12 października 2014

O miesiącu szlifów ostatnich uwag kilka

Ale czymże byłby rycerz, bez swojego wiernego rumaka... A nie, przepraszam, to nie ta bajka Chciałem oczywiście napisać, że czym byłaby relacja z maratonu bez podsumowania ostatniego etapu przygotowań. Po prostu z poczucia kronikarskiego obowiązku (prowadzenie tego bloga ma przecież jakiś, choć nie jeden, cel) muszę o jeszcze dzień lub dwa odwlec opis moich maratońskich katuszy i ten ostatni raz pochylić się na wrześniem Roku Pańskiego 2014.
Źródło: endomondo.com
A wrzesień ów można podzielić na dwa okresy - przed oraz po Biegu Lechitów (ten drugi można by też nazwać między połówką a maratonem, jak się ktoś uprze). W tych pierwszych dwóch tygodniach były podbiegi, było tempo (drugi zakres, jak kto woli) i były także (w tygodniu kończącym się startem) dwusetki. Generalnie jednak bez tłuczenia większej ilości kilometrów, bo najdłuższy trening miał ich szesnaście. Po połówce (a propos, wczoraj złapałem się na czymś już niemal oczywistym - że już od bardzo dawna, słowo połówka nie kojarzy mi się bynajmniej z alkoholem), choć wydawać by się mogło, że może być już tylko wyostrzenie (zwane także z angieska tapperingiem), było jeszcze całkiem intensywnie. Kolejny tydzień zakończył się bowiem dwudziestoma pięcioma kilometrami, w których trzeba było zawrzeć dziesięć, a potem dołożyć jeszcze pięć kilometrów tempa. Cztery dni później trzeba było znowu zaliczyć piętnaście kilometrów tempa, choć tym razem w jednym ciągu. A na niecały tydzień przed maratonem zrobić jeszcze dziesięć tysiączków. Żaden z tych trzech treningów nie dał się zaliczyć do tych rekreacyjnych. Dodajmy jeszcze podbiegi, które na moje własne życzenie zamieniliśmy na kros (nie mogłem sobie odmówić, przy okazji wizyty w (s)portowym mieście Szczecinie, odmówić przyjemności biegania po Lasku Arkońskim) i osiemnastokilometrowy pierwszy zakres w samym środku tygodnia (między krosem a piętnastką tempa) a zyskamy jako taki pogląd tego, jak wyglądały ostatnie szlify przed maratonem. I tylko ten ostatni tydzień (nie licząc tysiączków oraz samego maratonu oczywiście) był całkiem na luzie). Ale tu już wkraczamy na pola październikowe.
Źródło: endomondo.com
Generalnie jednak przez cały wrzesień miałem lekkie wrażenie, że biegam gdzieś jakby obok planów. Kilka korekt i przesunięć trzeba było zrobić. Niemniej, jak spojrzeć na to z pewnej perspektywy, wygląda to całkiem dobrze. Siedemnaście (jeśli wliczyć w to start w połówce) treningów biegowych, a także jedna wizyta na basenie. Prawie dwadzieścia pięć godzin czystego ruchu. I dwieście siedemdziesiąt - o dwadzieścia siedem więcej niż w sierpniu - przebiegniętych kilometrów.

Jak to wszystko przełożyło się na jubileuszowy start na królewskim dystansie, częściowo na pewno już wiecie. Ale na szczegóły trzeba jeszcze ten dzień lub dwa poczekać. A może i trzy lub cztery? No dobra spróbuję ograniczyć się do jak najmniejszej liczby. Niemniej poczekać trzeba. Dobra, kończę posta, bo zaczynam się zapętlać...

1 komentarz:

  1. Ja po Maratonie Wrocławskim z braku czasu musiałam trochę odpuścić treningi. W Poznaniu wyszło mi to na dobre :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...