5 grudnia 2014

O przekątnej pleców uwag kilka

To był mój błąd - podczas pływania naciągnąłem sobie najwyraźniej nie wykurowany mięsień (lub mięśnie) i weekend trzeba było spisać na starty, towarzyszył mi bowiem silny ból pleców. Tak silny, że mój powrót do biegania po weekendzie stanął pod sporym znakiem zapytania. Ale to już temat na innego posta.
Tak zakończył się mój post podsumowujący październik.Teraz zagadka: Jak się zakończył listopad? Tak samo. Tylko bardziej. Tym razem ból pleców okazał się tak silny, że spędziłem kilka dni w łóżku na silnych lekach przeciwbólowych, a przerwa w bieganiu cięgnie się już półtora tygodnia. Ale może po kolei.
Źródło: endomondo.com
Pierwszy weekend listopada spisany został na straty - to już wiemy. Bałem się jednak podówczas, czy rozbieganie nie wydłuży się ponad zaplanowane ostatnie dwa tygodnie października. Niby w planie na pierwszy tydzień nowego miesiąca i nowego sezonu zarazem miałem jedynie bardzo krótkie i niezwykle spokojne biegi, ale i takich nie ma sensu realizować, gdy ból pleców doskwiera. Ostatecznie relację z obuwiem sportowym odnowiłem w środę. Do końca tygodnia udało mi się zrealizować jeszcze jeden z trzech pozostałych zaplanowanych treningów, więc ten z założenia niedzielny zrealizowałem w poniedziałek (tradycyjne nadrabianie zaległości).
W kolejnym tygodniu było już lepiej, ale znów jeden trening wypadł. Widać było jednak, że się rozkręcam.
Tydzień numer trzy to potwierdził. Niby nie wszystko zgodnie z planem, ale stan jednostek wykonanych pokrywał się ze stanem jednostek zrealizowanych.
No - powiedziałem sobie w duchu - w ostatnim tygodniu będzie "tip top" i w grudzień wejdę na, może nie pełnych, bo do tego jeszcze daleko, ale obrotach! I się wszystko pięknie, ale posypało. We wtorek jeszcze zgodnie z planem. W środę odwiedziła nas grypa żołądkowa (czy inna cholera - w znaczeniu zaraza). Niby dopadło nie mnie, tylko Ślubną. Ale trzeba się było nią i dzieciarnią zająć i wiadomo: Man muss Prioritäten setzen, jak mawiają nasi bracia Słowianie. Zaś w czwartek obudziłem się z bólem pleców. Niby nic wielkiego - wydawało mi się, że to może dlatego, że źle spałem. Ale po południu już byłem mocno zaprzyjaźniony z lekami na ból, w nocy chciałem dzwonić po karetkę, a w piątek rano dzwoniłem do firmy, że sorry, ale el-cztery. Neuralgia. I dziękować Bogu, że to był piątek i dzieci były w przedszkolu, bo gdy w pewnym momencie leki puściły, puszczałem i ja. Ale takie wiązanki wyrazów, że klękajcie narody. Dziękować również za tę grypę żołądkową, bo gdyby nie ona, to w czwartek pojechałbym w delegację i jakby mnie tak złapało trzysta kilometrów od domu, dopiero byłoby niewesoło.
Wracając jednak do spraw stricte biegowych, to wszystko co opisałem powyżej sprawiło, że listopad na tle innych miesięcy wygląda mizernie - o całe trzy kilometry więcej niż w październiku (czyli sto i cztery).
Źródło: endomondo.com
Jest na szczęście coś, co się wydarzyło w listopadzie, a o czym warto jeszcze wspomnieć. Otóż moje podejście do biegania zaczęło trochę ewoluować. Zaprzyjaźniłem się nieco bardziej z książkami pana Jerzego S. i w pewny sensie uczę się biegania na nowo. Wytłumaczę na przykładzie. Kiedyś najprostszy z prostych trening, czyli bieg w pierwszym zakresie wytrzymałości (oznaczany w planie przez Trenejro jako OWB1), pieszczotliwie określany przeze mnie jedynką (a tak w ogóle to moje bieganie w listopadzie to były niemal wyłącznie owe jedynki), wyglądał tak oto. Po kilku minutach truchtu rozgrzewałem się w truchcie i w miejscu - skłony, wymachy i takie tam (zresztą kiedyś poczyniłem nawet wpis na ten temat). Następnie reset Gremlina i trening właściwy, czyli zadany odcinek w zadanym zakresie pierwszym. Na koniec (już po zatrzymaniu stopera) ok. dziesięciu minut statycznego rozciągania. Od niedawna zacząłem natomiast robić tak, iż stoper uruchamiam i zatrzymuję tylko raz. Najpierw truchtam do momentu, aż puls wejdzie mi we wspomniany pierwszy zakres. A jak już wejdzie, znaczy się wzrośnie powyżej wartości 140, Gremlin automatycznie zaczyna naliczać czas i dystans zasadniczej części treningu. A jak już zaplanowaną ilość kilometrów pokonam, przechodzę do gimnastyki rozciągającej (ok. 10-12 minut), czyli w sumie do ćwiczeń, które wcześniej stanowiły główny element mojej rozgrzewki. A jak już się pogimnastykuję rozciągając (względnie porozciągam gimnastykując) wracam do domu truchtem i dopiero wówczas wyłączam stoper. Mój wykres tętna podczas takiego treningu wygląda na przykład tak oto:
Źródło: connect.garmin.com
W grudniu pojawią się kolejne jednostki, których będę się uczył realizować na nowo. Tymczasem jednak mamy już prawie Mikołajki, a ja nie przebiegłem w tym miesiącu jeszcze ani kilometra. Boli mnie to prawie tak bardzo, jak te plecy tydzień temu, ale - jak to mówią - nic na siłę. Weekend powinienem już kończyć w lepszym nastroju. Czego sobie i Wam życzę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...