3 stycznia 2014

Do roboty!

Gdy się przymierzałem do tego posta chciałem tu napisać co biegowo porabiałem w ostatnich dwóch tygodniach minionego, dwa tysiące czternastego roku. Ale postanowiłem owe czternaście dni streścić w dwóch zdaniach. W tygodniu oznaczonym w większości (o ile nie wszystkich) kalendarzy jako pięćdziesiąty pierwszy (czyli przedświątecznym) po raz kolejny (kolejny tydzień, znaczy się) próbowałem nadgonić treningowe zaległości - nie udało się. Na początku kolejnego zaległości jeszcze trochę narosły (wiadomo - przedświąteczna gorączka), po czym w wigilię wylądowałem w łóżku (tym razem z gorączką, ale w medycznym tego słowa znaczeniu) i tydzień ograniczył się do spokojnych ośmiu kilometrów w niedzielę (już po wymuszonej chorobą korekcie planu). A napisałem tylko te dwa zdania (wiem, długie, ale jednak dwa), ponieważ stwierdziłem, że wykorzystam jednak trwającą wciąż atmosferę noworoczną (a propos, dostaję białej gorączki gdy widzę kolejne życzenia pomyślności w Nowym Roku, zamiast w nowym roku), by spojrzeć wstecz, a przede wszystkim by popatrzeć przed siebie.

Miniony rok był dla nie przełomowy - moje bieganie nabrało nowego wymiaru. Główną tego przyczyną była niewątpliwa zmiana jakościowa, jaką było rozpoczęcie współpracy (a raczej pracy pod okiem) Trenejro - najpierw w ramach Wyzwania Runner's World, a później już la private. Głównie ten fakt sprawił, że po prostu zacząłem biegać nie tylko więcej (pokonałem o ponad 30% kilometrów więcej niż w latach minionych), ale i bardziej celowo. Poprawiłem swoje życiowe rekordy (tzw. indywidualne rekordy świata), na wszystkich dystansach, na których wystartowałem. Dwa z tych dystansów - triatlon super sprint oraz najbardziej nieokrągłą (7,195 km) zmianę w sztafecie maratońskiej - pokonałem po raz pierwszy, więc trudno było się spodziewać czegoś innego niż życiówki, ale już na dystansie 10 km poprawiłem się o trzy minuty i dwadzieścia jeden sekund w stosunku do najlepszego wyniku z roku 2012. Odległość półmaratonu pokonałem o dwieście czterdzieści jeden sekund szybciej niż rok wcześniej. Z kolei jesienny maraton pokonałem o trzynaście minut i dwadzieścia trzy sekundy szybciej niż ubiegłej jesieni oraz o jedenaście minut i czterdzieści dwie  sekundy szybciej niż wiosną. I tylko na piątce się nie poprawiłem. Ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że... Że po prostu nie złożyło się by jakąkolwiek przebiec. Bez fałszywej skromności (próbuję się oduczyć tego powiedzenia, jak widać na razie nieskutecznie) mogę zatem śmiało napisać, że to był dobry, a nawet bardzo dobry rok! Ale kolejny ma być jeszcze lepszy!
Nawet Twarzak miniony rok widzi jako wybitnie biegowy (a ja po prostu monotematyczny jestem). Niemniej Najważniejsze Wydarzenie Biegowe Roku (NWBR) obrazuje zdjęcie w lewym dolnym rogu :-)
Cóż zatem chcę osiągnąć w roku kalendarzowym 2014? Zacznę od banału, ale inaczej nie mogę: chciałbym nadal rozwijać się sportowo. Ale mam też bardziej sprecyzowane plany. Nie, nie postanowienia - plany. Do tego gruntownie przemyślane - w tym roku szczególnie gruntownie, zresztą nie tylko w tej działce mojego życia jakim jest hobby w postaci sportu amatorskiego, ale to temat na oddzielnego posta i chyba nie na tego bloga. Moimi głównymi startami będą maratony w Pradze oraz Aglomeracji Śląskiej (znanej również jako Silesia). Na królewskim dystansie chciałbym w tym roku zbliżyć się do wyniku 3:10. Bardziej konkretnie myślę jednak o złamaniu dwóch innych barier, które można by określić jako psychologiczne - dwudziestu minut w biegu na 5 km oraz półtorej godziny w półmaratonie. Ponadto chciałbym zdobyć Koronę Półmaratonów Polskich (wciąż czekam na nowe reguły, które ponoć mają się nieco zmienić w stosunku do roku minionego). Ostatni cel jest w sumie treningowy - chciałbym pobiec w sztefetowej pielgrzymce biegowej na Jasną Górę - cieszę się podwójnie, bo będzie okazja do spotkania z Tete. A skoro już o Blogaczach mowa, chciałbym abyśmy i w tym roku wystartowali wspólnie w ekidenie (mam nadzieję, że tym razem w stolicy, ale Wielkopolski), choć tym razem nie zamierzam nastawiać się na wynik, a jedynie na wspólną zabawę.

To by było na tyle - jest co robić. Nie życzcie mi zatem powodzenia (bynajmniej nie dlatego, żeby to miało przynosić pecha - jak wiadomo przesądny nie jestem, bo to dopiero przynosi pecha). Życzcie mi bym pracował ciężko!

2 komentarze:

  1. sił do ciężkiej pracy Bartku Ci życzę:) pielgrzymka do Częstochowy ? super:) w ubiegłym roku na ostatnich kilometrach towarzyszyłem Twoim Ziomalom z https://www.facebook.com/pages/MSICS-POZNA%C5%83/299144906769649?ref=hl
    a ekiden wielkopolski?? skoro z warszawskim miałem pecha;) może tutaj udałoby mi się :) pozdrowaśki;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Praca z trenerem się opłaca :) NIe twierdzę że samemu nie da się osiągnąć postępów, ale fakt jest taki że trener po prostu "zmusza" nas do przekroczenia pewnych granic i pojścia dalej niż nam sie wydaje że możemy. A z drugiej strony jesli trener jest dobry to pilnuje żeby się człowiek nie zajechał. Twoj trener jest jak widać b. dobry bo rozwinąłeś wg jego planu swój potencjał i myślę że to jeszcze nie koniec. 3:10 mówisz? Brzmi nieźle - 3mam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...