Zacznę od tego, że w chwili, w której piszę te słowa, powinienem robić coś zgoła innego - biegać... Tak wiem, "nie mów (nie pisz) o bieganiu - rób to!". Tylko, że:
1) Miałem koszmarny tydzień i jestem w kiepskiej formie, zwłaszcza psychicznej,
2) Jest tak koszmarnie parno, że nawet poruszanie palcami po klawiaturze sprawia, że się nadmiernie pocę,
3) Przede mną weekend, który nie zapowiada się na "wypoczynkowy" - czeka nas jutro mała uroczystość rodzinna.
I wszystko to sprawiło, że postanowiłem sobie podarować odrobinę luksusu w postaci leniwego piątkowego wieczoru. Jeżeli już coś ma mi przepaść, to wolę "odpuścić" najluźniejsze 10K w tygodniu.
Zanim jednak oddam się całkowicie owemu lenistwu (chyba po prostu pójdę spać), muszę (znowu z opóźnieniem) dochować kronikarskiej staranności. A za mną chyba najszybszy tydzień z dotychczas zrealizowanych.
Środa: 10-20 minute warm-up, 2 x (6 x 400 m) (1:30 RI), (2:30 RI between sets), 10 minute cool-down
Trening interwałowy, to w tym tygodniu "czterysetki", czyli jak się nietrudno domyślić najszybsze tempo przewidywane w planie. Najszybsze (rzecz jasna pierwsze) z owych wirtualnych okrążeń stadionu (biegałem w parku) zajęło mi 1:33,52 (3:53/km, czyli oczywiście za szybko w stosunku do założeń), najwolniejsze 1:42,33 (4:15/km). I tu zagadka: który interwał był najwolniejszy? Rzecz jasna ostatni z pierwszej serii.
Owe dwanaście "okrążeń" razem z przerwami w truchcie, rozgrzewką i schłodzeniem dały mi łącznie 12,48 km.
Piątek: 10K run: 3K easy, 5K @ST pace, 2K easy
I tym razem najszybsze tempo, choć tym razem z tych przewidzianych dla treningu tempowego właśnie. Środkowy odcinek pokonany 23 minuty i 10 sekund (4:37/km). A na wszystkich trzech odcinkach Gremlin raczej kazał zwolnić niż przyspieszyć.
Ponieważ biegałem w piątkowy wieczór, miałem towarzystwo "ławkowych" imprezowiczów. Jeden nawet liczył mi czas okrążeń. Ale jeśli by wierzyć jego obliczeniom, to idę na rekord świata w maratonie - musiałbym bowiem momentami mieć tempo zbliżone do 2 min/km...
Niedziela: 29K @MP + 19 sec/km
W niedzielny poranek, oprócz tego, że pierwszy raz od dawna zmarzłem na rozgrzewce, miałem znowu mieć najszybsze z dotychczasowych (oczywiście dla długich wybiegań) tempo: 5:36/km. Ale tak mnie ciagnęło do przodu, ze jeszcze sekundę gdzieś po drodze zgubiłem. Dobrze, że się hamowałem..;-)
Tygodniowy bilans to 51,48 km w 4:42:46. Średnie tempo wyniosło zatem 5:30 km. Szybko?
Na jakiś rekord idziesz na pewno :) Teraz ma się schłodzić, więc końcówka przygotowań powinna mieć przynajmniej łatwiejszą oprawę meteorologiczną!
OdpowiedzUsuń