11 sierpnia 2013

Super ale do bani

Chyba właśnie dojrzałem do tego, by opisać w dwóch albo trzech zdaniach jak do tego doszło, że 4 sierpnia roku bieżącego ustanowiłem nową życiówkę w biegu na 10 km. A dojrzewałem tak długo, bo też dosyć długo nie mogłem się doczekać potwierdzenia pomiaru własnego, czyli wyników zawodów. A wszystko przez przepychanki na linii organizator - firma prowadząca elektroniczny pomiar czasu, na które to przepychanki pozwolę sobie spuścić wyrażającą moją całkowitą dezaprobatę zasłonę milczenia.

Nazwa biegu, czyli XXII Bieg Opalińskich wskazywać by mogła, że odbywa się on w Opalenicy. W wielu miejscach w Internecie taką właśnie informację można znaleźć. A tu niespodzianka - meta i biuro zawodów znajdowały się w Grodzisku Wielkopolskim, a start w (położonym jednak, było nie było, pod Opalenicą) Sielinku. Dokładnie w bramie Centrum Wystawowo-Szkoleniowego Wielkopolskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Poznaniu. I tu należy przede wszystkim zaznaczyć, że  ośrodek ów odwiedzałem nie po raz pierwszy, choć pierwszy raz w roli biegacza amatora. Pierwszy raz gościłem tam wraz ze wspólnotą, w której swego czasu byłem zaangażowany, w ramach tzw. weekendu wspólnotowego (nie pamiętam dokładnie, ale chyba baliśmy tam nawet dwukrotnie). Po raz drugi jako doktorant, wygłaszając na konferencji naukowej referat , dotyczący zawilgocenia kościoła w miejscowości, w której w najbliższym czasie wystartuję w półmaratonie. W zeszłą niedzielę zawitałem tam po raz kolejny, tym razem w kusych spodenkach (mówiąc wprost, w krótkich gaciach).
Centrum Wystawowo-Szkoleniowe w Sielinku (źródło: www.label.pl)
A zawitałem na dłużej niż sądziłem, myślałem bowiem, że się rozgrzeję i pobiegnę w stronę Grodziska, a przyszło mi, wraz z innymi startującymi oczekiwać całe pół godziny, aż nas organizatorzy w stronę tegoż Grodziska wypuszczą (jakby ktoś miał wątpliwości - start się opóźnił), na co również spuszczę zasłonę milczenia.
Chociaż może nie - nie spuszczę. Muszę jednak pożalić się na poziom organizacji, acz leżącego kopał nie będę. Zwrócę tylko uwagę na jeden niuans. Zgodnie z regulaminem osoby zarejestrowane wcześniej mogły odbierać numery startowe do godziny 10:30. Start był zaplanowany na godzinę 11:00. Przy czym odległość od biura zawodów do lini startu wynosiła około dziesięć kilometrów. No przecież to nie mogło się udać.

No dobrze skupmy się na samym biegu. Pogodna na szczęście dopisała - od rana padało. Niebiegający czytelnik złapał się zapewne za głowę, ale kto choć raz startował w temperaturze 30+ (dzień wcześniej słupki rtęci - wiemy oczywiście, że termometry rtęciowe to już raczej rzadkość - pokazywały 36 stopni w skali niejakiego Celsjusza), ten zrozumie. Taktykę na bieg Trenejro nakreślił mi dosyć prostą - pierwsze pięć kilometrów po 4:20, kolejne trzy po 4:15, a potem przysłowiowa rura.
Pierwszy kilometr za szybko (4:14), na drugim nieco wyrównałem do średniej (4:29). Po trzecim kilometrze 4:21) był punkt z wodą. Woda podana w półlitrowych kubkach mimo opadów bardzo się przydała. Do półmetka udało się trzymać tempo - oba kilometry po 4:19. Po półmetku przyspieszyłem, choć mocniej niż zamierzałem - zamiast planowanych 4:15 kolejne trzy kilometry wyszły po 4:09. Ale widać tak miało być, bo wcale nie osłabłem na ostatnich dwóch tysiącach metrów, na których, jak się można domyślić, przyspieszyłem jeszcze bardziej - przedostatni kilometr w 4:07 a finisz (w co nie do końca wierzę) w 3:48(!). Efekt - Gremlin na mecie pokazał 0:42:10, co wskazywało na poprawienie dotychczasowego Personal Best o ponad siedemdziesiąt sekund. Ostateczne wyniki (na które, przypomnę czekaliśmy - w wyniku wzajemnego zwalania winy, które było jeszcze bardziej pożałowania godne od wydarzeń na linii startu - kilka dni) to potwierdziły - wynik brutto 0:42:11 (wyniki nie zawierają czasu netto, więc za taki uważam pomiar własny).

Podsumowując w krótkich żołnierskich słowach: Wynik zadowalający, a nawet bardzo zadowalający. Cieszy też pozycja na mecie: 55 miejsce na 336 osób, które ukończyły, i piętnaste miejsce w kategorii wiekowej. Medal ładny. Pakiet startowy skromny (numer, medal, woda i kiełbasa z bułą na mecie), ale czegóż wymagać przy opłacie startowej 20 zł. No mimo wszystko jednak solidnej organizacji (startowałem już we wzorowo zorganizowanych biegach bez opłaty startowej). Z tego startu postaram się zatem zapamiętać przede wszystkim wynik, który de facto liczę poprawić pierwszego września na lotnisku w Bednarach.

5 komentarzy:

  1. Piękny finisz, a opis porażek i potknięć organizatora też niczego sobie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No no, co za torpeda na finiszu :) Gratulacje!!!! A 1 wrzesnia też będę biegła dychę - ta na lotnisku wygląda super ale za daleko dla mnie - ja pobiegnę w Czosnowie koło W-wy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratki, widać rezerwy jeszcze - po tym finiszu. Powodzenia na lotnisku!

    OdpowiedzUsuń
  4. @Błażej, dziękuję
    @Adam, zdecydowanie wolę opisywać organizatorskie sukcesy.
    @Ava, w takim razie pościgamy się korespondencyjnie ;-)
    @Leszek, może masz rację. Podobno jak wystarcza Ci sił na mocny finisz, to znaczy, że biegłeś za wolno :-)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...