Nie bez kozery przywołałem stosunek wielkości Poznania do Warszawy, bo miasto, w którym mieszkam to jednak nie aglomeracja tego rzędu, co miasto stołeczne (w Warszawie wszystko jest 3D podobno) i w poniedziałek nie spodziewam się w ogólnopolskich mediach fali oburzenia na biegaczy, którzy to po raz kolejny (samolubnie i złośliwie dodajmy z przekąsem) zablokowali miasto. Niemniej fakt jest faktem – na kilka godzin zajmiemy całkowicie część poznańskich ulic, a na wielu innych zdezorganizujemy ruch samochodów. I na pewno wielu kierowców będzie co najmniej niezadowolonych, że nie mogą w niedzielę dojechać tam gdzie dojechać by chcieli. A niech to będzie nawet ta okropna galeria handlowa. I ja ich rozumiem. Ale w niedzielnym biegu jednak pobiegnę (celowo nie używam słowa startuję, ale o tym kiedy indziej) – wcale nie na przekór i wcale nie złośliwie.
![]() |
Źródło: facebook.com/PoznanMaraton |
Zacznę od tego drugiego. Choć zdaję sobie sprawę, że szanse na to, że te słowa czyta ktoś, kto nie przepada za bieganiem (i biegaczami), są raczej nikłe, napisze to i tak. My naprawdę nie robimy tego złośliwie. Nie robimy tego dlatego, że uważamy, iż wspomniane galerie handlowe są z gruntu złe i należy uniemożliwić dodarcie do nich ich potencjalnym niedzielnym użytkownikom. Nie robimy tego, by napsuć krwi kierowcom. My po prostu robimy to, co kochamy. Tat tak, moglibyśmy robić to w lasach, gdzie nikomu nie będziemy przeszkadzać (a tak z innej beczki – osiem tysięcy biegaczy w lesie; na pewno nie będzie to nikomu przeszkadzać?), ale cała frajda polega na tym, że raz na jakiś czas mamy szansę pobiegać po mieście. Z jednej strony cieszymy się, że możemy w ten sposób zamanifestować swój tryb życia i nieopisaną wręcz radość sprawia nam, gdy ktoś choćby przyjdzie na to popatrzeć życzliwym okiem. A gdy jeszcze otrzymamy dawkę mentalnego i werbalnego wsparcia, stajemy się niemal wniebowzięci (choć twardo - mimo amortyzacji w naszych butach - dotykamy ziemi). Kochamy kibiców! Z drugiej miasto, nawet to poznane już na wylot, oglądane od tej strony wygląda zupełnie inaczej. Żeby się przekonać, wystarczy spróbować.
Istotne jest jednak także i to, aby te nasze wybryki były na tyle mało uciążliwe dla innych użytkowników miasta, na ile to tylko możliwe. Poczynając od informacji. W Poznaniu nie jest z tym na szczęście najgorzej. Już na kilka dni przed biegiem pojawiają się duże żółte tablice informujące o takim czy innym biegu (pomijam fakt, że bez względu na dystans informują o biegu maratońskim) oraz o zalecanych objazdach. W innych miastach, z tego co wiem, bywa różnie, ale też często nie gorzej niż na moim podwórku. Długo zapewne pamiętać będę kartki wywieszona na bramach katowickiego Nikiszowca z informacją o przebiegu trasy, o wynikających z tego utrudnieniach oraz... z zachętą do kibicowania uczestnikom biegu. I faktycznie poziom wsparcia ze strony mieszkańców Nikiszowca należał do najwyższych na trasie Silesia Marathon.
Informacja to rzecz jedna i trzeba mieć na uwadze, że mimo największych starań, nie do wszystkich może dotrzeć. Jak istotna jest idąca za informacją organizacja ruchu towarzysząca imprezie masowej, sam miałem się niegdyś okazję przekonać, gdy zostałem zablokowany przez marsz studentów podczas poznańskich Juwenaliów. I choć oczywiście szanuję chęć oraz prawo studentów do zabawy oraz manifestowania swojej radości, byłem niemiłosiernie zdenerwowany tym, że zostałem najnormalniej w świecie unieruchomiony. Gdybym musiał jechać dłuższą drogą lub jechać wolniej, wziąłbym to na przysłowiową klatę. Ale ja musiałem stanąć i czekać bez możliwości manewru. Dlatego z pełnym zrozumieniem przyjąłem informację o przygodzie znajomego księdza, który na okoliczność Maniackiej Dziesiątki na godzinę utknął w samochodzie, bo raz, że nie wiedział, że akurat odbywa się bieg, a dwa, że umożliwiono mu wjazd w ulicę, która akurat była całkowicie nieprzejezdna.
I na koniec napiszę o tym, co mi się marzy. Marzy mi się, żebyśmy nawet na takie drażliwe tematy jak blokowanie miasta potrafili po prostu ze sobą rozmawiać. Tak normalnie, bez nadęcia i bez okopywania się na swoich pozycjach. W myśl zasady by starać się najpierw zrozumieć, a potem być zrozumianym. Bo demokracja nie polega na tym, aby większość narzucała swoją wizję świata większości (jak sugerował jeden z anty-biegowych publicystów - już nie pamiętam który), ale na tym, żeby - jak słusznie zauważył Adaś Miauczyński w Dniu Świra - każdy se nawet w pojedynkę mógł pójść. Albo pobiec. To jest właśnie tolerancja.
Pozdrowienia z Nikiszowca:)
OdpowiedzUsuńO tak, podpisuję się z całego serca pod tym żeby nasza racja nie była zawsze "bardziej mojsza niż twojsza" i "najmojsza";)
OdpowiedzUsuńNawiasem mówiąc w Poznaniu to i tak jest idylla, bo w sumie półmaraton korkuje małą część miasta, na dodatek bez centrum. W Warszawie dwa tygodnie temu to było konkretne zblokowanie kilku kluczowych ulic i placów. Ale samo umiejscowienie miejsca startu, mety i sam przebieg trasy ge nial ne. Brakuje mi tego w naszych poznańskich mistrzostwach "Rataj i Hetmańskiej".