Zdjęcie: Paulina Geppert |
A propos - mała dygresja. Podczas rozgrzewki usłyszałem przypadkiem ciekawy urywek rozmowy dwóch (jak się domyślam) debiutantów:
- Niektórzy tutaj wyglądają jak profesjonaliści!Jak wiemy słowo amator ma całkiem szerokie znaczenie...
- No właśnie, a ja myślałem, że to bieg dla amatorów.
Ale wracając do samego biegu - po pierwszym kilometrze, gdy zrobiło się nieco luźniej, starałem się złapać własny, niezbyt forsujący rytm. Pierwszy raz na zegarek spojrzałem po minięciu tabliczki z oznaczeniem drugiego kilometra. Ku własnemu zdziwieniu spostrzegłem, że biegnę jak na razie niewiele ponad osiem minut. Nadal nie spinałem się jednak w ogóle, pozwalając sobie wręcz na pogawędki ze znanymi i nieznanymi współstartującymi. Mniej więcej w połowie dystansu stwierdziłem, że w końcu chyba i mnie ktoś wyprzedzi, ale biegacz ów przyłączył się do mnie i po krótkiej wymianie uprzejmości i spostrzeżeń dalej biegliśmy już razem, pomagając sobie wzajemnie utrzymać tempo. Gdy po raz kolejny, około kilometra przed metą, spojrzałem na stoper, dotarło do mnie, że mam nawet szansę poprawić swój wynik życiowy. Choć nadal nie zamierzałem i nie biegłem w tzw. trupa, ten ostatni kilometr był naprawdę trudny. Na tyle trudny, że wpłynął nawet na bystrość umysłu - gdy na ostatniej prostej ujrzałem na zegarze wynik 0:21:30, pomyślałem, że jednak z życiówki przysłowiowe nici. A przecież zegar pokazywał czas brutto. Wtedy to mnie do jednak nie dotarło, a gdyby dotarło, może wykrzesałbym jeszcze trochę energii na mocniejszy finisz. A tak mój stoper zatrzymał się na czasie 0:21:16, czyli o dwadzieścia jeden sekund wcześniej, niż podczas dotychczasowego najszybszego biegu nad Rusałką (i na dystansie 5 km w ogóle).
I zachodziłem jedynie w głowę, czy to forma nie spadła przez ostatni miesiąc, czy też była w owym czasie aż tak wysoka, że pomimo jej spadku, udało się pobiec aż tak dobrze? A że o spadku formy świadczą inne symptomy (choćby tętno spoczynkowe), należy wnioskować iż naprawdę dobrze przepracowałem miniony już sezon, choć życiówki zacząłem poprawiać dopiero u jego schyłku. To wszystko oczywiście napawa optymizmem przed kolejnym sezonem.
Jeszcze jedno spostrzeżenie na koniec - muszę nieco zweryfikować swoje cele treningowe. Sobotni bieg pokonałem bowiem ze średnią kadencją 86, a taki wynik (powyżej 85) miałem zamiar osiągnąć do 25 lutego. Ale co to za cel treningowy, który udaje się osiągnąć praktycznie bez treningu?
A bo to tak czasem z życiówkami bywa. Gratuluję :-)
OdpowiedzUsuńŻyciówki chodzą swoimi drogami! Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńCzas był super dobry, ja bym tak szybko nie dał rady rozmawiając z kolegą... gratulacje!
OdpowiedzUsuńŻyciówka na samym początku przygotowań do sezonu -szczerze gratuluję. Solidny fundament na nadchodzący rok :)
OdpowiedzUsuńO tak fundament - trzymajmy się nomenklatury budowlanej ;-)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję Wszystkim za gratulacje :-)