26 czerwca 2016

O bieganiu kontra reszta życia uwag kilka

Tak mniej więcej od jesiennego maratonu w Poznaniu wciąż i nieodmiennie mam wrażenie, że gonię własny ogon. Wciąż i wciąż nie idzie (a może powinienem napisać nie biegnie) mi niestety. Wciąż nie mogę złapać własnego rytmu. Postaram się wytłumaczyć to na przykładzie ostatnich trzech tygodni.

W drugim tygodniu czerwca spędziłem prawie cały tydzień na delegacji na Podkarpaciu w Małopolsce. Była to poniekąd świetna okazja do biegania w nowych lub mało znanych miejscach. I tu akurat mogę się pochwalić, że z tej okazji udało mi się skorzystać. Najpierw był Sandomierz. A był we wtorek, czyli (aktualnie) dzień podbiegów. Kto zna Sandomierz, ten wie, że o podbiegi tam nie trudno. Właściwie centrum tego miasta to jeden wielki podbieg. Tak więc zwiedziłem sobie w miarę dokładnie rynek i okolice, a zamiast podbiegów był kros pasywny po utwardzonym.
Wykres tętna i wysokości podczas wycieczki po Sandomierzu (źródło: endomondo.com)
Nazajutrz nocowałem (dla odmiany) w Krakowie. Ponieważ jednak Kraków to miasto nieco większe od Sandomierza, nocowanie w hotelu na przedmieściach w tym wypadku utrudniało bieganie po starówce. Postanowiłem jednak sprawdzić jak daleko, metodą na hobbita uda mi się dobiec. Udało mi się dotrzeć do Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, a do samego Wawelu miałem już tylko tzw. kawałek. Ale co robić - jak na hobbita, to jest jeszcze z powrotem.
Niezbyt skomplikowana trasa wycieczki po Krakowie (źródło: endomondo.com)
A propos powrotów, to gdy wróciłem do siebie do Poznania, życie postanowiło mi przypomnieć, że nie składa się wyłącznie z biegania. Po trzech dniach posuchy biegowej, udało mi się zaliczyć niedzielne wybieganie, więc sobotni trening odrabiałem w poniedziałek.

W kolejnym tygodniu miało być oczywiście lepiej. Ale tu, nie pamiętam już który to już raz, spadło na mnie z wielką mocą coś, co zwykłem nazywać ciągiem niefortunnych zdarzeń. Zdarzenia związane były głownie z pracą, ale i życie rodzinne, a nawet zdrowie (ale to akurat wynikało z mojego zachowania w postępowania w pewnych kwestiach) dołożyło trzy grosze. Dość powiedzieć, że przez kolejne osiem (tak tak, osiem) dni nie udało mi się założyć butów do biegania ani razu.

Teraz staram się raz jeszcze zrealizować te plany, które miałem na drugi (podkarpacko-małopolski) tydzień czerwca. Już wiem, że w stu procentach mi się nie uda. Ale gonie ten ogon dalej. Jakoś dobiegnę do końca czerwca. A może lipiec w końcu będzie lepszy?

8 czerwca 2016

O powrotach do źródeł uwag kilka

Jeśli co miesiąc dostajesz mejla od producenta znanej aplikacji, to wiedz, że coś się dzieje. Że się Endomondo tobą (niczym pewna sieć sklepów wielkopowierzchniowych) interesuje! Zasadniczo i pobieżnie (cytując klasyka), miło że się mną endomondo interesuje. Ale sęk w tym, że za dużo się nie dzieje. A mejl informujący, że to był aktywny miesiąc, gdy w miesiącu owym pokonałem niecałe siedemdziesiąt kilometrów, jest co najmniej nadużyciem. Semantycznym, ale zawsze.
Ech, gdzie te misące z trzystoma kilometrami na liczniku? (źródło: endomono.com)
Fakty są następujące. Wciąż wychodzę z dołka. Niestety dołek jest wielopłaszczyznowy, co wychodzenia nie ułatwia. Ale jestem niemal pewien, że widać już światełko w tym tunelu (a metafora goni metaforę). Pocieszające jest jednak to, że ponoć tzw. efekt falowania jest immanentną cechą bytów ludzkich. Nie może przecież ciągle być dobrze. Ale na pewno może być lepiej. Teraz będzie lepiej – to jest moja wersja i jej będę się trzymał. Jeszcze zobaczycie – w czerwcu nabiegam więcej niż od marca do maja razem wzięte. Tak będzie!

Tym czasem coś z zupełnie innej beczki (niczym u innego – innego niż ten przywołany w pierwszych zdaniach niniejszego postu – klasyka). W Dzień Matki miałem okazję (okazję zawdzięczam trzymającej podówczas rękę na pulsie innej matce, czyli MBŹ) obejrzeć w drugim programie telewizji publicznej (czy tam narodowej) krótki reportaż, którego bohaterką była koleżanka po blogu, czyli Agnieszka. Agnieszka wspomniała w reportażu również o swoim blogu (ciekawe jak mocno skoczyła jej liczba wyświetleń?) i powiedziała, że traktuje go jako swój biegowy pamiętnik (albo jakoś tak – nie potrafię sobie teraz przypomnieć jakich dokładnie słów użyła). Ta myśl musiała mi prze kilka dni kołatać się gdzieś po podświadomości, po czym wróciła wraz z refleksją, że przecież ja też tak zaczynałem. A potem trochę mi się to wszystko rozmyło. Wciąż miałem nowe pomysły na tego swojego bloga i odnoszę wrażenie, że zaprowadziło mnie to wszystko w ślepy zaułek (to jedna z warstw wspominanego dołka.

Zatem rzecz jest taka, że postanowiłem wrócić do źródeł (ależ to poważnie brzmi). Więc pewne rzeczy się zapewne zmienią. Inne zaś niekoniecznie. Na pewno nazwa bloga pozostaje aktualna – zamierzam przebiec maraton. Z tym że kolejny, co oczywiste. A co mniej oczywiste (choć nie jest też zaskoczeniem) ten najbliższy zamierzam przebiec w czasie krótszym niż trzy godziny. Zatem żegnam się tradycyjnym Do roboty!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...