Połowa lipca za pasem (pasem z bidonami rzecz jasna), więc chyba fajnie by było (ale nie twierdzę, że owszem) jakoś zgrabnie i chociaż krótko podsumować... czerwiec. Do roboty zatem.
Przede wszystkim odnotować należy fakt, iż miesiąc rozpoczął się od czterodniowej przerwy.
Przypomnijmy, że przerwę ową poprzedzał bieg na zabójczo długim dystansie dwunastu kilometrów z lekkim okładem (rozgrzewki, rozciągania i schłodzenia), który to dystans doprowadził mnie niemal na skraj wyczerpania. Na szczęście pierwszy po tych czterech dniach, a zarazem pierwszy w czerwcu trening wreszcie, mimo że kaszel, choć w zdecydowanym odwrocie, wciąż dawał znać o swojej obecności, dał mi trochę już zapomnianą przyjemność z biegania. I tak pierwszy tydzień czerwca, uwzględniając bieganie niedzielne, zapisał się w historii z dwoma treningami.
Drugi tydzień to również okienko na początek - trzydniowe. Tym razem, z tak zwanych przyczyn organizacyjnych, przepadł trening wtorkowy. Na szczęście końcówka tygodnia wg planu, czyli trzy razy bieganie, raz poszerzone o tak zwane
core stability.
Tydzień trzeci to sukces pełen. No prawie pełen. Pod względem biegania, pierwszy raz od bardzo dawna udało mi się w stu procentach zrealizować plany treningowe. Oprócz biegania były jeszcze dwie jednostki
core (miały być trzy - stąd słowo
prawie dwa zdania wcześniej).
W czwartym tygodniu już aż tak dobrze nie było niestety. Znów przepadł mi trening wtorkowy. Ale za to pojawił się trening obwodowy w poniedziałek. I ćwiczenia na korpus w sobotę (tu znów trzeba uderzyć się w pierś - miały być również w czwartek). I nie zapominajmy o
antyżyciówce (niemniej, bardzo przyjemnej) w niedzielę.
Ostatni tydzień, to już w większości tydzień lipcowy. Odnotować jednak należy, że spokojne dwanaście kilometrów (rzecz jasna z okładem) ostatniego dnia miesiąca było. Nie było za to obwodu w poniedziałek niestety.
Ostatecznie udało mi się nabiegać w szóstym miesiącu roku sto siedemdziesiąt dwa kilometry. To prawie dwa razy więcej niż w maju i trzydzieści kilometrów więcej niż w czerwcu dwa-czternaście (co ciekawe, dwa lata temu nabiegałem o dziesięć więcej
kaemów, niż w tym roku). Realizowane jednostki treningowe nie oszałamiają jeszcze różnorodnością (taki etap planu, co robić?) - pierwszy zakres - dystanse oscylowały między ośmioma a dwunastoma kilometrami - czasem poszerzony o kilka przebieżek. Jest jeszcze trening uzupełniający, to jest siłowy, który nawiasem mówiąc, czyli pisząc, zasługuje - co najmniej z dwóch powodów - na oddzielnego posta, a który tradycyjnie idzie mi jak krew z nosa. Nie chcę nic zdradzać, ale może w lipcu będzie lepiej - no chociaż w drugiej połowie może... Ups!
Będzie teraz już tylko coraz lepiej :-) wykorzystałeś wszystkie przerwy. Co nie wyszło w pierwszej połowie roku na pewno odbijesz sobie w drugiej ;-) pozdrówka
OdpowiedzUsuń