6 maja 2015

Halo Panie Jacku: O porównaniach uwag kilka

Halo Panie Jacku!

Dziwna to być może sprawa, ale po lekturze felietonu Pana autorstwa w majowym Runner’s World, doszedłem do wniosku, że wyjątkowo mocno się z Panem nie zgadzam. Mimo, iż również niezbyt bliska jest mi idea, jakoby od wyniku ważniejszy był udział. Oczywiście, bieganie samo w sobie daje mi wiele radości, ale to co mnie nakręca najbardziej, to stawianie sobie nowych wyzwań i pokonywanie kolejnych barier. Niemniej powstanie Rankingu Biegacza jest dla mnie informacją z kategorii tych, które przyjmuję do wiadomości. Nic więcej z nią robić nie zamierzam, a już na pewno nie zarejestruję się w owym rankingu. Owszem są ludzie, od których chciałbym być szybszy (raz jestem, raz nie). Są tacy, których gonię i może kiedyś mi się to uda. Są też tacy, których zapewne nie dogonię już nigdy, a jednak są dla mnie inspiracją. A jednak w głównej mierze porównuję się tylko z jednym biegaczem. Samy sobą z wczoraj, sprzed miesiąca, pół roku, itepe, itede.

Co ciekawe jednak, w kwestii porównywania się i bycia porównywaniem, wystąpiło w moim przypadku ciekawe zjawisko. A wszystko przez to, co się w niedzielę działo w Poznaniu.

Źródło: www.tvn24.pl
Jak Panu zapewne wiadomo, w niedzielę w Poznaniu (między innymi) miała miejsce druga edycja Wings for Life. Biec nie miałem w planie, ale o kibicowaniu również nie myślałem. Akurat w majowy weekend na pierwszym miejscu stały sprawy rodzinne. I właśnie zajmując się sprawami rodzinnymi, konkretnie odwożąc rodzinkę na dworzec, natknąłem się na skrzyżowanie z niedziałającą sygnalizacją, za to zaopatrzone w policjanta kierującego ruchem. I gdy zobaczyłem faceta w jaskrawej koszulce i krótkich gaciach, biegnącego dodatkowo ulicą, wiedziałem już co się dzieje i gdzie jesteśmy. W sumie to miałem szczęście, bo trafiłem na taki moment, że przez chwilę mogłem jechać równolegle d biegnących i nieco ich wesprzeć werbalnie. Osobistego i imiennego wsparcia udało mi się udzielić Bartkowi Olszewskiemu (powiedzmy, że znamy się z Internetów, choć raz dane nam tez było spotkać się osobiście). Wchłonąłem na szybko nieco atmosfery biegu i nawet nie zirytowało mnie, że zamiast na dworzec, musiałem rodzinę wywieźć aż do Kórnika, gdzie dopiero wsieli do autobusu (swoją drogą ciekawe jakbym zareagował, gdyby przymusowa wycieczka za miasto była spowodowana, na ten przykład, strajkiem powiedzmy pracowników kolei).

Po powrocie do domu, przy zastosowaniu szeroko rozumianych mediów, a konkretnie telewizji oraz Internetu (głownie Twarzaka) zacząłem śledzić, co też się dzieje na trasie. I zasadniczo zbierałem szczękę z podłogi (choć jak wiadomo, zbierać to mógłbym co najwyżej żuchwę), patrząc co ten Bartek wyrabia. Czas leciał, a on biegł i biegł, i biegł... i biegł... Około godziny 17:30 (czyli biegł już 4,5 h) miał już w nogach około 67 km. Sam już miałem ochotę pójść pobiegać (tylko że ja miałem w planach marne dziesięć kilometrów), ale on ciągle biegł. A nie chciałem Bartka tak po prostu zostawić (tak naprawdę to się emocjonowałem i z całego serca mu kibicowałem). W końcu jednak pękłem i wyszedłem. Uprosiłem jeszcze znajomych, żeby mi przysłali esemesa gdy Bartek dobiegnie. Wiadomość dogoniła mnie jakiś kilometr od domu: 73,4 km. Szóste miejsce na świecie! A na drugi dzień prawdopodobnie wszyscy o tym mówili. Nawet MONBŻ, która owszem biega, ale w życiu biegowego światka to raczej udziału nie bierze, wiedziała kim jest Warszawski Biegacz.

Tylko dlaczego ja o tym wszystkim piszę? Otóż dlatego, że chciałbym poruszyć niecodzienny aspekt porównywania. Rozchodzi się o to, że choć wszyscy (albo prawie wszyscy) zwracają się do mnie per. Bartek, moje pełne imię (co też tajemnicą nie jest) to Bartłomiej. I jestem uczulony, autentycznie uczulony, na to, gdy ktoś zwraca się do mnie lub mówi do mnie używając imienia Bartosz. Rozumiem, gdy ktoś znając mnie jako Bartka, po prostu łączy zdrobnienie z imieniem właściwym. To znaczy nie rozumiem, ale wybaczam. Ale gdy dzwoni do mnie pan z banku którego jestem klientem (więc zakładam, że ma moje dane przed oczyma) i pyta czy rozmawia z panem Bartoszem, krew mnie zalewa i mam ochotę zakończyć rozmowę w mało dżentelmeński sposób.
Jednak gdyby niedzielę, jak i w poniedziałek, ktoś mnie nazwał Bartoszem, prawdopodobnie bym go wyściskał (choć gwarancji też nie dam – na pewno walczyły be ze sobą dwa skrajne rodzaje emocji).

I tak to właśnie czasem bywa z tym porównywanie się – ważne by równać do góry!

Łącze tradycyjne pozdrowienia od CMcMH
Bartek M.

3 komentarze:

  1. Bartek nie wierzę, że gdyby wycieczka za miasto było spowodowana strajkiem pracowników kolei Twoja reakcja byłaby inna niż w przypadku utrudnień spowodowanych biegiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. @tete, oj, nie byłbym taki pewien ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. @tete A ja zaś uważam, że to bardzo prawdopodobne :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...