12 października 2013

Wyzwanie 2013 - ostatnie dwa tygodnie

Buty stygną właśnie po ostatnim treningu przed Maratonem Poznańskim. Jak na bieg śniadaniowy (samotny, ale co tam) przystało, najpierw było bieganie, potem dopiero śniadanie (a potem zdjąłem buty...). Ale zanim nastał dzisiejszy poranek, były jeszcze dwa ostatnie tygodnie. Ostatnie przed Godziną W (nie mylić z referendum, które tego samego dnia odbędzie się w mieście stołecznym Warszawa).
Źródło: marathon.poznan.pl/pl/maraton/trasa
Tydzień 18
We wtorek były ostatnie podbiegi. Niestety po twardym (udało się wyjść dopiero jak dziewczyny wstały, a skręcenia nogi biegając po ciemnym lesie nie chciałem ryzykować), ale trzeba być twardym. Przed podbiegami (a było ich dziesięć po 100 m każdy) było osiem kilometrów w pierwszym zakresie, a po jeszcze dwa, z tym że truchtu.
W czwartek teoretycznie ostatni mocny trening przed maratonem - 12 km tempa. Na początek trzy kilometry w pierwszym zakresie i trzy przebieżki 100/100 m. Te dwanaście kilometrów miło być po 4:50-4:55/km - wyszło 4:50 przy średnim tętnie 151.
Trening z piątku, już niemal tradycyjnie, wylądował dzień później. A zatem w sobotę było 10 km jedynki i pięć przebieżek 100/100.
W niedzielę miało być po prostu 15 km w pierwszym zakresie. Ale muszę się przyznać, że trochę pozazdrościłem tym, którzy robili swoje treningi w tempie maratońskim i postanowiłem spróbować zrobić trochę mocniejszy pierwszy zakres. Biegłem zatem tak, by tętno oscylowało w okolicach 150 uderzeń na minutę. I udało mi się takie właśnie średnie tętno utrzymać na całym dystansie. Przy średnim tempie 4:51/km - lubię to!
Pod kreską zamykającą tydzień treningowy numer 18 zapisałem 60,6 km.

Tydzień 19
Kolacja po niedzielnej piętnastce była ostatnim w miarę normalnym treningiem - na jakiś czas. Od poniedziałku z diety wyleciały pieczywo, ryż makaron, kasze, mleko i w ogóle wszelki cukier. Przez cztery dni królowały jaja, mięso, ryby, twaróg i pomidory (na twarożek z pomidorem nie spojrzę przez następny miesiąc). Na tak krzepiącej diecie zrobiłem we wtorek 14 km plus dziesięć przebieżek 100/100 m - przebieżek, które miały moją wątrobę ostatecznie wyczyścić z glikogenu. W czwartek wieczorem zrobiłem jeszcze dziesięć kilometrów, ale to już naprawdę na tzw. oparach. Ale za to gdy wróciłem do domu, czekał na mnie ryż z warzywami (mam naprawdę Najwspanialszą Na Świecie Żonę) - popchnąłem go jeszcze naleśnikami z serem i bananami oraz ciepłym kakao.
Ostatni trening miał mieć miejsce wczorajszego wieczorem, ale przyjechała babcia. To znaczy babcia moich dzieci (mama moja znaczy się), więc dzieci dokazywały z babcią (takie ich święte prawo). Do późna dokazywały z babcią. Tak więc po szybkiej esemesowej konsultacji z Trenejro postanowiliśmy, że będzie krócej ale rano - ot, rozruch: 4 km OWB1 plus pięć przebieżek 100/100 m.
Do przebiegniętych w tym tygodniu trzydziestu trzech kilometrów zamierzam jutro dopisać jakieś 42,195 (plus rozgrzewka rzecz jasna).

A teraz już tylko ciąg dalszy ładowania węglów (jeszcze dziś pasta party w gronie Blogaczy oraz współuczestników Wyzwania RW), relaks i szykowanie wyposażenia (tzw. ołtarzyk maratończyka). Pozostaje mi jeszcze ostateczny wybór strategii (mam dwie do wyboru), ale może się zdarzyć, że to nastąpi dopiero jutro rano).

Acha, pamiętajcie, że jeszcze do jutrzejszego poranka można typować mój wynik w jutrzejszym biegu. Jeśli będziecie ładnie typować, to postaram się dorzucić trzeci pakiet. Zatem powodzenia (Wam i nieskromnie sobie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...