4 lutego 2015

O miesiącu, któremu niewiele brakuje, uwag kilka

No! Po trzech miesiącach chudych, miesiącach roztrenowań, bolących pleców oraz łupiących kolan, przyszedł wreszcie miesiąc może nie tam jakiś znowu tłusty, ale po prostu normalny. O właśnie – normalność to dobre słowo. Wystarczy nadmienić, że w pierwszym miesiącu Roku Pańskiego 2015 (czyli styczniu – żeby nie było wątpliwości) przebiegłem o trzydzieści dwa kilometry mniej niż przez trzy chude miesiące łącznie. Dwieście sześćdziesiąt osiem kilometrów.
Coś ruszyło, drgnęło... (źródło: endomondo.com)
Pierwsza połowa miesiąca z założenia miała być luźniejsza. I była nawet w podwójnym tego słowa znaczenia. Po pierwsze, zaplanowane na ten czas treningi miały przede wszystkim za zadanie zapewnić możliwość pełnej regeneracji kolana, które ostatnio dawało mi się we znaki. Po drugie zaś i tak nie wygórowanych założeń treningowych nie udawało się zrealizować w stu procentach. Bo a to remont (układanie paneli) u córek w pokoju i na trening nie stanęło już ani czasu, ani motywacji. A to wizyta u rodziny, która niestety zbiegła się z chorobą jednego z jej członków. W sumie i tak trzeba się cieszyć, że przez te dwa tygodnie wypadły mi jedynie dwa biegowe treningi. Trzeci tydzień (trzeci pełny) wyglądał już dużo lepiej, bo choć nie obeszło się bez zamian i przesunięć, wszystkie pięć zaplanowanych treningów biegowych udało się wykonać. Za to ostatnie dwa tygodnie to stu procentowa realizacja planów. Bajka normalnie. Żeby jednak od razu włożyć łyżkę dziegciu do tej beczki miodu, dodam, że nie udało mi się zrealizować założenia wykonywania minimum dwóch jednostek gimnastyki siłowej w tygodniu (jakby policzyć średnią to wyjdzie jedna na tydzień raptem). Z obwodowym było lepiej nieco. Tylko w jeden poniedziałek, z uwagi na podróż służbową, zamieniłem go na gimnastykę siłową właśnie.
Od razu widać gdzie są przesunięcia a gdzie braki (źródło: endomondo.com)
Oprócz objętości powiało również w styczniu jakością. Tak zwane treningi jakościowe, oprócz rozbiegań w pierwszym zakresie ewentualnie okraszonych przebieżkami, się pojawiły czyli. Po pierwsze podbiegi. Po drugie zaś zupełna nowość – przynajmniej odkąd biegam pod wirtualnym okiem Trenejro – czyli zabawa biegowa (zwana również ze szwedzkiego jako fartlek, a z mojego ulubionego języka Goethego i Mozarta jako Geschwindigkeitsspass). Co ciekawe realizacja obu jednostek wygląda całkiem podobnie. Na początek rozbieganie – w przypadku podbiegów sześć, w przypadku zabawy osiem kilometrów. W dniu podbiegów do rozbiegania dorzucam jeszcze trzy dwudziestosekundowe żwawsze przebieżki. Następnie gimnastyka rozciągająca. Dla odmiany ani na początku, ani na końcu, ale tak jakby w środku. A potem to już klu programu. Ilość podbiegów o długości stu metrów wahała się w styczniu od pięciu do ośmiu. A żeby nie było tak łatwo po podbiegach (po ostatnim robię tylko trochę dłuższą przerwę odpoczynkową) ruszam na pięć mocnych (choć po płaskim, więc postrzegam je jako luźniejsze) stumetrowych przebieżek. A jeśli chodzi o zabawę biegową (która, jak powszechnie wiadomo, niewiele ma wspólnego z dobrą zabawą), to w styczniu (cały jeden raz, ale zawsze) mieliśmy (w sensie: ja miałem) dziesięć odcinków po czterdzieści sekund i półtorej minuty w truchcie. I po podbiegach, i po zabawie w planie widnieją jeszcze dwa kilometry w pierwszym zakresie. Niemniej w przypadku podbiegów wychodzi o ok. kilometr więcej, gdyż muszę dobiec do domu.
Tętno podczas podbiegów...
i podczas zabawy biegowej.
Kolejną nowością i powiewem jakości w styczniu były biegi w terenie urozmaiconym czyli tzw. kros. Dodam, że kros aktywny. Niemniej jest to jednostka na tyle ciekawa, że zasługuje na osobny wpis.
Był też jeden start. Wprawdzie mistrz Skarżyński twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak start treningowy, jednak to, co się wydarzyło dwudziestego czwartego stycznia, wydaje się zadawać temu kłam. Ale to również temat na osobną opowieść.

Tymczasem mamy już miesiąc kolejny zwany także lutym. I jak patrzę na kalendarz, okazuje się, że pomimo jednego startu (w formule treningowej), będzie to ostatni okres monotonnej (w pewnym sensie oczywiście), choć oczywiście istotnej pracy treningowej. W marcu zaczyna się festiwal (tak tak, zdaję sobie sprawę, że brzmi to nieco groteskowo) startów. Także tego. Do roboty!

1 komentarz:

  1. No już wychodzi regularnie po pięć treningów - będzie dobrze, oby tylko zdrowie nie spłatało figla to myślę że życiówka się uda na wiosnę!

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...