Niech ta historia mojego ultrakrótkiego spotkania ze Scottem Jurkiem posłuży za wstęp do opisu tego, co się zakończyło dosłownie kilka dni przed owym wydarzeniem, czyli mojej podróży ze Scottem, podczas lektury jego autobiograficznej książki (współautorem jest Steve Friedman) Jedz i biegaj.
Scotta Jurka (nie robią tego nawet dziennikarze, ale życzeniem Scotta jest aby jego nazwisko wymawiać z amerykańska, czyli [dżarek]) przedstawiać chyba nikomu nie trzeba, szczególnie obecnie, gdy strach lodówkę otworzyć. Ultramaratończyk z polskimi korzeniami jest obecnie wszędzie - w sieci (już chyba każdy znany mi amator biegania pochwalił się na znanym portalu społecznościowym kontaktem z Jurkiem) i w telewizji śniadaniowej, na targach i sklepach dla biegaczy. Chociaż bardzo ciekawe jest to, iż mimo swej niemałej w kraju swoich przodków popularności, Scott nie doczekał się jeszcze polskojęzycznego artykułu w Wikipedii. W angielskojęzycznym wyczytać możemy, że urodził się w 1973 roku i jest synem Lynn (z domu Swapinski) i Gordona Jurek (jak Scott sam podkreśla, jego dziadkowie byli w 100% Polakami). Napisano też, że jest najbardziej dominującym ultramarotończykiem w historii. Na czym polega owa dominacja - cóż, najlepiej dowiedzieć się tego od samego Scotta, czytając jego książkę.
Książka Jedz i biegaj to niezwykła podróż, podróż sentymentalna od dzieciństwa Scotta aż do początku drugiej dekady stulecia bieżącego. Choć tak naprawdę pierwszy rozdział umieszczony jest gdzieś w środku tego okresu, a traktuje o rozegranym w roku 2005 w Badwater Ultramaron. To właśnie ten rozdział rozpoczyna książkę, bo bieg ten był (tak przynajmniej to zinterpretowałem) swego rodzaju katharsis dla autora. Na trasie tego rozgrywanego w ekstremalnych warunkach ultramaratonu, Scott przeżywał ogromny kryzys, fizyczny i psychiczny i na końcu rozdziału wcale nie dowiadujemy się, czy udało się ów kryzys pokonać. Ja nie wytrzymałem i od razu sięgnąłem do znajdującej się na końcu książki historii startów (jeśli lubicie niespodzianki, a nie czytaliście jeszcze książki, pomińcie następne zdania). I jaki wynik? Pierwsze miejsce i rekord trasy. Niezły gość, pomyślałem.
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Luis Escobar |
Ojciec [...] zakładał się ze mną o to, ile w ciągu dziesięciu minut zdołam nanosić drewna do naszej drewutni albo w takim samym czasie ile kamieni uda mi się znaleźć w ogrodzie. Chyba wtedy nie do końca zdawałem sobie sprawę, że w ten sposób uczył mnie, że współzawodnictwo jest zdolne przemienić nawet najbanalniejsze zadanie w coś ekscytującego i że wówczas każde, pomyślnie zakończone zajęcie, choćby nie wiem jak uciążliwe, z jakiegoś powodu daje poczucie zadowolenia.W kolejnych rozdziałach Scott prowadzi czytelnika przez dalsze etapy swojego, z jednej strony naszpikowanego sukcesami, z drugiej niełatwego życia. Przez lata szkoły (Scott może stanowić wspaniały przykład dla młodego pokolenia - mimo ciężkich warunków prowadził, ciekawe aktywne życie, nie zaniedbując przy tym nauki), pierwszych kroków w świecie sportu (narciarstwa biegowego), aż wreszcie przez kolejne starty w coraz dłuższych i coraz trudniejszych biegach. Poznajemy historię mniejszych i większych przyjaźni oraz spotkania z plemieniem Urodzonych Biegaczy. Dowiadujemy się też, jak to się stało, że Scott zrezygnował z pokarmów pochodzenia zwierzęcego i jak to odbiło się na jego bieganiu (wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, pozytywnie, choć należy podkreślić, że Scott bardzo się o to postarał).
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Luis Escobar |
Autor i bohater w jednej osobie dzieli się z czytelnikiem nie tylko patentami kuchennymi. Wiele rozdziałów oprócz przepisów kulinarnych serwuje na koniec garść porad stricte biegowych - jak znaleźć czas na bieganie, jak dbać o mięśnie czy jak lądować (chodzi o lądowanie stopy podczas biegu rzecz jasna).
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Jenny Uehisa |
Gdybym mógł zachować tylko jedną kartkę z tej ciekawej pozycji, nie skusiłbym się na żaden z przepisów kulinarnych. Zachowałbym kartkę ze stroną 182, która zawiera kilka zdań, które w moim odczuciu stanowią jej esencję:
Jeśli dobrze się wczytać, wszystko co należy wiedzieć o bieganiu, jest zawarte w opowieści o Filipidesie. Przebiegł ponad czterysta osiemdziesiąt kilometrów - pierwszą połowę dystansu w jeden dzień z hakiem - i nawet nie dostał tego, co chciał! Jeśli wystarczająco dużo będziesz biegał, przekonasz się, że często tak bywa. Jakikolwiek wyznaczysz sobie cel ilościowy, stanie się on nieosiągalny albo pozbawiony znaczenia. Nagrodę za bieganie - za wszystko - znajdziesz w samym sobie. Przekonywałem się o tym raz za razem, kiedy stawiałem przed sobą coraz większe cele i coraz częściej wygrywałem. [...] Życie jak słusznie głoszą różne plakaty i naklejki na zderzaku, to podróż, a nie cel. Filipides nie ustawał w biegu i zyskał coś lepszego, coś wykraczającego poza granice ludzkiego doświadczenia. Sama natura odezwała się do niego po imieniu [...] i powierzyła temu wspaniałemu biegaczowi świętą wiadomość, którą miał przekazać swemu ludowi. Wiadomość zawierała mniej więcej takie samo przesłanie, jakie natura głosi od zawsze: zwracajcie na mnie uwagę, a pomogę wam, jak pomagałam w przeszłości.
Fotografia z książki Jedz i biegaj / © Luis Escobar |
Świetna recenzja, już myślałem że nikt mnie nie namówi do kupna tej książki ale teraz wiem że niedługo ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńGratuluję napisania znakomitej recenzji! Dzisiaj pożyczyłam książkę od Mausera i zabieram się do czytania. Szczególnie ciekawa jestem przepisów :) Jeśli chodzi o kontakt ze Scottem J., możesz mnie wpisać na ekskluzywną listę osób, które w życiu nie widziały go na oczy ;)
OdpowiedzUsuńFajnie:)Jak uda mi się zdobyć tę książkę dzięki Twojej recenzji przeczytam;)pozdrówka
OdpowiedzUsuńFajnie to opisałeś:) Nie wiem jednak czy inni odnieśli też takie wrażenie jak jak, czytając tą książkę, że pod koniec traci wiele optymizmu?
OdpowiedzUsuńfajna recenzja....ja chyba bylam bardziej krytyczna...ale to moze dlatego, ze chcialam wiecej przepisow:)
OdpowiedzUsuńNo właśnie - dołączam do grona tych, którzy po Twojej recenzji ruszą po książkę Dżarka :) ps. przepisy z tego co słyszałam są mocno zakombinowane pod względem składników
OdpowiedzUsuń@Ava, nie to nieprawda. Tzn. nie wiem, co jest dla kogo "mocno zakręcone", ale na razie rozpoznałam dosłownie kilka składników, których nie używam, bo nie odczuwam potrzeby albo nie lubię (płatki drożdżowe i natka kolendry) bądź wcześniej o nich nie słyszałam (olej Flora 3-6-9, szałwia hiszpańska, edemame) bądź przewiduję problemy z dostępnością (chipotle w zalewie adobo, świeży chlebek świętojański, komosa piżmowa proszek z mesquite). W wielu przypadkach podane są zamienniki. Ogromną większość składników można kupić w warzywniaku, spożywczaku, sklepie ze zdrową żywnością (stacjonarnym lub internetowym - w internetowych jest zazwyczaj taniej). Pojawiają się bardzo często na polskich blogach o kuchni wegetariańskiej lub wegańskiej. U Scotta Dżurka podoba mi się kombinowanie z różnymi ziarnami, widzę sporo inspirujących przepisów i pomysłów - będzie, co gotować ;)
OdpowiedzUsuńHanka, o szałwii hiszpańskiej na pewno słyszałaś, bo to z niej robi się słynne iskiate opisane w Urodzonych biegaczach :)
OdpowiedzUsuń@Beata, nie czytałam "Urodzonych biegaczy" ;)
OdpowiedzUsuńCo do przekombinowanych składników... z tego co Scott mówił na jednym ze spotkań, to wydawcy z innych krajów proszą go, żeby trochę zmodyfikował część przepisów, bo większość z nich zawiera składniki, które są zbyt egzotyczne. Polskie wydawnictwo takiej prośby do Scotta nie wystosowało (z drugiej strony dzięki temu mamy tak szybko wydaną książkę).
OdpowiedzUsuńlepiej jej nie trzymać w kuchni, bo człowiekowi wyrzuty sumienia obrzydzą szyneczkę i jajka ;)
OdpowiedzUsuńze mnie też żaden kucharz, ale jakoś nie wydały mi się te przepisy totalnie z kosmosu. Może dlatego, że jak się Dżarka czyta, to ma się wrażenie, że wszystko jest możliwe, łącznie z samodzielnym zrobieniem mleka z ryżu :p
Książka faktycznie świetna, chociaż nie z każdym poglądem autora się zgadzam (np. zacytowanym wyżej o współzawodnictwie) ogólne wrażenie jest zdecydowanie pozytywne.
OdpowiedzUsuńPrzeczytać warto, z wielu powodów - pasjonującej historii, przepisów, rad, klimatu.