Do maratonu 195 dni. Nie będzie kabaretu. Będzie chór!
Miała być reaktywacja bloga - prawie dwa miesiące bez wpisu. Miała być odbudowa formy - jej poziom pozostaje niepokojąco niezmienny. Miał być powrót na trasę maratonu jesienią - niby będzie, ale nie w roli biegacza. Ale po kolei.
Nie ma co owijać w bawełnę. Od mojego deedefu w Rotterdamie nie mogę się biegowo ogarnąć. Treningi mi nie idą, a forma (co wynika z powyższego) nie rośnie. W pewnym momencie (będzie już kilka tygodni temu) dotarło do mnie, że nawet jak dobiegnę do mety jesiennego maratonu, to w żałosnym stylu i doszedłem do wniosku, że wolę jednak zacząć przygotowania do tego jesiennego. Wiem, po raz kolejny, ale odpuściłem...
Przede mną kolejny cel. Kolejny maraton. I nawet (nie dalej jak przedwczoraj) już się zapisałem. I tak dnia ósmego, czwartego miesiąca (kwietnia czyli), roku kolejnego (czyli dwa tysiące osiemnastego) melduję się w południowo-zachodniej części Niemiec, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia, siedzibie rejencji Fryburg, regionu Südlicher Oberrhein oraz powiatu Breisgau-Hochschwarzwald, czyli w pięknym mieście Fryburgu, przez autochtonów Freiburgiem zwanym.
Źródło: facebook.com/RunningDasLaufmagazin |
Czemu akurat tam? Trasa całkiem płaska (wprawdzie profil na pierwszy rzut oka trochę straszy - pierwsza i trzecia ćwiartka cały czas pod górę, ale pięćdziesiąt metrów na dystansie dziesięciu i pół kilometra daje nachylenie w okolicach pół procenta) - ale to nie to. Logistyka do bani - z Poznania dziesięć godzin samochodem a bezpośredniego połączenia lotniczego brak (można lecieć do Stuttgartu lub Bazylei) - więc to też nie to. Zapowiada się całkiem fajna impreza biegowa. Festiwal wręcz. Bo niby w nazwie oficjalnie jest maraton, ale wystarczy spojrzeć na statystyki z lat ubiegłych. Maraton w roku bieżącym ukończyły 734 osoby. Za to półmaraton dokładnie 7,34 razy więcej czyli 5386 osób. A oprócz maratonu i połówki jest również dycha, sztafeta maratońska (7 | 14 | 7 | 14 = 42,195), a nawet biegi dla najmłodszych. Ale to też nie to. Powód jest banalny - zaprosili mnie niezwykle mili autochtoni. No przecież nie wypadało odmówić!
Także trzeba zakasać (znaczy się nogawki), pogonić precz demony, które mieszają mi szyki i wziąć się do roboty. Mam całe sto dziewięćdziesiąt cztery dni! A po drodze oczywiście kilka startów mniej lub bardziej kontrolnych. Najbliższy, pod patronatem osoby bliskiej ideowo niektórym przedstawicielom partii aktualnie rządzącej (ale ze mnie złośliwiec - swoją drogą ciekawe, czy ktoś zgadnie o kogo chodzi) już za tydzień. Ale ten i inne plany startowe to już temat na innego posta.