22 maja 2011

Rok, miesiąc i jeden dzień

Zacznę od tego, że cierpię w tym tygodniu na totalne niedobory tzw. energii życiowej. Najchętniej ciągle bym spał (ale wieczorem zasnąć nie mogę) i nie mam inwencji do jakichkolwiek działań, nie tylko biegowych. I tak udało mi się wyjść w tym tygodniu na jeden trening. Ale za to jaki...


W środę w ramach podróży służbowej przypadło mi nocować w Częstochowie. Korzystając z osiągnięć cywilizacyjnych lat ostatnich w postaci tzw. "fejsa", skontaktowałem się zatem kilka dni wcześniej z Tete celem umówienia się na wspólne bieganie. Na trasę nieśmiało zaproponowałem trasę biegu, w którym już dwa razy nie udało mi się pobiec, czyli Biegu Częstochowskiego.
Pakując się na wyjazd postanowiłem dostosować się do barw klubowych Zabieganych i wrzuciłem do torby pomarańczową koszulkę. Na umówionym miejscu, czyli przed hotelem, w którym nocowałem, powitała mnie trzyosobowa delegacja rodziny Tęczów, czyli Tete, jego biegajacy syn, oraz drugi z trójki potomków, który stanowił wsparcie logistyczno-fotograficzne. A powitano mnie po staropolsku – soli wprawdzie nie było, ale w prezencie powitalnym otrzymałem własnoręcznie wypieczony przez Tomka chleb. Początkowo planowałem wykonać zaplanowany trening (czyli 11 km, z czego 5 km w tempie półmaratonu), ale gdy już dobiegliśmy w okolice Jasnej Góry stwierdziłem, że ważniejsza od realizacji tabelarycznych założeń jest integracja. I tak przytruchtaliśmy sobie dwie pętle, dyskutując na tematy biegowe i te bardziej „życiowe”, bo jak już Tomek na swoim blogu wspomniał, okazało się, że łączy nas nie tylko zamiłowanie do aktywnego spędzania wolnego czasu.
Na sam koniec czekała mnie jeszcze niespodzianka. Jak to Tete stwierdził, skoro trasę pokonałem, należy mi się nagroda i na pamiątkę wspólnego biegu otrzymałem medal z 2 Biegu Częstochowskiego, w którym miałem wziąć udział 17 kwietnia zeszłego roku, a który z wiadomych przyczyn został przełożony na inny termin (a ten drugi niestety był już, że tak to określę, niekompatybilny).
Muszę zatem powiedzieć, że przyjęcie z jakim się spotkałem w Częstochowie przerosło moje najśmielsze na ten temat wyobrażenie. I tak, gdy walczyłem w hotelu z nocną bezsennością, dusza wciąż mi śpiewała a usta same układały się w uśmiech...


Przy następnej okazji muszę jeszcze spełnić złożoną dawno temu obietnicę, i umówić się na wspólne bieganie w stolicy.

PS. Tete obiecał, że w przyszłym roku zgłosi się do sztafety w grupie Blogaczy.

1 komentarz:

  1. Fajne są takie odwiedziny ;) Jeszcze raz dzięki Bartek:)pozdrawiam serdecznie całą Rodzinkę.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...