4 sierpnia 2014

O dokręcaniu i podkręcaniu uwag kilka

W lipcu było gorąco. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo kanikuła dobrze dała nam się we znaki. Na całe szczęście biegałem głównie rano – i tu od razu trzeba się pochwalić, że udało się, może jeszcze nie wprowadzić, ale na pewno rozwinąć nawyk wczesnego wstawania i rozpoczynania dnia od treningu. Zresztą gdyby się nie udało, wiele by z tego lipca nie było, bo Trenejro dokręcił mi śrubę tak mocno, że trzeba było zasuwać i to zdrowo. I pod tym właśnie względem lipiec był gorący w przenośni.
Po czerwcowym wprowadzeniu w letnio-jesienną cześć sezonu zaczęła się konkretna praca. Z jednej strony przestały dominować spokojne i krótkie zarazem rozbiegania, a zatem nastąpiło znaczące zróżnicowanie akcentów. Z drugiej strony zwiększyła się objętość. I to konkretnie. Cóż zatem biegało się w lipcu? Otóż pojawiły się biegi tempowe. Ciągiem od ośmiu do dwunastu kilometrów lub też krótsze odcinki (dwa do sześciu kilometrów), za to z narastającym tempem i w ramach całkiem długiego biegu. A wszystko to w okolicach tempa czterech i pół minuty na kilometr. Były jeszcze tzw. kilometrówki, ale jak się łatwo domyślić nieco szybsze, bo w okolicach 4:10/km. Było także biegane po pagórkowatym – bądź to w formie tzw. krosu (lipcowe krosy zasłużyły w sumie na oddzielnego posta), bądź klasycznych podbiegów (góra-dół, góra dół – i tak dziesięć razy). Nie obyło się również bez spokojnych wybiegań (każdy wie, nawet dziecko, że trening biegacza wyłącznie z akcentów składać się nie może – no chyba, że się biega trzy razy w tygodniu na przykład, ale w moim przypadku to już historia), czasem zakończone przebieżkami, określanymi niekiedy jako rytmy. Co ciekawe, po raz pierwszy od dawna pojawiło się w moim planie długie (spokojne) wybieganie (jako długie definiuję takie powyżej dwudziestu kilometrów).

Przy tym wszystkim udało mi się zachować w lipcu regularność, która (nie ukrywam) napawa mnie sporym zadowoleniem. Oczywiście nie obyło się bez pewnych korekt i przesunięć. Nie mogę również napisać, że zrealizowałem wszystkie treningi i w stu procentach zgodnie z założeniami. Ale żadnego treningu nie odpuściłem - jeden musiałem skrócić, z uwagi na przygodę z chyba-na-wpół-zdziczałym-psem, a inny, zaplanowany na ostatni dzień miesiąca, zrealizowałem już w sierpniu. I tylko trening siłowy wciąż jest u mnie przyczyną frustracji. Wprawdzie sześciokrotnie kończyłem bieganie gimnastyką siłową (strasznie mi się nie chciało, dopóki nie wprowadziłem pewnego urozmaicenia), ale powinno tych razów być co najmniej o trzy więcej. Za to ten zasadniczy trening siłowy, na który przeznaczyłem sobie poniedziałki leżał w lipcu całkowitym odłogiem. No niczym w tym filmiku o musze, co nie siada – ciągle coś, normalnie ciągle coś.
Prawie na koniec (na koniec będzie niespodzianka) garść statystyki, bez której przecież podsumowanie miesiąca obyć się nie może. Przede wszystkim należy odnotować, że w lipcu przebiegłem trzysta pięćdziesiąt sześć kilometrów (na pierwszy rzut oka tyle, ile zazwyczaj jest dni w roku, ale tylko pod warunkiem popełnienia czeskiego błędu). Więcej niż w maju i czerwcu razem wziętych. I w ogóle więcej niż w jakimkolwiek innym miesiącu w mojej dotychczasowej karierze biegacza amatora. Jeszcze jeden rekord padł w miesiącu minionym. Otóż pierwszy raz udało mi się w jednym tygodniu przebiec więcej niż dziewięćdziesiąt kilometrów. A uwzględniając pierwszy sierpniowy weekend to już nawet dwukrotnie. I tylko raz (w pierwszym tygodniu) kilometraż nie przekroczył kilometrów osiemdziesięciu. Jak tak na to patrzę, to nie do końca jeszcze wierzę i od samego patrzenia na te cyferki nogi mnie zaczynają boleć. A wszystko wskazuje na to, że w sierpniu lżej nie będzie.

A skoro w poprzednim akapicie się zapowiedziało niespodziankę, oto i niespodzianka. Dwa z lipcowych treningów zrealizowałem w pięknym (s)portowym mieście Szczecinie (w tym zabójczy kros w Lesie Arkońskim). W mieście, w którym co roku odbywa się bieg ulicznym, który już od kilku lat jest bardzo wysoko na mojej biegowej liście życzeń, ale wciąż coś stoi na przeszkodzie by w Szczecińskim Półmaratonie Gryfa pobiec. W tym roku również nie dam rady, ale Wy możecie. Mam bowiem dla Was trzy pakiety startowe ufundowane przez wspierający bieg PKO Bank Polski. Zadanie konkursowe jest następujące: Należy określić jaki procent założeń treningowych (pod kątem kilometrażu) na lipiec udało mi się zrealizować. Dla ułatwienia dodam, że założenia nie obejmują rozgrzewki, którą z kolei zaliczam do statystyk (nie dalej jak dzisiaj szwagierka zapytała się mnie co to kilometr dwieście na endomondo). Odpowiedzi (z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku) należy wpisywać przez tydzień od momentu ukazania się posta w komentarzach pod tymże. Wygrywają trzy osoby, które podadzą wynik najbardziej zbliżony do rzeczywistego. Powodzenia!

9 komentarzy:

  1. Ja obstawiam, że zrealizowałeś 95,50% założeń treingowych

    OdpowiedzUsuń
  2. ładny przeskok kilometrów. Po takim Czerwcu, Lipiec masz mega!

    OdpowiedzUsuń
  3. 130,25%, basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Ło matko, ale pocisnąłeś :) No ale widać, że jak się już wchodzi na wyższy poziom maratoński to bez takiego kieratu urywać się dalej nie da. Szacun, szczególnie że takie upały :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale kilometraż! No panocku, kapelusze z głów. Jak nic jesienny maraton połkniesz z wynikiem nad wynikami!

    OdpowiedzUsuń
  6. No przepiękny kalendarz. Też bym chciał żeby mój tak wyglądał, ale w moim wykonaniu to nie od końca możliwe. A przebyty łączny dystans zasługuje na uznanie.
    Gratuluje.

    OdpowiedzUsuń
  7. @bgrudek, @Paweł, @basia, proszę o kontakt na tzw. priv (mejlem lub na fb) - dopełnimy formalności i możecie się szykować na połówkę w Szczecinie :-)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...