20 lipca 2013

Wyzwanie 2013 – Tydzień 6

Kolejny tydzień przyniósł kolejne nowości – i bynajmniej nie mam tu na myśli wciąż trwającego przyrostu kilometrażu – znaczy się plan się rozwija. Ciekawe co też jeszcze Trenejro w zanadrzu skrywa. Nawiasem mówiąc tu pojawia się kolejna zaleta (choć oczywiście dla niektórych może być wadą) posiadania trenera – zawsze patrzy się w przyszłość z pewną dozą niepewności. Na lodówce nie wisi rozpiska na cały przedmaratoński okres, a jedynie na bieżący miesiąc (no dobra, przyznam się – u mnie nie wisi, żeby Lepszej Połowy niepotrzebnie nie denerwować). Z drugiej strony wcale nie jest powiedziane, że trener nie mógłby rozpisać od razu całego okresu przygotowawczego, ale planowanie na kilka tygodni do przodu pozwala cały czas bazować na świeżych danych.
Ciekawi jesteście, cóż to za nowość? Jeśli tak, musicie poczekać do końcówki posta, bo nowość była w niedzielę. A wcześniej…

Wtorek: OWB1 10 km + Podbiegi 15x100 m + Przebieżki 5x100 + OWB1 2 km
Tego dnia mój organizm po raz kolejny postanowił dać mi do zrozumienia (a ja dopiero tym razem zrozumiałem, co on mi do zrozumienia dać próbuje), że on najwyraźniej podbiegów po prostu nie lubi. Najpierw użył pięty, która od podbiegów wymigała się chowając za pęcherzem. Później dwa razy (z rzędu z resztą) zmanipulował (leń jeden) mój umysł, by ten wpisał do Gremlina o dwa podbiegi za mało. Tym razem wysłał do boju dolny odcinek układu pokarmowego. Ledwie skończyłem rozgrzewkę i rozpocząłem pierwszy zakres a poczułem niezbyt przyjemne procesy w pobliżu miejsca gdzie podbrzusze kończy swą szlachetną nazwę. Pomyślałem, że może przejdzie. Nie przeszło. Na szczęście przebiegałem akurat obok stacji benzynowej, więc zrobiłem przerwę, by się udać, jak to mawiał Dobry Wojak Szwejk, za małą a nawet większą potrzebą. Gdy ruszyłem dalej wydawało mi się, że dalsza część treningu odbędzie się bez problemu. Miałem rację – wydawało mi się. Około ósmego kilometra dolegliwości powróciły, postanowiłem zatem nie katować się na siłę i wróciłem do domu. Tego dnia trening zakończył się dziesięcioma kilometrami pierwszego zakresu. Na szczęście udało mi się jeszcze chwilę porozciągać.
Żeby choć trochę zrekompensować straty wieczorem zrobiłem sobie sesję gimnastyczno-siłową, czyli zestaw młodego Spartanina, a wcześniej sprawdziłem jeszcze ile razy jestem w stanie się podciągnąć za jednym razu. Zamknąłem się w liczbie jedno cyfrowej – szczęśliwie tej z górnej granicy skali.

OWB1 3 km+ Przebieżki 3x100 + OWB2 12 km przerwa 6-8' + Przebieżki 5x200/200 + trucht 1 km (Tempo: OWB2 5:00/km, "dwusetki" 44-45")
Nauczony doświadczeniami tygodnia poprzedniego tym razem drugi zakres postanowiłem biegać w miejscu innym niż gęsto zadrzewiony las. Znalazłem prawie płaską, prawie dwukilometrową a do tego utwardzoną i przecinającą tylko jedną jezdnię (za to na osiedlu domków jednorodzinnych, więc ruch znikomy, szczególnie że biegam bladym świtem) pętlę, do tego oddaloną na tyle mało, że dodarcie do niej i powrót do domu mogę spokojnie zrobić w ramach tzw. wstępu i zakończenia. Tym razem GPS nie szalał, więc tempo wyszło równe nie tylko na wykresie. Zaskoczeniem było tętno. Mimo tempa 5:00/km (średnie wyszło nawet o sekundę szybsze) dopiero pod koniec zaczęło zahaczać o granicę drugiego zakresu. I to o tę dolną. Mówiąc krótko przebiegłem dwanaście kilometrów w docelowym tempie maratonu prawie nie wychodząc z zakresu pracy tlenowej. Szok!

Piątek: OWB1 20 km + Przebieżki 5x100/100 pompki + brzuszki
Po raz kolejny trafił mi się trening wyjazdowy, czyli coś co ja nazywam wycieczką biegową. Trzykrotnie obiegłem Jezioro Klasztorne w Kartuzach. I to w jakich okolicznościach. Zacznę od tego, że bardzo, ale to bardzo nie chciało mi się wychodzić z hotelowego łóżka. Pomyślałem sobie nawet, że może pada i odłożę trening na wieczór. Nie padało. Wyszedłem więc. Ale wykrakałem – zaczęło padać na początku drugiej pętli. Pamiętacie jak pisałem o treningu, podczas którego myślałem, że nie jest możliwe by padało jeszcze mocniej? Jak ja się myliłem! Tym razem padało tak, że gdy zbiegałem po dosyć stromej (tak na oko inżyniera jakieś 30°) drodze wyłożonej betonowymi płytami, biegłem po kostki w wodzie. Jak się nietrudno domyślić płynącej). To jednak należy zapisać po stronie atrakcji. Mało przyjemne było biegnięcie w deszczu po poboczu – krótki, bo krótki, ale pewien odcinek trasy wiódł niestety wzdłuż szosy. Trening na szczęście ukończyłem (łącznie z przebieżkami), tylko goście hotelowi, których mijałem przy recepcji raczyli zauważyć, że chyba właśnie wróciłem z basenu (przy zdejmowaniu butów i reszty biegowej garderoby w łazience powstała spora kałuża). I tylko pierwotnie zaplanowane na wieczór siłowe wygibasy, z uwagi na zmęczenie wywołane siedmioma godzinami w aucie, sobie odpuściłem.

Niedziela: Bieg 24 km (ciągiem) OWB1 12 km+ CROSS2 8 km (HR na płaskim do 170ud) + OWB1 4 km + solanka
Jest wreszcie ta nowość. Kros (czy tez cross, jak kto woli). Niestety najbliższy teren sprzyjający tego rodzaju treningom, to lasy przylegające do Jeziora Maltańskiego. I choć tego nie lubię, musiałem tym razem wybrać się na trening samochodem. Wstępne dwanaście kilometrów to po prostu dwa okrążenia wokół jeziora (w odróżnieniu od spacerowiczów mogę powiedzieć, a nawet napisać, że jezioro zostało przeze mnie obiegnięte – ot ciekawostka). Na kros wybrałem trasę Malta Trail Running. A że uczestniczyłem w tym biegu niestety tylko raz jeden i to trzy lata temu, więc za bardzo trasy nie pamiętałem. Pobrałem zatem z internetów ślad GPS jednego z uczestników tegorocznej edycji, dzięki czemu mogłem wypróbować kolejną funkcję Gremlina. I przez to wyszedł mi trochę BNO – kilka razy musiałem zatrzymywać się, by sprawdzić gdzie skręcić, a nawet zawracać kilka razy. Nic to następnym razem będzie już łatwiej – w sensie szeroko rozumianego nawigowania, bo biegowo może być tylko trudniej. Przez to kluczenie zaplanowane osiem kilometrów skończyło się nieco wcześniej i pierwszy zakres zaczynałem jeszcze w leśnych odmętach. A potem w samochód i do domu zażywać życia rodzinnego.
Pod tym względem Malta jest super - można pobiegać i po płaskim i po pagórkach

Tydzień zamknąłem zatem na granicy (wciąż jednak poniżej – zabrakło trzystu metrów) osiemdziesięciu kilometrów i – mimo wtorkowych rewelacji – poczuciem dobrze wykonanej pracy. Na okoliczność tego miłego samopoczucia sympatyczna anegdota. Czasem podczas niedzielnych porannych treningów spotykam sobotnich imprezowiczów. Czasem też słyszę na tę okoliczność głodne teksty typu I tak nie zdążysz! czy Gdzie ci się tak spieszy?! Tym razem mijając czterech chłopaków, na oko siedemnasto-, osiemnastoletnich, usłyszałem: Patrz, nawet wodę ma przygotowaną! Mała rzecz, a cieszy. I spotykania takich imprezowiczów Wam życzę!

3 komentarze:

  1. Mnie pytają czy gonię autobus hi,hi...A co do tekstów młodych... zawsze przebiegam koło parkingów Jasnej Góry. Kiedyś wybierając się na dłuższe wybieganie zabrałem pas z bidonami i gdy mijałem grupę pielgrzymów na oko maturzystów usłyszałem: "a ten stary co odpi...." hi,hi...

    OdpowiedzUsuń
  2. O cholerka, dość konkretny. Ja miałam podobny (w sensie jednostek treningowych) ale jednak mniejsze intensywności i dystans. Musi dawać w kość :) ale musi też dać efekty. Powodzenia!
    ps. ja mialam plan rozpisany z góry na przykład, ale już w połowie uległ modyfikacjom więc chyba faktycznie lepiej iść na bieżąco.

    OdpowiedzUsuń
  3. fajny masz ten plan na Poznań. jest zróżnicowany, dużo się dzieje. wróżę pełen sukces. a właśnie, jaki jest cel? 3:15? Do zobaczenia na mecie w PN.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...