22 stycznia 2013

Wielki tenis, kupa błota

Jak tak sobie spoglądam wstecz, na minione dwa tygodnie, to widzę dwa bieguny. Od niemalże Majstersztyku Organizacyjno-Zaangażowaniowego do Niemocy Totalnej Wieloaspektowej.

Gdy dwa tygodnie temu trochę sam na siebie ponarzekałem, postanowiłem wycisnąć z tygodnia ile się tylko da. Zachowując zdrowy rozsądek oczywiście, czyli nie zaniedbując przy tym innych aspektów życia Bartka. W poniedziałek była siłownia (ta w domu oczywiście) przed snem - trzy kwadranse. We wtorek bieganie i technika szybkości - cztery razy po kilometrze z kadencją powyżej 85 rpm i 400 m przerwy w truchcie (czyli zmodyfikowany na własne potrzeby trening wyjęty z FIRST'a). Z rozgrzewką i schłodzeniem wyszło nieco ponad godzinę i prawie dwanaście kilometrów (Gremlin pokazał dokładnie 11,80 km). We wtorek znów gimnastyka siłowa, tym razem dwa kwadranse (żeby nie powiedzieć pół godziny). W czwartek, z uwagi na napięty plan dnia, bieganie pod dachem (ale pod tym konkretnym to raczej pierwszy i ostatni raz). Wytrzymałość siłowa - dwie minuty w strefie czwartej, cztery minuty w piątej i półtorej minuty przerwy w truchcie. I tak sześć razy, plus rozgrzewka i schłodzenie oczywiście. To w niecałą godzinę dało dziewięć kilometrów bez stu siedemdziesięciu metrów. W piątek w końcu dotarłem na basen - po stu metrach rozgrzewki żabką popłynąłem sześć razy po dwa baseny (czyli 50 m) kraulem. Na koniec dołożyłem jeszcze dwa razy po cztery baseny żabą.
Wisienką na tym treningowym torcie było sobotnie długie wybieganie. Nocowałem poza domem, ale zerwałem się przed świtem i z czołówką na czapce, w niesamowitej scenerii iskrzącego się w świetle latarki padającego śniegu, ruszyłem w dolskie lasy. I mało brakło, a wróciłbym bym już po nieco ponad godzinie. A to za sprawą młodego dosyć mrozu. Młodego, bo przez ostatnie kilka dni go nie było i trzymał na tyle krótko, że nie wszystkie kałuże pozamarzały. A że śnieg je dodatkowo, choć nie całkowicie, przysypał, to miałem niespodziankę. Jedną taką kałuże zauważyłem w ostatniej chwili i próbowałem uskoczyć. Ale to co zauważyłem to był sam środek większej (i w tej większości przykrytej śniegiem) kałuży, tak więc i tak w niej wylądowałem. Moje pachnące jeszcze nowością trailówki nabrały wody a ja negatywnych emocji. Stwierdziłem, że jest właściwie po bieganiu. Na szczęście, aby wrócić do hotelu i tak musiałem biec jeszcze jakieś dwadzieścia minut, a że większość wody w tym czasie opuściła okolice mojej stopy, postanowiłem kontynuować trening. Wprawdzie w stopy było mi zimno już do końca i jeszcze kilka razy trafiłem w mniejsze kałuże, niemniej jednak dokręciłem do zaplanowanych trzech godzin, podczas których licznik z kolei dobił do 32,10 km. Byłoby zapewne więcej, ale lasy w okolicach Jeziora Dolskiego Wielkiego zaskoczyły mnie kilkoma wymagającymi podbiegami.
Miałem jeszcze ambitny plan zaliczyć w niedzielny wieczór kilkadziesiąt minut na trenażerze i dwa, może trzy kwadranse siły, ale w niedzielę... W niedzielę się zaczęło! Po południu rozchorowała nam się Lila, więc wieczorem nie za bardzo była możliwość, aby pójść do piwnicy chociażby. Nic to, i tak mi nieźle poszło w tym tygodniu, pomyślałem i odpuściłem.

Choć w poniedziałek rozchorowała się Hanka, nowy tydzień zacząłem od planowanej na niedzielę gimnastyki siłowej (niecałe czterdzieści minut z rozgrzewką). I na niej tydzień treningowy zakończyłem. We wtorek rozłożyło i mnie. Do kwartetu w środę dołączyła Gosia. Oczywiście, jako facet, najgorzej chorobę zniosłem ja. Zresztą wciąż jeszcze pokasłuję. Także liczę tylko, że przez następne kilka dni stopniowo wrócę do pełni sił, by od nowego tygodnia wrócić już do pełni mocy treningowej, czego sobie i Wam życzę.

4 komentarze:

  1. Strasznie dużo ludzi rozłożyło ostatnio... zdrowia i powrotu na ścieżki biegowe! Ładny ten sobotni bieg wyszedł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, zdrowia Wam życzę. My tez rozłożyliśmy się rodzinnie, więc wiem, jakie to "szczęście" :( Gratuluję organizacji!!

    OdpowiedzUsuń
  3. dużo zdrówka dla całej Rodzinki Bartku! zdrowiejcie szybko:) pozdrowionka;)

    OdpowiedzUsuń
  4. 32 kilometry w mokrych butach, ho ho! Chyba bym wymiękła w trakcie, więc jesteś twardzielem. Niestety tak jak piszą inni choroba nas otacza i nawet jak jesteś w miare odporny to w koncu smarkająca rodzina i tak cie zarazi - ciężkie czasy :) A z własnych przemyśleń - nie dałabym rady robic w takich warunkach tych interwałów FIRST-a - ciężko biec przy takich zawalonych głebokim sniegiem chodnikach poniżej tempa polmaratonskiego. Więc szacun dla wszystkich ktorzy robią teraz szybkie odcinki :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...