3 lutego 2011

Podsumowanie tygodnia - 12tdMD

Czyli nadrabiam(y) zaległości – część 2

Dziś na tapecie piąty tydzień przygotowań do maratonu, czyli okres od 17 (a właściwie od 18) do 23 stycznia. A był to Tadzin dziwny, poczynając od tego właśnie, że zaczynał się (pod kątem biegania) od wtorku. Ponadto zdominowany był przez pewne wydarzenie ze sfery zawodowej, związane nie tylko ze zwiększoną intensywnością podejmowanych działań , ale również wyjazdem służbowym. Pierwszy trening zaplanowałem na środę, czyli już w trakcie wspomnianego wyjazdu. Zakładałem optymistycznie, że obowiązki służbowe pozwolą mi „wskoczyć” w biegowe obuwie ok. 18-19. Tymczasem skończyliśmy kilka minut po 21 a ja nie miałem ochoty już na nic poza jedzeniem i spaniem. Kolejny dzień, czyli czwartek, był również intensywny, ale trening udało mi się jakoś wcisnąć.

10 km run: 3 km easy, 5 km @ST pace, 2 km easy
Bieganie metodą „przed siebie i z powrotem” w nieznanym terenie. Niestety po ciemku, a ja wciąż nie zaopatrzyłem się w dobro jakim jest czołówka. Na szczęście niebo nie było zbyt pochmurne a resztki śniegu odbijały na tyle te niewielkie ilości światła, że mniej więcej widziałem, gdzie biegnę.
Wyjątkowo przebyty dystans okazał się dłuższy od zakładanego. A wszystko przez moją nieuwagę przy wciskaniu klawisza „pauza”, a konkretnie przy powtórnym jego wciskaniu. Nie uczyniwszy tego, kilkaset metrów przebiegłem z zatrzymanym stoperem. Na szczęście, dzięki temu, że zawracałem w połowie zaplanowanego dystansu, udało mi się później oszacować łączną ilość pokonanych kilometrów oraz łączny czas biegu (choć w tej opcji musiał on uwzględniać, również krótki postój, na początku którego zatrzymałem stoper): 10,4 km w 0:58:12.

Na weekend pozostało mi długie wybieganie. Niestety obowiązki rodzinne (tym razem) pozwoliły mi jedynie na:

3 x 1600 m (1 min RI)
Zakładane tempo odcinków „okołojednomilowych” to 4:55 do 5:05/km. W rzeczywistości wyszło 4:53, 5:00 oraz 5:03/km, czyli poza pierwszą turą (gdy zwykle muszę się hamować, bo nie wiedzieć czemu zawsze na początku wydaje mi się, że powinienem nie wiem jak szybko biec, a najlepiej tempem na 100 m) trzymałem się tempa niemal idealnie. Łącznie z truchtem w przerwach udało mi się pokonać ok. 5,1 km.

Niestety na najdłuższy trening (niektórzy twierdzą, że najważniejszy):

20 km @MP + (28-36 sec/km)
brakło już tygodnia, co skutkuje tym, że w statystykach tydzień „ratuje” się jedynie tym, że pokrył się nieco z poprzednim. Ale jeśli patrzeć w ten sposób, poprzedni wypada blado. Tak czy owak, „straconych” kilometrów żal. Ale co robić - takie życie...

2 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba: "nie wiedzieć czemu zawsze na początku wydaje mi się, że powinienem nie wiem jak szybko biec, a najlepiej tempem na 100 m" :) Skądś to znam :))

    OdpowiedzUsuń
  2. życie nie je bajka, życie to je bitwa ;)jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma :) Czasem naprawdę trudno pogodzić obowiązki i bieganie. Szczególnie jeśli nie jest przysłowiowy jogging 3x30x130. Pozdrowionka - damy radę :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...