Bartek, nie chcę Ci psuć planów maratońskich, ale chyba rodzę. W te słowy odezwała się do mnie nie biegająca jeszcze MBŻ o piątej nad ranem, trzydziestego marca roku dwa tysiące dwunastego. Właśnie tego dnia przyszła na świat Córka Młodsza i w ciągu kilkunastu najbliższych godzin moje plany maratońskie (i startowe w ogóle) uległy gruntownej zmianie. Dziś, cztery lata później, historia w pewnym sensie się powtarza. Plany ulegają zmianie.
Lata lecą, a historia się powtarza. Ale za to zostałem nadwornym specjalistą od tortu naleśnikowego. O! |
Nie, nie zostałem po raz trzeci tatą. Nawet się tego nie spodziewam. Powód jest o wiele bardziej błahy, za to, w odróżnieniu od Córki Młodszej (chociaż ona też potrafi zaleźć za skórę), niezmiernie irytujący. Infekcja gardła.
Niby nic wielkiego. Żadnej temperatury, czy łamania w kościach. Ot, chrypka, kaszel i trochę bólu. A jednak właśnie mija trzeci tydzień, jak nie jestem w stanie biegać (niby takie nic, a ciągnie się, jak przysłowiowa guma w gaciach). Tymczasem do maratonu w Rotterdamie pozostało dziesięć dni. Jest już bardziej niż jasne, że ani nie będzie łamania trójki, ani tym bardziej poprawiania wyniku Krasusa. Szczerze mówiąc nie wiem czy w ogóle pobiegnę. MBŻ uważa, że powinienem pobiec, chociażby przeczłapać. I tak sobie myślę, że to nie jest może i najgorszy pomysł. Niemniej mam pewne wątpliwości. I co Wy byście zrobili na moim miejscu?
To oczywiście nie koniec zmian. Skoro maraton nie wypali, ktoś (a właściwie coś) musi wziąć na siebie ciężar głównego startu wiosny. Jak się łatwo (a może wcale nie) domyślić, będzie to Wings for Life. Może przez ten miesiąc z wąsem, jaki został do ósmego maja (nomen omen, dzień zwycięstwa), coś się da zrobić z moją formą i może nawet uda się zostać ultrasem (takim przez małe u, ale zawsze). Po drodze są jeszcze Półmaraton Poznański (który, wbrew wcześniejszym założeniom, może i będzie sens pokonać w całości) i Bieg Kosynierów (dycha), ale też do końca nie wiadomo, co z nich wyniknie.
Niemniej zmiany planów sięgają nieco dalej. Pierwotnie drugi w tym roku maraton planowałem na sierpień. Bez parcia na życiówkę. Ale przecież wiedząc, że właśnie przepadła druga szansa na połamanie tej ukochanej i znienawidzonej zarazem trójki, nie mogę nie mieć parcia na wspomnianą życiówkę. Wniosek - jeszcze się znajdzie okazja na start w Maratonie Solidarności (XXV edycja będzie jak znalazł). W tym roku chcę jednak jeszcze o coś zawalczyć.
I tutaj mały chichot historii. Gdy cztery lata temu pojawiła się Córka Młodsza, zrezygnowałem ze startu w maratonie, który podówczas odbywał się wiosną. Od kilku lat natomiast startuje jesienią (pod koniec października). A to, że gdy dziś wszedłem na jego stronę, okazało się, iż właśnie mija ostatni dzień obowiązywania najniższej opłaty startowej, można by wręcz uznać za znak (Palec Boży, jak kto woli). Także klamka zapadła, słowo się rzekło, kobyłka u płotu i w ogóle, i właśnie. 23 października roku bieżącego zamierzam przebiec kolejny maraton. Toruński Maraton.
Cześć.
OdpowiedzUsuńMiałem podobną przypadłość 3 tygodnie temu. Połamało mnie od bólu, gardła (wtf?) hehe nic nie mogłem robić i 5 z planu mi uciekły, a miały być mocne. Teraz musiałem na szybko poupychać, gdzie indziej treningi. Uważam, że trzeba wystartować, może organizm potrzebował odpoczynku i tak sobie zastrajkował na chwilę, taka żółta kartka, lepsza niż kontuzja przecież. Ja bym leciał swoje, no chyba, że faktycznie się wysypie forma mocno. Niech czosnek i miód będą z Tobą.
Pozdrawiam
ja bym pobiegł:) zwłaszcza, że to Rotterdam;) Organizm to "cwana bestia" często prosi daj odetchnąć. I kiedy ignorujesz pokazuje kto tu rządzi;) Odpocznij i leć! Dasz radę! Na starcie adrenalina zrobi swoje, a ja obiecuję ściskać kciuki nawet od stóp;) Powodzenia! Słuchaj Żony;)
OdpowiedzUsuńBiegnij w tym Rotterdamie i już!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze :)
OdpowiedzUsuńWidzimy się 23 października na maratonie Toruńskim :D
pozdrawiam