysta czterdzieści metrów więcej. A po piątkowowieczornym bieganiu długie wybieganie mogło być tylko w niedzielę. Tylko, że plany rodzinne na to nie pozwoliły. A że plany rodzinne zostały z kolei pokrzyżowane przez kolejną chorobę starszej z moich córek, to już inna sprawa (że o problemach z zaśnięciem w sobotnią noc nie wspomnę). Łudziłem się jeszcze, że nadrobię to w poniedziałek przed pracą (zakładając wczesną pobudkę i późniejsze dotarcie do biura). Niestety starsze dziecko miało swoje plany - a tak konkretnie to miało w planach pobudkę o piątej i skupianie na sobie uwagi taty.
Źródło: www.facebook.com/TataToJa
Kolejnej próby nadrabiania treningu nie podejmowałem. Postanowiłem przejść do kolejnego tygodnia i planów z nim związanych. A problemy, które w związku z tym wystąpiły, to już temat na kolejnego posta. Tak w okolicach przyszłego czwartku powinien się pojawić (ów post)...

8 komentarzy:

  1. Prawie każdy ma takie problemy z treningami - tak zauważyłem, ja też mam ale jeszcze jakoś daję radę... Powodzenia i nie poddawaj się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Głowa do góry! Wielu zawodowców po niedotrenowaniu osiągało rekordowe wyniki.

    Mając już rodzinę samo wyjście na bieganie to duży sukces. Ja ostatnio stwierdziłem, że moje treningi dają mi mniej radości(wychodzenie na bieganie w okolicach północy) ale więcej satysfakcji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie, że nie jest łatwo znaleźć czas na treningi, zwłaszcza przy dzieciach. Tym większa satysfakcja, kiedy to się udaje!

    OdpowiedzUsuń
  4. widzę, że najlepiej nie jest. jednak głowa do góry. będzie dobrze :)

    tak jak pisze Mauser - kiedy jest rodzina i obowiązki z nią związane samo wyjście na trening to sukces a co dopiero 2-3 godzinne wybieganie. To już jest mega sukces. Ważne aby choroby i kontuzję były daleko a czas nie bieganie prędzej czy później się znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Problemy z treningami - ha! Temat rzeka :( Styczeń to już w ogóle jakaś masakra. Pomijam czwarty miesiąc niedosypiania z powodu ciężkich nocy Ironmana, ale dodając do tego rozkrojenie stopy celem wyjęcia śrubek, przeziębienie i złamany paluch, trochę tego za dużo :( No nic - trzeba się trzymać, czego Tobie i wszystkim zmagającym się z przeciwnościami losu, serdecznie życzę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie rozpieszcza styczeń biegaczy. Czasami sobie myślę, że praca , studia i bieganie to ciężkie zestawienie, ale dzieci (szczególnie małe), praca i treningi to już zestaw ekstremalny.

    OdpowiedzUsuń
  7. wspomnisz kiedyś małe dzieci mały kłopot:)duże dzieci duży kłopot:)chociaż treningi łatwiej zaplanować;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ano, niestety, dzieciaczki (jak i psy, wiem o tym na przykładzie mojego kudłacza) na zegarku się nie znają i budzenie przed świtem zupełnie im nie przeszkadza ;) Bardzo fajny blog, będę zaglądać częściej :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...