26 lutego 2015

Halo Panie Jacku: O skrótowcach uwag kilka

Halo Panie Jacku!

Nawet nie zdaje Pan sobie sprawy, jak bardzo się cieszę, że mogę napisać ten felietono-post (w formie listu otwartego), po dłuższej niż zwykle przerwie, wymuszonej (a raczej spowodowanej) przez podwójne wydanie wiadomego miesięcznika, który ja prenumeruję, a Pan w nim publikuje. A z tego, co Pan opublikował ostatnio jednoznacznie wynika, że również Pan go czyta. Zakładam, że prenumerować Pan nie musi, bo regularnie otrzymuje (bo przecież regularnie Pan pisuje) egzemplarze autorskie. Ja tak dobrze niestety nie mam – wprawdzie w przedostatnim numerze wydrukowano kilka zdań mojego autorstwa (a nawet wymieniono mnie z imienia i nazwiska), ale to chyba jeszcze za mało, bym mógł o sobie powiedzieć, iż publikuję w ogólnopolskim miesięczniku dla biegaczy.
Tutaj (a propos prenumeraty) warto pochwalić osoby odpowiedzialne za kolportaż, bowiem po raz pierwszy od dawna mój własny egzemplarz dodarł jeszcze zanim można go było nabyć w tzw. dobrych salonach prasowych. Ale ja nie o tym.

W Pana ostatnim artykule, padło jedno zdanie, które (niczym jedna z piosenek nieodżałowanego Kabaretu Potem) mnie dotknęło. A dotyczyło ono skrótowców dotyczących jednostek treningowych, jakie stosowane są przez biegaczy amatorów i nie tylko. Postanowiłem zatem zajrzeć do mojego kalendarza i sprawdzić jakie skróty tam wpisuję i co one w ogóle oznaczają.
Warto podkreślić, że skrótowce odgrywają w moim przypadku szczególną rolę, ponieważ mam stosunkowo niewiele miejsca w kalendarzu, aby zapisać trening, jaki mam do wykonania. Najczęściej zapisywany przeze mnie skrót to OWB1. Ale nic dziwnego. Przecież popularny pierwszy zakres jest biegowym spełnieniem zasady Pareto. Zajmuje zatem około osiemdziesiąt procent czasu jaki poświęcam(y) na bieganie. W moim kalendarzu owe trzy litery i cyfra pojawiają się praktycznie w przypadku każdego treningu, bowiem nawet, jeśli jedynka nie stanowi trzonu treningu, to pełni rolę szeroko rozumianej obudowy (i podbudowy zarazem) akcentu. Natomiast dawno już w moim planie treningowym nie pojawił się skrót WB2. WB3 zaś w ogóle nie mogę sobie przypomnieć.

Pierwszy zakres zakończony jest często tzw. przebieżkami (niektórzy mówią na to rytmy). Choć Trenejro wpisuje mi do planu to pierwsze określenie, ja nie przepisuję go do kalendarza. Na cóż to tyle miejsca i cennego grafitu tracić. Na swoje własne potrzeby trening zakończony przebieżkami zapisuję na przykład tak: OWB1 10K + 10x100/100. I już wiem, że mam przebiec żwawo dziesięć razy po sto metrów, tyleż samo odpoczywając pomiędzy (zapisów po ukośniku używam też do oznaczenia interwałów odpoczynku w pozostałych przypadkach, gdy takowe występują).

O właśnie – kilometry. Zamiast ustalonego w układzie SI oznaczenia km (tak naprawdę w układzie SI jako jednostka długości wpisany jest metr, ale to taki – nomen omen – skrót myślowy), zapisuję (jak widać na powyższym przykładzie) jedno, za to duże, K. zawsze to o jedną literę mniej.

Długo miałem problemy jak zapisywać podbiegi. Jak tu to zgrabnie skrócić? Nie skracam zatem, skracam co innego. Ponieważ podbiegi są w moim przypadku tożsame z siłą biegową, zapisuję po prostu SB. Wiem, że ten skrót niezbyt dobrze się kojarzyć się będzie każdemu, kto posiada jakąkolwiek świadomość najnowszej historii kraju, w którym przyszło nam żyć, ale nie wymyśliłem jak do tej pory nic innego. Jest to zarazem pierwszy z przywołanych przez Pana połączeń dowolnych dwóch liter. Kolejnym jest ZB (ten akurat kojarzy mi się całkiem pozytywnie, bo z Zakładem Budownictwa na Poznańskiej Politechnice), czyli zabawa biegowa. Popularne określenia tej jednostki treningowej (która w moim planie gości ostatnimi czasy nadzwyczaj często), czyli szwedzki fartlek, czy niemieckie Geschwindigkeitsspass, jakoś nie chciały się zgrabnie skrócić. Jeszcze jeden zlepek dwóch liter to WT, czyli wytrzymałość tempowa. Tutaj niewiele mojej inwencji – to powszechnie stosowany skrót. W wypadku WT pojawia się jednak jeszcze zazwyczaj informacja na temat zakładanego tempa. W tym celu używam czegoś, co kojarzy się głównie z korespondencją, a co niemal wszyscy czytają jako małpa. Ja natomiast odczytuję jako at. I tak można, dla przykładu, znaleźć w mym kalendarzu zapis WT 10x500m@1:55/2’ (to akurat zaplanowany na wczoraj, a zrealizowany dzisiaj trening), co oznacza ni mniej ni więcej tylko dziesięć odcinków po pięćset metrów w czasie jednej minuty i pięćdziesięciu pięciu sekund (czasem wpisuję też tempo w formacie 3:50/km) i dwie minuty odpoczynku pomiędzy.

Na koniec przypadek szczególny. Język angielski znany jest z tego, że w większości przypadków wymaga o wiele mniej liter, niż nasz język ojczysty. Sam czasami, choć zaliczam się do tych wiecznie początkujących, używam angielskich słówek do notowania. Niemniej, dla opisania biegu w terenie urozmaiconym, zamiast, może nie wszechobecnego, ale pojawiającego się bardzo często angielskiego słówka cross, wpisuję (już bez skracania) po prostu… kros. Tak przy okazji – przygotowuję właśnie wpis na temat mojego krosowania.

I próżno tylko szukać w moich notatkach zapisów typu trucht czy GR. Ale skoro w moi przypadku są to immanentne elementy każdego treningu, to po cóż je zapisywać?

Łącze tradycyjne pozdrowienia od chwilowo niezbyt zdrowej CMcMH.
Bartek M.

1 komentarz:

  1. Ja też lubię te skrótowce bo zajmują mniej miejsca w planie wywieszonym na szafce kuchennej (w mało widocznym miejscu). Używałem zwykle dwuliterowych skrótów od polskich słów, czyli: BS - bieg spokojny, BD - bieg długi, BT - bieg tempowy, TM - tempo maratońskie, PD - podbiegi, INT - interwały, czasami też zależnie od planu są inne skróty np. KT, ŚT, DT (krótkie, średnie i długie tempo w planach FIRST).

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...