5 lipca 2014

O tym, że trzeba się odbić, uwag kilka

Jaki czerwiec Anno Domini 2014 był każdy widzi. To znaczy widział. I wie. Nie było aż tak ciepło jak to czasem w czerwcu bywa. Pomijając oczywiście weekend, na który przypadał półmaraton w Grodzisku. Tylko że oni tam temperaturę trzydzieści plus mają w pakiecie startowym. Ale, ale – ja tu schodzę na wątek pogodowy, a o bieganiu miałem pisać. Konkretnie o moim bieganiu. A konkretnie to o moim bieganiu w czerwcu.
Nieregularność. Nieregularność widzę. To normalne po roztrenowaniu...
Biegania w czerwcu było niewiele. Ale co się dziwić. Jego (tego czerwca) pierwsza połowa to końcówka wiosennego rotrenowania. Niemniej na ten właśnie okres miałem zaplanowane dwa starty - Półmaraton Słowaka oraz XLPL Ekiden. Druga to z kolei spokojne wprowadzenie w to, co treningowo ma się wydarzyć aż do momentu, gdy stanę na starcie swojego kolejnego maratonu. Naprawdę spokojnie, bo dzienny kilometraż nie przekraczał dwunastu a tygodniowy kilometrów trzydziestu sześciu. Przynajmniej z założenia tak miało być, bo w partktyce porobiło się tak, że po ekidenie cztery dni nie biegałem wcale i potem próbowałem trochę nadrabiać. I ostatecznie wyszło tak, że w ostatnim tygodniu biegałem aż pięć razy (zrobiwszy w poniedziałek trening zaplanowany na poprzedzającą go niedzielę). W każdym bądź razie przez owe dwa tygodnie biegałem sobie pierwszy zakres i raz w tygodniu kilka przewietrzających (sic!) przebieżek. Laba normalnie. Uwzględniając to wszystko nabiegane przez cały miesiąc sto czterdzieści sześć kilometrów (najmniej od listopada 2013) ani nie szokuje, ani nie dołuje.
Przyjmujemy optymistycznie tendencję wzrostową od lipca
Ale w czerwcu były jeszcze dwa wyzwania. Pierwsze budzikowe. Niewiele z tego wyszło, ale walczę dalej. Drugie żywieniowe. Tu poszło nieco o niebo lepiej. Dzielnie trzymałem się swoich postanowień. Może nawet trochę za bardzo (ale chciałem sprawdzić swoją silną wolę) - odmówiłem Mojej Od Niedawna Biegającej Żonie nawet lodów domowej roboty (MONBŻ zaszalała i nabyła drogą kupna maszynę do lodów) i placka na pełnoziarnistej mące, upieczonego na Dzień Mamy i Taty w przedszkolu. Sześciopaka wprawdzie wciąż nie widać, ale osobiście nie łudziłem się i nie spodziewałem takich efektów zaledwie po miesiącu. Ale za to (tadam) waga poszła w dół o kilogram, a zawartość tkanki tłuszczowej w organiźmie również w dół i również o jeden, tyle że procent. I w tym wypadku walczę dzielnie dalej.

Nie zapominajmy o jeszcze jednym wąznym wydarzeniu czerwca. O niedzielnym (a mamy tu na mysli ostatnią niedzielę czerwca) kibicowaniu nad Maltą. Ale co się tam działo przeczytacie na blogach Krasusa, Błażeja, Wybieganego i oczywiście Biegającej Matki. To oni tam biegali - ja się tylko przygladałem.

3 komentarze:

  1. O nie, szanowny kolego. To nie było tylko przyglądanie, to było aktywne kibicowanie oraz monitorowanie trasy i przeciwników! Kto mi powiedział, że zaraz będę dziesiąty, huh?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem trzeba zluzować :) A jakie plany na jesień?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli nie ma żadnych konkretnych biegów, do których się przygotowujemy to taki plan treningowy jest dobry. Jednym ominiętym treningiem, w dodatku nadrobionym, bym się tez nie przejmował. Zdarza się. Czasami nam coś wypadnie, naprawdę ważniejszego i już po treningu.
    Gratuluje spadku wagi. Aby tak dalej, a widoczne efekty przyjdą same. Dla pocieszenia powiem, że najgorsze są początki.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...