Dziwna to być może sprawa, ale po lekturze felietonu Pana autorstwa w majowym Runner’s World, doszedłem do wniosku, że wyjątkowo mocno się z Panem nie zgadzam. Mimo, iż również niezbyt bliska jest mi idea, jakoby od wyniku ważniejszy był udział. Oczywiście, bieganie samo w sobie daje mi wiele radości, ale to co mnie nakręca najbardziej, to stawianie sobie nowych wyzwań i pokonywanie kolejnych barier. Niemniej powstanie Rankingu Biegacza jest dla mnie informacją z kategorii tych, które przyjmuję do wiadomości. Nic więcej z nią robić nie zamierzam, a już na pewno nie zarejestruję się w owym rankingu. Owszem są ludzie, od których chciałbym być szybszy (raz jestem, raz nie). Są tacy, których gonię i może kiedyś mi się to uda. Są też tacy, których zapewne nie dogonię już nigdy, a jednak są dla mnie inspiracją. A jednak w głównej mierze porównuję się tylko z jednym biegaczem. Samy sobą z wczoraj, sprzed miesiąca, pół roku, itepe, itede.
Co ciekawe jednak, w kwestii porównywania się i bycia porównywaniem, wystąpiło w moim przypadku ciekawe zjawisko. A wszystko przez to, co się w niedzielę działo w Poznaniu.
![]() |
Źródło: www.tvn24.pl |
Po powrocie do domu, przy zastosowaniu szeroko rozumianych mediów, a konkretnie telewizji oraz Internetu (głownie Twarzaka) zacząłem śledzić, co też się dzieje na trasie. I zasadniczo zbierałem szczękę z podłogi (choć jak wiadomo, zbierać to mógłbym co najwyżej żuchwę), patrząc co ten Bartek wyrabia. Czas leciał, a on biegł i biegł, i biegł... i biegł... Około godziny 17:30 (czyli biegł już 4,5 h) miał już w nogach około 67 km. Sam już miałem ochotę pójść pobiegać (tylko że ja miałem w planach marne dziesięć kilometrów), ale on ciągle biegł. A nie chciałem Bartka tak po prostu zostawić (tak naprawdę to się emocjonowałem i z całego serca mu kibicowałem). W końcu jednak pękłem i wyszedłem. Uprosiłem jeszcze znajomych, żeby mi przysłali esemesa gdy Bartek dobiegnie. Wiadomość dogoniła mnie jakiś kilometr od domu: 73,4 km. Szóste miejsce na świecie! A na drugi dzień prawdopodobnie wszyscy o tym mówili. Nawet MONBŻ, która owszem biega, ale w życiu biegowego światka to raczej udziału nie bierze, wiedziała kim jest Warszawski Biegacz.
Tylko dlaczego ja o tym wszystkim piszę? Otóż dlatego, że chciałbym poruszyć niecodzienny aspekt porównywania. Rozchodzi się o to, że choć wszyscy (albo prawie wszyscy) zwracają się do mnie per. Bartek, moje pełne imię (co też tajemnicą nie jest) to Bartłomiej. I jestem uczulony, autentycznie uczulony, na to, gdy ktoś zwraca się do mnie lub mówi do mnie używając imienia Bartosz. Rozumiem, gdy ktoś znając mnie jako Bartka, po prostu łączy zdrobnienie z imieniem właściwym. To znaczy nie rozumiem, ale wybaczam. Ale gdy dzwoni do mnie pan z banku którego jestem klientem (więc zakładam, że ma moje dane przed oczyma) i pyta czy rozmawia z panem Bartoszem, krew mnie zalewa i mam ochotę zakończyć rozmowę w mało dżentelmeński sposób.
Jednak gdyby niedzielę, jak i w poniedziałek, ktoś mnie nazwał Bartoszem, prawdopodobnie bym go wyściskał (choć gwarancji też nie dam – na pewno walczyły be ze sobą dwa skrajne rodzaje emocji).
I tak to właśnie czasem bywa z tym porównywanie się – ważne by równać do góry!
Łącze tradycyjne pozdrowienia od CMcMH
Bartek M.
Bartek nie wierzę, że gdyby wycieczka za miasto było spowodowana strajkiem pracowników kolei Twoja reakcja byłaby inna niż w przypadku utrudnień spowodowanych biegiem.
OdpowiedzUsuń@tete, oj, nie byłbym taki pewien ;-)
OdpowiedzUsuń@tete A ja zaś uważam, że to bardzo prawdopodobne :)
OdpowiedzUsuń