Tak oto po raz kolejny (że tak patetycznie zacznę) przychodzi mi się zmierzyć z zaległościami - na szczęście zaległości dotyczą "raportowania" z biegania, a nie samego biegania (chociaż ostatnia "przelotna" - czytaj trzydniowa - ulewa trochę mi namieszała w grafiku, ale o tym następnym razem). A ja wciąż winien jestem sprawozdanie z tygodnia, który stał pod znakiem biegania po ziemi czeskiej, a konkretnie po mieście Beroun.
Wtorek: 20 minute warm-up; 1200, 1000, 800, 600, 400, 200 m (all with 200 m RI); 10 minute cool-down
Na pierwszy trening (interwałowy) upatrzyłem sobie wcześniej (za pomocą Google Earth, jak nietrudno się domyślić) większy kawałek zieleni w środku miasta, niedaleko hotelu, w którym nocowałem. Jednak coś co miało być parkiem, parkiem się okazało, ale i solidnych rozmiarów wzniesieniem przy okazji też. Już przy rozgrzewce pomyślałem sobie, że łączenie interwałów z biegami górskimi, to chyba niezbyt dobry pomysł, zwłaszcza dla kolan. Łudziłem się jeszcze, że na wyżej znajdę jakąś pętle o odpowiednio małej różnicy wysokości po drodze, ale trochę się przeliczyłem. Więc zanim się na dobre rozpędziłem zbiegłem do miasta, którego ulicami i uliczkami obiegłem kilka razy rzeczone wzniesienia (a i tak bez lekkich pofałdować się nie obyło). Dopiero na koniec, w ramach schłodzenia wbiegłem sobie na szczyt. Ładne schłodzenie powiecie mi - faktycznie utrzymanie tętna w założonym pierwszym zakresie było naprawdę trudne, a momentami wręcz niemożliwe. Ale przynajmniej trening można było zaliczyć do tych nie tylko mocno męczących, ale i bardzo ciekawych. Żałuje tylko, że w niedźwiedziarium, które znajduje się na wzniesieniu, nie było lokatorów - spały albo wyszły do znajomych...
Czwartek: 11K run: 1,5K easy, 8K @LT pace, 1,5K easy
Tym razem postanowiłem wybrać się na trening metodą "przed siebie i z powrotem", ale trochę nie wyszło. Zacząłem bowiem nad rzeką Berounką i postanowiłem biec wzdłuż jej wschodniego brzegu ścieżką dla rowerzystów, rolkarzy i biegaczy też (tak mi się przynajmniej wydaje, bo przez te cztery dni żadnego nie spotkałem - ale za to jeden rowerzysta pozdrowił mnie charakterystycznym "ahoj"). Ruszyłem na północ i... ścieżka zaraz się skończyła. Przemieściłem się zatem na nieco oddaloną od brzegu osiedlową uliczkę, aż trafiłem na bardzo ładną (o konstrukcji podwieszanej) kładkę dla pieszych. Przebiegłem na zachodni brzeg i pobiegłem dalej na północ, gdzie natrafiłem na coś na kształt dzielnicy domków letniskowych. Wkrótce asfalt się skończył, ustępując miejsca ścieżce kamienistej, która również wkrótce się skończyła. A zaraz potem natrafiłem na ścianę lasu - bez ścieżki. Wróciłem zatem do kładki, ale swoją podróż postanowiłem kontynuować zachodnią stroną rzeki, na której wkrótce natrafiłem na morderczy podbieg i... znalazłem się z powrotem w mieście. Nie chcąc "pętać" się po mieście, pobiegłem tak, gdzie trening zaczynałem i tym razem ruszyłem na południe. I powtórka z rozrywki: asfalt zmienił się w ścieżkę kamienistą, ta w gruntową, aż wreszcie znikła w ogóle. Ja zatem na najbliższą uliczkę i przyjąłem już kurs na hotel. Ale jak do niego dotarłem, brakowało jeszcze kilometra - więc ja znów (jeszcze 500 m) przed siebie i jeszcze raz, azymut hotel.
Niedziela: 27K @MP + 28 sec/km
Weekend na szczęście spędzałem już w kraju, więc w niedzielę było już standardowe długie wybieganie po Lasku Marcelińskim - 27 km w średnim tempie 5:44/km.
Wieczorem Małżonka uratowała sytuacje pod katem aktywności nie-biegowych wyciągając całą naszą trójkę na krótką (10,1 km) przejażdżkę rowerową.
Podsumowując, 48 km w trzech wyjściach, czyli 100% planu. Wciąż kuleje niestety uzupełnianie innego rodzaju aktywnościami.
Szkoda Bartek, że nie udało Ci się pobiegać z niedźwiedziami ;)byłaby fajna relacja :)
OdpowiedzUsuńCzternasty tydzień jak w zegareczku, widzę;)) Nic, tylko brać przykład, co też dziś o poranku uczyniłam;))
OdpowiedzUsuń@Tete, z niedźwiedziem to dopiero byłby szybki trening;)
OdpowiedzUsuń@42kmandmore, z tym zegarkiem to nie do końca, bo z zasady "3plus2" na razie udaje mi się dojść kawałek za "plus", ale i tak się ciesze (bywało, że miałem problemy nawet z "3").
Ostatnio mam problemy nawet z 3, więc rozumiem, jak trudno jest dołożyć jeszcze plus cośtam :(
OdpowiedzUsuń