7 października 2014

Halo Panie Jacku: O bieganiu w kółko uwag kilka

Halo Panie Jacku!

Chciałem do Pana napisać jeszcze przed moim kolejnym moim startem na dystansie maratońskim, ale... No jakoś w tej, tzw. przedmaratońskiej gorączce nie miałem absolutnie weny do pisania i w sumie kilka rzeczy, które powinienem był napisać jeszcze przed niedzielą piątego października, zostanie w plecione w cykl pomaratońskich podsumowań. A na pierwszy ogień idzie te kilka słów kierowanych do Pana.

Po lekturze Pańskiego ostatniego felietonu chciałem najpierw naszły mnie refleksje na temat moich ścieżek treningowych (tych u siebie i tych wyjazdowych - z racji wykonywanego zawodu również nieco podróżuję, o czym już zapewne wspominałem). Ale już po ukończeniu tego jubileuszowego, dziesiątego biegu na królewskim dystansie postanowiłem nawiązać właśnie to tegoż dystansu i przelać na papier (w wirtualną, rezo-jedynkową rzeczywistość raczej) swoje przemyślenia na temat przebiegu tras maratonów, ze szczególnym uwzględnieniem tych, które sam pokonałem. Pozwoliłem sobie zatem na małą retrospekcje (to ten moment w filmach, gdy obraz zaczyna charakterystycznie falować) i tak powstała ta oto Subiektywna Klasyfikacja Tras Biegów Maratońskich - w skrócie SKTBM
Biegi w kółko kojarzą mi się z lekcjami wuefu w podstawówce i tzw. pętelką. Na zdjęciu guzik z pętelką
(źródło: Wikimedia)
Typ 1, zwany także klasykiem - Trasa Jędnopętlowa
Dlaczego klasyk? Bo aż połowa (czyli pięć: Warszawki, Wrocławski, Berliński, Poznański w swej czternastej edycji oraz Silesia Marathon) przebiegniętych ukończonych przeze mnie maratonów miały właśnie taki przebieg. Ot, wybiega się z linii startu i biegnie by wrócić mniej więcej (nie zawsze dokładnie) w to samo miejsce. Czasem ani razu nie stawało się na tym samym kawałku asfaltu, jak na przykład w Berlinie, gdzie trasa miała kształt niedomkniętej pętli. Innym zaś razem mała część trasy pokrywała się, gdy na przykład finiszowało się w przeciwnym kierunku niż zaczynało bieg. A czasem trasa krzyżowała się sama ze sobą - taka pętelka na pętli.

Typ 2 - Trasa dwupętlowa
Przypadek niezbyt często spotykany, ale np. maraton w mieście, w którym obecnie mieszkam, przez długie lata miał taki właśnie przebieg. Na linie startu wracało się po przebiegnięciu mniej więcej połowy dystansu, by drugą połowę przebiec tą samą trasą. Niewątpliwą zaletą (niemniej ja osobiście i tak wolę trasy jędnopętlowe) takiego układu jest fakt, że nawet gdy biegniemy w obcym mieście, na tym zdecydowanie trudniejszym odcinku maratonu, wiemy już mniej więcej czego się o trasie spodziewać (choć czasem ignorancja to błogosławieństwo).

Typ 3 - Trasa trzypętlowa
Taki przebieg od lat ma trasa maratonu w Dębnie, która de facto w niewielkim jedynie stopniu przez owo Dębno prowadzi. Taka trasa, oprócz tego, że za trzecim razem czujemy się niemal jak u siebie, ma jeszcze jedną niewątpliwą zaletę. Wystarczy, że mieszkańcy takiego Dębna, jak i jego okolic, wyjdą przed dom (co zresztą mieszkańcy Dębna i okolic chętnie czynią), a już pojedynczy maratończyk może liczyć na trzykrotne wsparcie.

Typ 4 - Trasa udziwniona
Taką nazwę nadałem trasom takich maratonów jak ten w w Krakowie (edycja 2010), Łodzi (2013), czy Pradze (2014). Owo udziwnienie polega na tym, że przez niektóre fragmenty trasy przebiega się tylko raz, przez inne dwa (czasem w tym samym, a czasem w przeciwnych kierunkach), a przez niektóre nawet i trzy. Niemniej najbardziej zapadła mi w pamięć (w formie swego rodzaju traumy) trasa Cracovia Marathon A.D. 2010. Najpierw musieliśmy pokonać pętlę woków Błoni Krakowskich, potem pobiec do Nowej Huty i z powrotem, by na koniec jeszcze (nie raz, lecz) dwa razy obiec Błonie. Czemu to takie straszne? Bo trzeba było przebiec obok mety, mając do niej zarazem jeszcze pięć kilometrów. Gdyby nie to, że ludzie zasadniczo z własnej nieprzymuszonej woli na coś takiego się decydują, nadawało by się to na interwencję ONZ, Amnesty International, a co najmniej Rzecznika Praw Obywatelskich.

Zdefiniowałbym jeszcze trzy typy, z którymi zetknąłem się w biegach na krótszych dystansach (lub osobiście jeszcze się nie zetknąłem, niemniej wiem, że takowe bywają), ale występują również w wersji maratońskiej.

Typ 5 - Trasa czteropętlowa
Przed swoim drugim maratonem biegłem dystans o połowę krótszy w ramach maratonu w Lesznie. Tam właśnie wytyczono pętlę, którą trzeba było pokonać cztery razy by zaliczyć dystans królewski, dwa, aby mieć w nogach połówkę, a jak ktoś chciał, biegł raz i pokonywał ćwierćmaraton.

Typ 6 - Trasa wielopętlowa
Taką formę najczęściej przyjmują rozgrywane na niewielkim obszarze maratony koleżeńskie. Ilość pętli zależy najczęściej od dostępności powyższego obszaru

Typ 7 - Trasa z punktu A do punktu B
Taki przebieg ma chociażby Maraton Bostoński, a na naszym podwórku miał przez jakiś czas maraton, który również przez jakiś czas nazywał się Maratonem Metropolii i prowadził albo z Torunia do Bydgoszczy, albo zgoła odwrotnie.

Nie słyszałem jednak jak do tej pory o maratonie, który miałby trasę, którą ja nazywam na hobbita, czyli tam i z powrotem.

Łącze tradycyjne pozdrowienia od CMcMH
Bartek M.

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. co do obiegnięcia błoni - gdy ściorany w deszczu /2008/ przebiegałem obok mety czułem się upodlony tą rundą :( ale w 2011 kiedy niespodziewanie wyszła życiówka w dobrej formie ;) to obiegnięcie było "rundą honorową" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na hobbita to się robi wiele treningów, maratony wolę na pętelkę :) fajny wpis!

    OdpowiedzUsuń
  4. Na hobbita biega się maraton kołobrzeski - od latarni w Kołobrzegu do latarni w Gąskach i z powrotem do Kołobrzegu, no i Maraton Bałtycki brzegiem morza, w którym sam miałem okazję stratować na trasie Jastarnia - Władysławowo - Jastarnia :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...