11 stycznia 2014

Prawie Życiówka, Prawie Obóz Treningowy i Prawie Kontuzja

W Kubusiu Puchatku była kiedyś taka kwestia (o ile dobrze pamiętam), że im bardziej Prosiaczek patrzył, tym bardziej Puchatka nie było. Parafrazując to nieco, doszedłem ostatnio do wniosku, że im bardziej jestem na urlopie, tym trudniej mi się zorganizować. Od poniedziałku próbowałem napisać relację z Grand Prix zBiegiemNatury. I nie mogłem, no nie mogłem skończyć. Ciągle coś. Więc kiedy urlop dobiegł końca i wróciłem wczoraj do pracy, pomyślałem, że nareszcie się uda, usiądę wieczorem i coś skrobnę. Usiadłem, ale na krześle w poczekalni izby przyjęć z obolałym palcem u nogi (tak właśnie spędziłem piątkowy wieczór - na ostrym dyżurze). Doszedłem zatem do wniosku, że nie będę już próbował dokończyć relacji, tylko stworzę zupełnie nowego posta, który poruszy jeno temat tego, co się działo nad Rusałką w zeszłą sobotę.
 Blogacze i Szpiki w jednym, czyli kierowca całkiem dużego samochodu osobowego z kierowcą naprawdę dużego samochodu
A działo się to, że udałem się nad Rusałkę bez formy - a przynajmniej była ona (i wciąż jest) daleka od tej, która pozwoliła mi poprawić osobiste rekordy na dystansie od dziesięciu kilometrów, poprzez połówkę, aż do maratonu - za to w towarzystwie teścia i Córki Starszej. CS startowała w biegach dzieci i narobiła sporego zamieszania. A narobiła go, że tak to określę, w swoim stylu, bowiem nie dał sobie wytłumaczyć, że numer, który jej przydzielono to sześć a nie dziewięć i musiałem (no musiałem - kto jest rodzicem, ten zrozumie) przypiąć go do góry nogami. I w rezultacie na liście wyników pojawiły się dwa czasy przypisane do numeru "9", za to bez nazwiska. Oczywiście wysłałem mejla z obszernym wyjaśnieniem i przeprosinami i moja pociecha jest już wymieniona z imienia nazwiska oraz przedszkola, do którego uczęszcza.
Niemniej jako, że dotarłem na miejsce dużo wcześniej niż zwykle, dużo wcześniej zjadłem też ostatni posiłek, a nie pomyślałem niestety, by zabrać jakąś posilającą przekąskę. I tak w momencie startu czułem już nieprzyjemne burczenie w brzuchu. W tej sytuacji trudno było myśleć o dobrym wyniku, a i tak troszeczkę się łudziłem. A, jak się później okazało, byłem całkiem blisko realizacji tych złudzeń. Pierwszy kilometr pokonałem w cztery minuty i dwadzieścia dziewięć sekund. Ale tłok był całkiem spory (osiemset osób na starcie robi swoje, a ścieżka nie taka znowu szeroka). Drugi w cztery dwadzieścia jeden - tłok wciąż całkiem spory. Trzeci w cztery dwadzieścia cztery - trochę się rozluźniło, za to trzeba było pokonać najwyższy na trasie podbieg. Czwarty w cztery zero osiem - był lekki kryzys, ale jak widać dało się coś z maszyny wycisnąć. I wreszcie ostatnie tysiąc metrów o cztery sekundy poniżej czterech minut. Wynik oficjalny: 0:21:20. Naprawdę nie ma na co narzekać. Jak to kiedyś zgrabnie ujęła Ava, jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej.

A propos urlopu. Jak wspomniałem o nim Trenejro, ten (za moim przyzwoleniem rzecz jasna) postanowił dokręcić mi tymczasowo śruby. W pierwszym dniu nowego roku wprawdzie nie biegałem, ale od drugiego, aż do dziewiątego plan przewidywał codzienne coś. Normalnie obóz treningowy - no powiedzmy takie pół obozu... jedna trzecia. No namiastka. I w domu. W sumie i tak całości zrealizować się nie udało, bo we wtorek miałem tak zły dzień (czasem zdarzają się takie, że nic nie wychodzi - no dosłownie nic, nawet bieganie, które mogłoby nieco wisielczy humor poprawić), a wczoraj zamiast biegać, czekałem na lekarza.

No właśnie, lekarza. Uspokajam od razu, że z dużej chmury mały deszcz, i choć mój palec u nogi jeszcze wczoraj wieczorem wyglądał naprawdę nieciekawie, dziś ma się dużo lepiej i choć zapewne dzień lub dwa nie pobiegam, no nie ma się czym za bardzo zamartwiać. Wszystko zaczęło się w środę po południu, gdy wchodząc w domu po schodząc w samych skarpetach, potknąłem się i wyrżnąłem paluchem o stopień (meble i stopnie schodów istnieją przecież właśnie po to, byśmy się uderzali o nie gołymi - względnie odzianymi jedynie w skarpety - stopami). Tegoż dnia, tylko pod wieczór, Córka Starsza przez przypadek nadepnęła mnie na ten sam palec. I nie wiem, które z tych zdarzeń zaszkodziło mi bardziej, niemniej do końca dnia palec mnie... bolał. Oczywiście w głupocie i zawziętości swojej rano wstałem i poszedłem biegać (co tam jakiś palec - ja mam trening do zrobienia). Potem bolał jeszcze cały dzień. W piątek niby nie doskwierał aż tak bardzo, ale gdy wieczorem zdjąłem skarpetę, a Ślubna zobaczyła co ja w niej nosiłem, tak się przeraziła, że wysłała mnie bym dostał płaskodupia (jak mawia profesor Błaszczyński) w poczekalni ostrego dyżuru. Do domu wróciłem po północy, ze zdjęciem rentgenowskim w ręce, nacięciu skóry na palcu (tu krótkie wtrącenie w postaci dialogu lekarz-pacjent: Będzie małe ukłucie - powiedział lekarz. Domyślam się po tym, co pan trzyma w dłoni - odparł pacjent lekarzowi, który trzyma skalpel) i zaleceniem by moczyć nogę w wodzie z szarym mydłem. Będzie dobrze(j).

Na sam koniec zostawiłem coś, o czym może i powinienem napisać na początku. Ale najlepsze zawsze trzyma się na koniec. W sobotę nad Rusałką pobiegłem nie tylko ja i Córka Starsza. Na dystansie pięciu kilometrów, z czasem 0:29:04 zadebiutowała też Moja Od Niedawna Biegająca Żona!
Tego dnia albo brakowało mi tlenu, albo nie mogłem wyjść ze zdziwienia, że jednak się tego doczekałem ;-)
Pękam z dumy i ze szczęścia.

7 komentarzy:

  1. Gratulacje dla Małżonki :) Też liczę, że kiedyś doczekam tego momentu, w którym mój osobisty Mąż zrozumie o co w bieganiu chodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, dobrze, że nie złamałeś palucha - nic przyjemnego! Jeszcze raz gratuluję Małżonce, a Ty uważaj na atakujące sprzęty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawa i gratki dla biegającej Rodzinki:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulację dla małżonki. Bardzo dobry czas :)

    OdpowiedzUsuń
  5. o ja, ale super, że tak sobie biegacie rodzinnie! a co do braku czasu w jego nadmiarze w czasie urlopu - też zwykle mam takie przemyślenia, że lepiej mieć na głowie za dużo ,niż za mało ,bo jak czasu robi się zbyt wiele, to jakoś za bardzo się rozprężam i on magicznie ginie! no po prostu jest go jakby krócej:) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wielkie brawa dla Twojej żonki, która jak widać zaczyna wciągać się w temat :) To co, na wiosnę pewnie jakaś dyszka? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ślubna czyta Wasze gratulację z wypiekami na twarzy, że tak odrobinę ukoloryzuję ;-)
    @Ala, daj mu czas. Jak widać dobry przykład działa najskuteczniej!
    @Hania, szukam właśnie gdzie by tu kupić pancerne kapcie ;-)
    @Ola, to stara sprawdzona prawda - jeśli brak ci czasu, weź sobie dodatkową odpowiedzialność. Jest jeszcze taka anegdota o kozie, ale to na inną okazję może...
    @Ava, będzie, będzie! Już jesteśmy zapisani rodzinnie na Maniacką. Rodzinnie, czyli ja z Małżonką, mój tata, a nawet przyrodni brat. I jeszcze Córka Starsza zapewne.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...