31 lipca 2014

O tym co czasem słychać uwag kilka

Dzisiaj post z cyklu muszę, inaczej się uduszę. Chociaż z tym duszeniem to nie do końca, bo zbieram się do pisania od niedzieli (a przypomnę, że mamy już czwartek), gdyż w niedzielę właśnie miały miejsce wydarzenia, które chciałbym opisać. Na pewno każdemu (albo prawie każdemu) z braci biegającej zdarzyło się usłyszeć pod swoim adresem różnego rodzaju (że tak to określę) odzywki (klasykiem jest tutaj Gdzie ci się tak spieszy i wszelkie tego pochodne), względnie stać się adresatem mniej lub bardziej wyszukanych gestów. Ja miałem to szczęście (jakkolwiek to rozumieć), by w takim położeniu znaleźć się aż cztery razy podczas jednego tylko treningu. Właśnie tego, który miał miejsce wczesnym rankiem minionej niedzieli.
Czasem na treningu trzeba mieć ucho z kamienia (źródło: wikipedia.org)
Krótkie wprowadzenie. Jak wspomniałem powyżej, rzecz się działa w niedzielny poranek (między piątą z minutami a siódmą z minutami). Z racji podróży służbowej biegałem po Bielanach Wrocławskich i okolicach a konkretnie to po dwunastokilometrowej pętli prowadzącej z Bielan przez Tyniec Mały, Domasław i z powrotem do Bielan. Jako że miałem do przebiegnięcia dwadzieścia pięć kilometrów pokonałem ową pętlę dwukrotnie z małym wąsem.

Sytuacja pierwsza. Właśnie rozpoczynam piaty kilometr biegu. Ponieważ biegnę szosą bez chodnika, poruszam się oczywiście lewą stroną, niemniej gdy natrafiam na małe rondo muszę przebiec w poprzek jednego ze zjazdów. Pech chce (prawa Murphy’ego są bezwzględne), że akurat na rondo wjeżdża samochód i chce je opuścić akurat tym zjazdem, który ja właśnie przebiegam. Samochód siłą rzeczy musiał zwolnić. I co robi kierowca? Wymownie puka się w czoło. Co podmiot liryczny miał na myśli nie jestem pewien. Może dziwił się, że poruszam się pieszo, zamiast samochodem. Może to, że normalni ludzie o tej porze (zwłaszcza w niedzielę) śpią (chociaż sam nie spał). A najpewniej wyraził w ten sposób niewątpliwie święte oburzenie, że on musi zwolnić, bo ja mam czelność przebiegać przez jezdnie. Cokolwiek miał na myśli moją pierwszą reakcją był wybuch śmiechu. I jak nie mam tego w zwyczaju, ani występując w charakterze pieszego, ani kierowcy, to miałem wielką ochotę pokazać mu środkowy palec.

Sytuacja druga: Końcówka szóstego, a może początek siódmego kilometra biegu. Biegnę przez niewielką, acz malowniczą miejscowość Tyniec Mały. W okolicach przystanku autobusowego natrafiam na poruszających się w tym samym kierunku dwóch młodych mężczyzn wyglądających (sposób prowadzenia przez nich rozmowy również na to wskazywał) na nieco zmęczonych, acz cieszących się życiem (przypomnę, że była niedziela rano). Mówiąc wprost, byli w stanie wskazującym na spożycie. Gdy ich mijam, słyszę za plecami:
- O! My na***ani, a on sobie biega!
Odpowiedź nasunęła mi się tylko jedna:
- Każdy ma jakiegoś bzika...

Sytuacja trzecia. Zapewne jeden z klasyków, choć w nietypowym wydaniu. Piętnasty kilometr biegu. Przemierzam właśnie remontowany odcinek ulicy Czekoladowej w Bielanach zbliżając się po raz drugi do budowy ogromnego centrum logistycznego Amazon. Mija mnie bus, dosyć typowy, wiozący robotników (jak widać, ta niedziela była pracująca nie tylko dla mnie). Ponieważ droga również jest w przebudowie, ustawiono na niej tymczasową sygnalizację świetlną, na której bus się zatrzymuje. Gdy mijamy się po raz drugi (tym razem to ja wyprzedzam, a dokładnie to wymijam), od kierowcy słyszę wypowiedzianą łamaną polszczyzną (akcent wydawał się wskazywać, ze kierowca pochodzi zza wschodniej granicy naszego pięknego kraju) propozycję podwózki, Końcówka brzmiała mniej więcej jak Dawaj z nami! Z akcentem na na. Choć nie mam żadnej pewności, że kierowca na co dzień mówi po rosyjsku, w odpowiedzi użyłem jednego z niewielu słów, jakie zapamiętałem z niemal siedmioletniej nauki języka Puszkina: Spakojna.

I wreszcie sytuacja czwarta – najzabawniejsza. Dwudziesty czwarty kilometr biegu. Godzina siódma jedenaście. Właśnie po raz drugi w biegam do Bielan, gdy mija mnie starszy jegomość jadący z naprzeciwka na nieco sfatygowanym rowerze. Spogląda na mnie i pyta (uwaga, zapis fonetyczny):
- Ssspszyjemności szy za karę?
Udało mi się zachować fason i odpowiedzieć (chociaż łatwo nie było). Oczywiście zgodnie z prawdą, że z przyjemności. Chociaż dwa kroki dalej stwierdziłem, ze trzeba było powiedzieć, że przyjemność to dopiero będzie.

I tak sobie myślę, że jeśli chciałbym ułożyć Listę Przebojów Tekstów i Odzywek Zasłyszanych na Treningu (w skrócie LPTiOZnT), co najmniej dwa z powyższych tekstów znalazły by się w ścisłej czołówce. A Wy, co słyszycie na treningach? Lista przebojów już jest?

3 komentarze:

  1. cudowne! "O! My na***ani, a on sobie biega!", w tym to się autentycznie zakochałam:) mi najzabawniejsze co się przydarzyło, to jak grillująca ekipa na wałach przeciwpowodziowych chciała częstować mnie piwem "bo pani tak biegnie, to pewnie jest bardzo zmęczona". na szczęście wszystkie inne zasłyszane do tej pory były również w większości raczej miłe i dość zabawne:) ostatnio tylko zdarzyło mi się biegnąc na obrzeżach Wrocławia, że dość intensywnie na mnie trąbiono i raczej z uwagi na długość (czyt. krótkość) spodenek niż za nieprzestrzeganie przepisów ruchu drogowego, co okraszane było czasem tekstem "jakie ładne nogi" itp. , co już nie było zbyt fajne i tym sposobem postanowilam sobie już więcej tam nie biegać!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bartek z "odzywek" mogłaby być książka ;) ale zapodam Ci jedną z wielu: napotkana kobieta z groźnym psem, bierze go za obroże i z uśmiechem pyta: chce pan szybciej pobiegać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja takich odzywek zazdroszczę szczerze, bo do mnie to raczej odzywki lecą obraźliwe. Tak sobie siedzę i dumam dłuższą chwilę, że w sumie to nigdy ani nic "miłego" ani zabawnego nie usłyszałam. Pan sssssssprzyjemności wymiótł wszystko :D

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...