30 sierpnia 2011

Kryzys na półmetku

Tak, tytuł jest nieprzypadkowy. Mam mały kryzys. Trochę fizyczny - odczuwam już efekty kilkutygodniowej ciężkiej pracy, te pozytywne w postaci niezłej (chyba) formy ogólne,j ale również te mniej cieszące, np. w postaci odczuwalnego obciążenia pewnych części ciała. Ale chyba bardzie mentalny - nie potrafię się zmusić do aktywności, które sam określam, jako "pozabiegowe"; nie mam też za bardzo weny, by tutaj cokolwiek napisać, co zresztą chyba widać... Ale jak śpiewał pewien kabaretowy kwartet, "... mi się nie chcę, no ale się przymuszam..."

Za mną już osiem (a nawet dziewięć, ale jak zwykle mam małe opóźnienie) tygodni z szesnastotygodniowego planu przygotowań, mogę się zatem pokusić o małe podsumowanie. Te osiem tygodni pod względem biegowym wyglądało mniej więcej tak (kliknij, aby powiekszyć):
W ciągu ośmiu tygodni przebiegłem 370,2 km (zróżnicowanie wysokości słupków wynika z faktu, iż kilkukrotnie zaplanowane na weekend długie wybieganie, miało miejsce w poniedziałek) w dwudziestu trzech wyjściach. Daje to średni "przebieg" 46,3 km tygodniowo i 16,1 km na jeden trening. Jak łatwo zauważyć, "wypadł" mi tylko jeden trening biegowy - wynika z tego, że jak do tej pory plan wykonany jest w 97,1% (licząc w kilometrach).
Du(uuu)żo gorzej wypadają treningi uzupełniające. W ciągu ośmiu tygodni zrobiłem trzy treningi siłowe i raz byłem na krótkiej przejażdżce rowerem. Czyli "skuteczność 4 na 16 - tzw. "żenada" i normalnie mi wstyd. Przyczyny? jakoś po prostu nie mogę się zorganizować - gdy w przypadku biegania motywacja jest wysoka, to zawsze znajduje się coś ważniejszego i czasu na machanie hantlami, wyście na basen czy rowerowanie zwyczajnie nie staje. I co z tym zrobić? Pomysł pewien mam - ale najpierw jeszcze jeden aspekt.

Jedno z założeń, jakie przyjąłem na początku przygotowań było zbicie wagi, z ówczesnych 74,5 kg o jakieś 2-3 kilo*, co miało stanowić kolejny element, który pozwoli mi osiągnąć zamierzony cel (kilka słów na ten temat można znaleźć np. w artykule Adama Kleina) - teoretycznie zrzucenie nawet owych dwu kilogramów mogło by skutkować urwaniem kolejnych pięciu (sic!) minut (można to sprawdzić w tym kalkulatorze). Po ośmiu tygodniach waga stoi jednak w miejscu (nie licząc niewielkich wahań w obie strony). Może byłoby lepiej, gdybym się jednak przykładał do treningów siłowych.
Zamiast sypać głowę popiołem postanowiłem spojrzeć na problem nieco inaczej i zamiast patrzeć tylko na wskazania wagi łazienkowej, przyjrzałem się nie po raz pierwszy oczywiście) swojej sylwetce. Ma ona jeden podstawowy mankament. Nieco zbyt dużą ilość tkanki tłuszczowej trochę powyżej pasa. Nie, nie mam brzuszka - ale (bez dumy, lecz muszę przyznać) oponka jest, widoczna zwłaszcza, gdy jestem w spodniach, a bez koszulki. Może na początek pozbyć się właśnie tego "balastu"?.
Na następne sześć tygodni (w ostatnim luzuję na całego - no prawie na całego) postanowiłem przyjąć zatem założenie, że oprócz szlifowania formy biegowej muszę zadbać szczególnie o mięśnie okolicy dolnej części kręgosłupa - nie zapominając jednak także o nogach. Schemat na owe sześć tygodni powinien opierać się na schemacie 3 + (1+3), czyli trzy treningi biegowe, raz w tygodniu (w weekend) trening siłowy na nogi, a w pozostałe dni brzuch - i tutaj postanowiłem wypróbować zestaw ćwiczeń znany jako Aerobiczna 6 Weidera.
Zmodyfikowałem jednak nieco zaproponowany harmonogram. Będę go realizował "po kolei" lecz nie przez siedem dni w tygodniu, a (jak już wspomniałem powyżej) przez trzy, zachowując jednak przerwy jednodniowe (od czasu do czasu dwu-), ale będą to przerwy na inne, również wspomniane już treningi.

Wracając jeszcze na chwilę, do podsumować - cieszy rzecz jedna: założone w planie tempa są momentami wymagające (a nawet eksploatujące), acz możliwe do utrzymania na założonych dystansach. Mogę więc chyba wysnuć wniosek, iż praca się opłaca i z nadzieją wyglądam października. I tym (optymistycznym) akcentem kończymy!

*Pewna moja znajoma, o której zapewne już wkrótce usłyszy cała Polska, stwierdziła, że to w zasadzie "większa kupa"...

7 komentarzy:

  1. Bądź dla siebie bardziej wyrozumiały ;) a będzie dobrze :) pozdrowionka, trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty narzekasz, a biegasz i tak o wiele więcej niż ja. Pamiętaj, byś miał przede wszystkim z tego radość dla siebie. Wynik na mecie maratonu nie jest ważny, ważniejsza jest sama meta.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Tete :) Aha, jeśli mogę coś wtrącić: chyba bałabym się włączać coś tak obciążającego jak 6 Weidera w tej fazie przygotowań do maratonu :( Zwłaszcza, jeśli do tej pory niezbyt regularnie ćwiczyłeś "siłowo".

    OdpowiedzUsuń
  4. @Hankaskakanka, myślisz, że Weider będzie zbyt ciężki, nawet przy trzech jednostkach w tygodniu zamiast sześciu czy siedmiu? Pewnie masz rację... Może raczej skupię się jednak na kontynuowaniu treningu wg dotychczasowych założeń, a pracę nad brzuchem zostawię sobie na długie zimowe wieczory?

    OdpowiedzUsuń
  5. @DrP, wydaje mi się, że w drugiej połowie cyklu przygotowań do maratonu, dla organizmu, który nie jest przyzwyczajony do pracy siłowej, może być to za dużo. A poza tym, przecież po drodze będziesz jeszcze biegł maraton we Wrocławiu, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  6. To naprawdę dużo treningów. A co do działań pozabiegowych - też od kilku miesięcy idą mi fatalnie i pocieszam się, że jak niedługo zrobi się zimno i ciemno, zachce mi się chodzić na siłownię. (tylko że to już bedzie po maratonie...)

    OdpowiedzUsuń
  7. Robiłem kiedyś Weidera i potwierdzam. Obciąża strasznie i to nie tyle co mięśnie brzucha, ale kręgosłup. Dużo lepszy na brzuch jest ABS, chociać A6W też daje niezłe efekty, ale tak krótko przed maratonem faktycznie nie ma co ryzykować.

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...