17 kwietnia 2014

O tym by nie chwalić czegoś przed czymś uwag kilka

Podobno nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca, klasy przed maturą a teściowej (pozdrowiłbym, ale Mamusia prawie na pewno tego nie czyta) przed śmiercią. Zgodnie ze starą blogową tradycją trzeba dopisać wersję biegową: Nie chwal biegu przed finiszem a tygodnia treningowego przed ostatnim treningiem.

Ja dzisiaj trochę o tym drugim. Oczywiście chwalić i nie chwalić można pod różnymi względami, dlatego zawczasu uspokajam: plan zrealizowałem, nic sobie nie zrobiłem. Rozchodzi się o to, że gdy pierwszy raz spojrzałem na ów plan – a przypomnę: był to tydzień następujący bezpośrednio po starcie w Półmaratonie Poznańskim, czyli biegu w tzw. trupa – stwierdziłem, że luz totalny, banan z masłem i kaszka z mleczkiem. Trzy treningi i sam tlen. Najpierw (we wtorek) dwanaście kilometrów w pierwszym zakresie, potem (w czwartek) czternaście plus pięć przebieżek 100/100 m (przez pięć to się człowiek jeszcze dobrze zmęczyć nie zdąży – ot, przewietrzy lepiej płuca) i wreszcie w piątek ponownie dwanaście kilometrów w jedynce. Ale ale (sam do siebie), przecież tydzień nie kończy się w piątek (są tacy, którzy twierdzą wręcz odwrotnie, a była nawet taka piosnka: piątek, tygodnia koniec i początek)! A w planach na weekend – w moim przypadku na niedzielę – stoi napisane: Bieg 26km, OWB1 7 km + OWB2 10 km (Tempo: 4:30/km) + OWB1 3 km + OWB2 5 km (Tempo:4:30-4:25/km) + OWB1 1 km /buty startowe/solanka/asfalt/żel na 10km.


Nie to nie jest lekki trening. Na pewno nie można też tego nazwać długim wybieganiem. Tu należy wspomnieć, że coś takiego jak długie wybieganie (oczywiście różnie to można rozumieć – pamiętam czasy, gdy długie znaczyło dla mnie wszystko powyżej 10K; dziś ten sam dystans znaczy krótki trening), odkąd biegam pod wirtualnym okiem Trenejro, prawie nie występuje. Dość wspomnieć, iż od maratonu w Poznaniu najdłuższym dystansem jaki w całości przebiegłem w tzw. tlenie były dwadzieścia dwa kilometry. I zajęło mi to wówczas dwie godziny z naprawdę małym haczykiem (ten haczyk to dziewięćdziesiąt dwie sekundy). Jeśli zatem (na potrzeby niniejszych rozważań) przyjmiemy sobie założenie, że długie wybieganie to bieg w pierwszym zakresie trwający dłużej niż dwie godziny (oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla niektórych biegaczy będzie to oznaczało przebiegnięcie kilkunastu kilometrów, ale są i tacy, którzy mocno zbliżą się do trzydziestu), okaże się, że w bieżącym sezonie miałem tylko jedno długie wybieganie. A i tak tylko dlatego, że owe 22K znalazły się w planie przed badaniami wydolnościowymi. Po korekcie w założeniach treningowych, która była efektem właśnie owych badań, przebiegnięcie tego dystansu niemal na pewno zajęło by mi mniej niż sto dwadzieścia minut. Były oczywiście biegi dłuższe – ale wówczas pojawiało się w nich co najmniej pięć kilometrów tzw. drugiego zakresu. Względnie tempa, bowiem Trenejro zaleca mi bieganie tych elementów treningu wg tempa właśnie (niemniej mam zalecenie pilnować aby tętno nie wzrosło powyżej 175 unm). Jednak gdy spojrzymy na wykres tętna, zdecydowanie jest to zakres drugi (czyli strefa mieszana, tlenowo-beztlenowa).

A tak wyglądała realizacja niedzielnego treningu w praktyce. Na początek owo siedem kaemów w jedynce. Tempo wahało się od 5:07 do 5:19/km (co ciekawe, najszybszy był pierwszy, najwolniejszy drugi kilometr). Gdzieś na piątym kilometrze bliskie spotkanie z wilczurem – na szczęście był przyjaźnie usposobiony i miał na pysku kaganiec. Mimo to w pierwszym momencie tętno mi mocno podskoczyło (ale jedynie w sensie symbolicznym – na wykresie linia niemal pozioma). Gdybym miał większą awersję (lub gorsze doświadczenia, co zazwyczaj na jedno wychodzi) do piesków, uwaga właścicielki, że widocznie mnie lubi skoro tak się zachowuje (co najmniej kilkadziesiąt metrów przebiegliśmy wspólnie, a jeden z nas skakał przy tym radośnie) stanowiła by dla mnie marne pocieszenie.

Po siedmiu kilometrach przyszło przyspieszyć. Na początku trudno było mi utrzymać założone tempo, na szczęście po żelu na dziesiątym kilometrze się poprawiło. Na sam koniec tego dziesięciokilometrowego odcinka byłem już tak rozkręcony, że aż mi trochę żal było zwalniać. Ale co było robić... Ostatecznie na całym odcinku udało mi się utrzymać średnie tempo 4:28. Sukces pełen.

Po kolejnych trzech kilometrach pierwszego zakresu, który tempem rzecz jasna odstawał nieco od odcinka początkowego (ale cóż się dziwić, wszak serce reaguje z pewnym opóźnieniem, a szczególnie po szybszych odcinkach potrzebuje nieco czasu by zwolnić), przyspieszyłem znowu. Tym razem miałem ambicje utrzymać tempo bliżej 4:25 niż 4:35/km. Na pierwszym kilometrze udawało mi się wręcz za bardzo – Gremlin aż krzyczał, abym zwolnił. Ale cóż się dziwić, z górki było. A że, jak to w życiu, skoro był zbieg, musi być i podbieg, na drugim (a tam był podbieg – tak wiem, tempo powinno biegać się po płaskim, ale raczej trudno by mi się było zmusić do kręcenia 26K po dwukilometrowej pętli) zaczęła się walka o utrzymanie tempa chociażby poniżej 4:30. I choć najcięższa była na drugim kilometrze, potrwała aż do piątego (oj ciężko było). Na szczęście okazała się zwycięską i średnie tempa z odcinków OWB2 pozostają takie same. Na koniec tego drugiego musiałem tylko zakręcić małą agrafkę, aby nie wpaść z taką prędkością do przejścia podziemnego (po przejściu w pierwszy zakres to co innego).

Na koniec kilometr o znaczeniu relaksacyjno-rozluźniającym i przed dotarciem do domu pozostało mi chwil kilka na podziwiania opustoszałego miasta (gdyż było lekko po północy z niedzieli na poniedziałek).

A najlepsze w tym wszystkim jest to, że w kolejny weekend czeka mnie bieg o podobnej strukturze, ale chyba jednak nieco bardziej wymagający. Ale też zapowiada się bardziej ciekawie. A i w tygodniu będzie coś więcej niż pierwszy zakres czy kilka przebieżek. Ale o tym już w swoim czasie.

4 komentarze:

  1. A mi się wydaje, że taki trening spokojnie możesz nazwać długim. OK, nie jest to "spokojne długie wybieganie", ale bez wątpienia to wartościowy trening z punktu widzenia przygotowań do maratonu. Pamiętaj, uklepywane bez większego sensu kilometry raczej nie są najlepszym rozwiązaniem:)

    OdpowiedzUsuń
  2. @Krasus, nie twierdzę, że ten trening nie jest długi. Niemniej w mojej świadomości "długie wybieganie" funkcjonuje jako bieg w całości spokojny.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i ten drugi też się udał jeśli dobrze odczytuję endo. Bardzo ciekawe te treningi, zobaczymy w Pradze, ale zgaduję że też bardzo efektywne będą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Noo, fajne treningi. A zdradzisz plan na Pragę? :) Na jaki wynik chcesz biec?

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...