23 października 2012

Go Scott, czyli "Jedz i biegaj"

Go Scott! Do tego okrzyku na czwartym kilometrze Maratonu Poznańskiego ograniczył się mój bezpośredni kontakt na najbardziej rozpoznawalnym ultramartończykiem świata, podczas jego pobytu w moim mieście i Polsce w ogóle. Miałem wprawdzie ambicję ustawić się w kolejce po autograf i po zdjęcie podczas przedmaratońskiego expo, ale że mogłem się tam wybrać jedynie w obstawie mojego potomstwa, wiedziałem, że próbę stania przez godzinę w jednym mniej więcej miejscu można zaliczyć do kategorii pobożnych życzeń. Autograf znanej i podziwianej (co istotne, przeze mnie) osoby fajna rzecz, ale przecież można bez niej żyć. W każdym bądź razie za te dwa krótkie słowa wsparcia, otrzymałem od Scotta jego niepowtarzalny uśmiech.
Niech ta historia mojego ultrakrótkiego spotkania ze Scottem Jurkiem posłuży za wstęp do opisu tego, co się zakończyło dosłownie kilka dni przed owym wydarzeniem, czyli mojej podróży ze Scottem, podczas lektury jego autobiograficznej książki (współautorem jest Steve Friedman) Jedz i biegaj.

Scotta Jurka (nie robią tego nawet dziennikarze, ale życzeniem Scotta jest aby jego nazwisko wymawiać z amerykańska, czyli [dżarek]) przedstawiać chyba nikomu nie trzeba, szczególnie obecnie, gdy strach lodówkę otworzyć. Ultramaratończyk z polskimi korzeniami jest obecnie wszędzie - w sieci (już chyba każdy znany mi amator biegania pochwalił się na znanym portalu społecznościowym kontaktem z Jurkiem) i w telewizji śniadaniowej, na targach i sklepach dla biegaczy. Chociaż bardzo ciekawe jest to, iż mimo swej niemałej w kraju swoich przodków popularności, Scott nie doczekał się jeszcze polskojęzycznego artykułu w Wikipedii. W angielskojęzycznym wyczytać możemy, że urodził się w 1973 roku i jest synem Lynn (z domu Swapinski) i Gordona Jurek (jak Scott sam podkreśla, jego dziadkowie byli w 100% Polakami). Napisano też, że jest najbardziej dominującym ultramarotończykiem w historii. Na czym polega owa dominacja - cóż, najlepiej dowiedzieć się tego od samego Scotta, czytając jego książkę.

Książka Jedz i biegaj to niezwykła podróż, podróż sentymentalna od dzieciństwa Scotta aż do początku drugiej dekady stulecia bieżącego. Choć tak naprawdę pierwszy rozdział umieszczony jest gdzieś w środku tego okresu, a traktuje o rozegranym w roku 2005 w Badwater Ultramaron. To właśnie ten rozdział rozpoczyna książkę, bo bieg ten był (tak przynajmniej to zinterpretowałem) swego rodzaju katharsis dla autora. Na trasie tego rozgrywanego w ekstremalnych warunkach ultramaratonu, Scott przeżywał ogromny kryzys, fizyczny i psychiczny i na końcu rozdziału wcale nie dowiadujemy się, czy udało się ów kryzys pokonać. Ja nie wytrzymałem i od razu sięgnąłem do znajdującej się na końcu książki historii startów (jeśli lubicie niespodzianki, a nie czytaliście jeszcze książki, pomińcie następne zdania). I jaki wynik? Pierwsze miejsce i rekord trasy. Niezły gość, pomyślałem.
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Luis Escobar
Wspomnienia z młodości spędzonej w Proctor w Minnesocie, mogą stanowić sporą dawkę motywacyjną nie tylko dla biegaczy. Nie owijając w bawełnę, Scott lekkiego dzieciństwa nie miał, ale to właśnie ono go w dużej mierze ukształtowało (jak każdego z nas). Powtarzane przez głowę rodziny Jurek słowa, Czasem po prostu trzeba!, stały się swego rodzaju mottem życiowym przyszłego mistrza biegów ultra. Mnie zaś z opisu tego okresu zapadły w pamięć następujące zdania:
Ojciec [...] zakładał się ze mną o to, ile w ciągu dziesięciu minut zdołam nanosić drewna do naszej drewutni albo w takim samym czasie ile kamieni uda mi się znaleźć w ogrodzie. Chyba wtedy nie do końca zdawałem sobie sprawę, że w ten sposób uczył mnie, że współzawodnictwo jest zdolne przemienić nawet najbanalniejsze zadanie w coś ekscytującego i że wówczas każde, pomyślnie zakończone zajęcie, choćby nie wiem jak uciążliwe, z jakiegoś powodu daje poczucie zadowolenia.
W kolejnych rozdziałach Scott prowadzi czytelnika przez dalsze etapy swojego, z jednej strony naszpikowanego sukcesami, z drugiej niełatwego życia. Przez lata szkoły (Scott może stanowić wspaniały przykład dla młodego pokolenia - mimo ciężkich warunków prowadził, ciekawe aktywne życie, nie zaniedbując przy tym nauki), pierwszych kroków w świecie sportu (narciarstwa biegowego), aż wreszcie przez kolejne starty w coraz dłuższych i coraz trudniejszych biegach. Poznajemy historię mniejszych i większych przyjaźni oraz spotkania z plemieniem Urodzonych Biegaczy. Dowiadujemy się też, jak to się stało, że Scott zrezygnował z pokarmów pochodzenia zwierzęcego i jak to odbiło się na jego bieganiu (wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, pozytywnie, choć należy podkreślić, że Scott bardzo się o to postarał).
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Luis Escobar
A propos diety, jak sam tytuł wskazuje, książka traktuje nie tylko o bieganiu. Na końcu każdego z rozdziałów czytelnik znajdzie przepis na oryginalne wegańskie danie. Tak, tak - żadnej szyneczki ani jajeczek. A przepisy te są niczym bieganie Scotta - ambitne. Przeglądając je co i rusz łapałem się na tym, że nie spotkałem się do tej pory z naprawdę wieloma składnikami w skład owych potraw wchodzącymi. A nawet jeśli się spotkałem, to nie mam pojęcia, gdzie mógłbym je kupić. Inna kwestia, że kucharz ze mnie żaden. Wodę na herbatę, jajecznicę, no powiedzmy omlet czy naleśniki. Ale komosa po inkasku?
Autor i bohater w jednej osobie dzieli się z czytelnikiem nie tylko patentami kuchennymi. Wiele rozdziałów oprócz przepisów kulinarnych serwuje na koniec garść porad stricte biegowych - jak znaleźć czas na bieganie, jak dbać o mięśnie czy jak lądować (chodzi o lądowanie stopy podczas biegu rzecz jasna).
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Jenny Uehisa
Zmierzając ku końcowi książka nieco się zmienia, a właściwie zmieniają się odczucia czytelnika. Odkrywa on, po co właściwie Scott Jurek zaczął pisać. W moim odczuciu stanowi ona bowiem chęć swego rodzaju rozliczenia się z samym sobą. Jak każdy bieg długodystansowy, tak i życie przynosi czasem przysłowiową ścianę, a z nią pytania, z którymi trzeba się zmierzyć. Taki okres trudnych życiowych zmagań stał się również udziałem Scotta Jurka. Na szczęście Scott biegnie dalej. I szeroko się uśmiecha!

Gdybym mógł zachować tylko jedną kartkę z tej ciekawej pozycji, nie skusiłbym się na żaden z przepisów kulinarnych. Zachowałbym kartkę ze stroną 182, która zawiera kilka zdań, które w moim odczuciu stanowią jej esencję:
Jeśli dobrze się wczytać, wszystko co należy wiedzieć o bieganiu, jest zawarte w opowieści o Filipidesie. Przebiegł ponad czterysta osiemdziesiąt kilometrów - pierwszą połowę dystansu w jeden dzień z hakiem - i nawet nie dostał tego, co chciał! Jeśli wystarczająco dużo będziesz biegał, przekonasz się, że często tak bywa. Jakikolwiek wyznaczysz sobie cel ilościowy, stanie się on nieosiągalny albo pozbawiony znaczenia. Nagrodę za bieganie - za wszystko - znajdziesz w samym sobie. Przekonywałem się o tym raz za razem, kiedy stawiałem przed sobą coraz większe cele i coraz częściej wygrywałem. [...] Życie jak słusznie głoszą różne plakaty i naklejki na zderzaku, to podróż, a nie cel. Filipides nie ustawał w biegu i zyskał coś lepszego, coś wykraczającego poza granice ludzkiego doświadczenia. Sama natura odezwała się do niego po imieniu [...] i powierzyła temu wspaniałemu biegaczowi świętą wiadomość, którą miał przekazać swemu ludowi. Wiadomość zawierała mniej więcej takie samo przesłanie, jakie natura głosi od zawsze: zwracajcie na mnie uwagę, a pomogę wam, jak pomagałam w przeszłości.
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Luis Escobar
Jedz i biegaj to pozycja, do której moim zdaniem warto i trzeba wracać. Jeśli nie po to, by raz jeszcze wyruszyć na trasę ze Scottem Jurkiem, to po to by sięgnąć po ciekawy przepis (książkę można śmiało trzymać w kuchni) lub po garść rad na temat tego jak zostać lepszym biegaczem. A przecież by zostać lepszym biegaczem, trzeba dobrze i mądrze jeść. Więc jedzmy i biegajmy!

12 komentarzy:

  1. Świetna recenzja, już myślałem że nikt mnie nie namówi do kupna tej książki ale teraz wiem że niedługo ją przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję napisania znakomitej recenzji! Dzisiaj pożyczyłam książkę od Mausera i zabieram się do czytania. Szczególnie ciekawa jestem przepisów :) Jeśli chodzi o kontakt ze Scottem J., możesz mnie wpisać na ekskluzywną listę osób, które w życiu nie widziały go na oczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie:)Jak uda mi się zdobyć tę książkę dzięki Twojej recenzji przeczytam;)pozdrówka

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie to opisałeś:) Nie wiem jednak czy inni odnieśli też takie wrażenie jak jak, czytając tą książkę, że pod koniec traci wiele optymizmu?

    OdpowiedzUsuń
  5. fajna recenzja....ja chyba bylam bardziej krytyczna...ale to moze dlatego, ze chcialam wiecej przepisow:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie - dołączam do grona tych, którzy po Twojej recenzji ruszą po książkę Dżarka :) ps. przepisy z tego co słyszałam są mocno zakombinowane pod względem składników

    OdpowiedzUsuń
  7. @Ava, nie to nieprawda. Tzn. nie wiem, co jest dla kogo "mocno zakręcone", ale na razie rozpoznałam dosłownie kilka składników, których nie używam, bo nie odczuwam potrzeby albo nie lubię (płatki drożdżowe i natka kolendry) bądź wcześniej o nich nie słyszałam (olej Flora 3-6-9, szałwia hiszpańska, edemame) bądź przewiduję problemy z dostępnością (chipotle w zalewie adobo, świeży chlebek świętojański, komosa piżmowa proszek z mesquite). W wielu przypadkach podane są zamienniki. Ogromną większość składników można kupić w warzywniaku, spożywczaku, sklepie ze zdrową żywnością (stacjonarnym lub internetowym - w internetowych jest zazwyczaj taniej). Pojawiają się bardzo często na polskich blogach o kuchni wegetariańskiej lub wegańskiej. U Scotta Dżurka podoba mi się kombinowanie z różnymi ziarnami, widzę sporo inspirujących przepisów i pomysłów - będzie, co gotować ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hanka, o szałwii hiszpańskiej na pewno słyszałaś, bo to z niej robi się słynne iskiate opisane w Urodzonych biegaczach :)

    OdpowiedzUsuń
  9. @Beata, nie czytałam "Urodzonych biegaczy" ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Co do przekombinowanych składników... z tego co Scott mówił na jednym ze spotkań, to wydawcy z innych krajów proszą go, żeby trochę zmodyfikował część przepisów, bo większość z nich zawiera składniki, które są zbyt egzotyczne. Polskie wydawnictwo takiej prośby do Scotta nie wystosowało (z drugiej strony dzięki temu mamy tak szybko wydaną książkę).

    OdpowiedzUsuń
  11. lepiej jej nie trzymać w kuchni, bo człowiekowi wyrzuty sumienia obrzydzą szyneczkę i jajka ;)
    ze mnie też żaden kucharz, ale jakoś nie wydały mi się te przepisy totalnie z kosmosu. Może dlatego, że jak się Dżarka czyta, to ma się wrażenie, że wszystko jest możliwe, łącznie z samodzielnym zrobieniem mleka z ryżu :p

    OdpowiedzUsuń
  12. Książka faktycznie świetna, chociaż nie z każdym poglądem autora się zgadzam (np. zacytowanym wyżej o współzawodnictwie) ogólne wrażenie jest zdecydowanie pozytywne.
    Przeczytać warto, z wielu powodów - pasjonującej historii, przepisów, rad, klimatu.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...