19 marca 2013

Jak hartowało się srebro

Przed moim czwartym już startem w Maniackiej Dziesiątce dominowało we mnie jedno uczucie - niepewność. Po pierwsze zatem, miałem dylemat pod tytułem co na siebie włożyć. Bynajmniej nie zastanawiałem się nad kompozycją kolorystyczną, a raczej nad liczbą i rodzajem warstw. Pogoda była jeszcze mniej przyjazna, niż podczas mojego pierwszego startu w Maniackiej trzy lata temu, kiedy to nad Maltą pojawiłem się w gustownym bawełnianym dresie. Ale wówczas w swojej kolekcji biegowej nie posiadałem nic, co by zasłużyło na określenie techniczny. Ostatecznie postawiłem na podkoszulek z długim rękawem, cienką bluzę, spodnie trzy-czwarte oraz rękawiczki. Dolną część nóg okrywały dodatkowo opaski kompresyjne (to był mój pierwszy start z tym wynalazkiem). Całość dopełnił tzw. kondomek, czyli rodzaj odzieży ochronnej, którą można nabyć w markecie budowlanym, a która okrywa całe ciało oprócz twarzy, stóp i dłoni (posiada nawet kaptur). Jego niewątpliwą zaletą jest (o ironio) słaba oddychalność. O dziwo, używam tego w pracy od lat, ale dopiero na maratonie w Berlinie, widząc to u innych biegaczy, uświadomiłem sobie, iż nada się świetnie celem utrzymania ciepła po rozgrzewce.
Niepewność numer dwa to pytanie o własną formę. Tak się jakoś nieatrakcyjnie złożyło, że był to mój pierwszy start w tym roku (a zarazem jedyna próba sił przed maratonem w Łodzi). Nie bardzo mogłem się zatem wypowiedzieć na temat własnej formy. I choć chciałem w końcu zejść poniżej bariery czterdziestu pięciu minut, nie miałem bladego pojęcia w jaki wynik celować. Postanowiłem zatem pobiec na wyczucie. No prawie na wyczucie - zdecydowałem by raczej patrzeć na tętno niż na tempo.
Kolejna wątpliwość dołączyła do poprzednich po odebraniu pakietu startowego: Czy ja aby nie jestem inwigilowany? Bo skąd orgowie wiedzieli, w jakich butach pobiegnę? Wyjaśniam: na kopercie z chipem, wydrukowano przykładowe zdjęcie, przedstawiające jak prawidłowo zamocować chipa - a na tym zdjęciu but, w którym miałem pobiec.
Ostatnie kilometry wypadłyby w iście zimowej scenerii - gdyby tylko zamiast pośniegowej brei leżał śnieg (źródło: www.maratonczyk.pl)
To ostatnie pytanie pozostawmy bez odpowiedzi i przejdźmy do samego biegu. Ustawiłem się zgodnie z przydzieloną strefą, czyli strefą B, co oznaczało miejscówkę całkiem blisko linii startu. Po wystrzale armatnim ruszyłem pilnując się, by na pierwszych metrach nie dać się ponieść emocjom i tłumowi, i nie ruszyć za szybko. Za to tętno dosyć szybko urosło i to urosło nieco wyżej niż planowałem na pierwsze trzy kilometry. Ale czułem się dobrze, postanowiłem zatem nie zwalniać, ale i nie przyspieszać. Pierwszy kilometr pokonałem w 4:26 - pomyślałem zatem, że jest tak jak trzeba. Dwa kolejne były jeszcze szybsze - odpowiednio 4:23 i 4:18. I wciąż biegło mi się całkiem przyjemnie jak na tak krótki dystans. Można powiedzieć, że złapałem swój rytm, a właściwie swój i otoczenia, bo ani ja nikogo nie wyprzedzałem, ani nikt mnie. To, że kolejne dwa kilometry były nieco wolniejsze (4:24 i 4:29) nie ma tu zatem raczej żadnego znaczenia. Gdy na piątym kilometrze zobaczyłem czas (brutto) ok. dwudziestu dwóch minut byłem już pewien, że jest dobrze. A jako że był to półmetek, zacząłem się rozglądać za punktem z wodą. Chyba jednak nie chciało mi się pić, bo moje myśli szybko pobiegły w inną stronę (na szczęście nie w inną niż ja sam) i dopiero na mecie uświadomiłem sobie, że punktu z wodą nie było. Przez kolejne kilometry utrzymywałem swoje tempo - szósty 4:26, siódmy 4:25, ósmy 4:20 - i dopiero po powrocie nad Maltę zacząłem przyspieszać. Nie było to łatwe, bo ostatnie dwa kilometry, z racji zalegającego acz topniejącego śniegu, ale również zwężenia trasy, były jednocześnie najtrudniejszymi na całym dystansie. Mogę chyba jednak mówić o sukcesie, skoro dziewiąty kilometr przebyłem w 4:16 a dziesiąty w 4:05 i na mecie zameldowałem się z czasem o ponad dwie minuty lepszym od dotychczasowego rekordu życiowego: 0:43:21. Mało tego, za trzecim razem udało mi się przybiec na metę Maniackiej na tyle wcześnie, że na mojej szyi zawisł medal w kolorze srebrnym (niewtajemniczonym zdradzę, że pierwsze sto osób na mecie otrzymuje pamiątkowy medal w kolorze złotym, kolejne czterysta w srebrnym, a pozostali finiszerzy w brązowym).
Tuż przed metą nigdy - no może prawie nigdy - nie wyglądam pięknie (źródło: www.maratonypolskie.pl)
Całą tą radość popsuł nieco brak sms-a z wynikiem, a przede wszystkim brak mojego nazwiska na opublikowanej wieczorem liście wyników. Na szczęście mail do organizatora pozwolił wyjaśnić sprawę i mam jeszcze jeden, oprócz odczytu z mojego Gremlina oraz otrzymanego medalu we wspomnianym wyżej kolorze, dowód na to, że w ogóle dobiegłem do mety.

Gwoli podsumowania należałoby napisać, że cieszy nowa jednopętlowa (choć nie jest to pętla zamknięta) trasa biegu, która zapewne dostarczy jeszcze więcej przyjemności z biegu, gdy aura okaże się nieco łaskawsza i przez ostatnie dwa kilometry nie trzeba się będzie dodatkowo (obok zmagań ze słabościami własnego organizmu) zmagać ze śniegiem, że o finiszowaniu po kałużach nie wspomnę. Ale o tym przekonamy się na jubileuszowej, dziesiątej (piątej z moim udziałem -również jubileusz) edycji biegu.
Tego dnia finiszowanie to była naprawdę mokra robota (źródło: www.maratonczyk.pl)
Na zupełne zakończenie, aby dopełnić kronikarskiego obowiązku, dodam, że w tygodniu poprzedzającym start, z uwagi na próbującą się do mnie dobrać infekcję, ograniczyłem się do dwóch (choć mocnych - długi interwał tempowy oraz interwały maksymalnej wydolności tlenowej) treningów biegowych. A wliczając wyścig i poprzedzającą go rozgrzewkę, zamknąłem tydzień oszałamiającą niewątpliwie liczbą trzech godzin aktywności. Kto wie, czy to nie takie ograniczenie aktywności przyczyniło się znacząco do bardzo dobrego wyniku w sobotnie popołudnie?

9 komentarzy:

  1. Gratulacje! To teraz najprzyjemniejsza część - trzeba poprawić swój rekord w zakładce "O mnie" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to solidnie życiówka poprawiona, szczególnie biorąc pod uwagę momentami trudne warunki :)
    W Łodzi może być bardzo dobry wynik.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje Bartek. Najciekawsze jest to, że tak bardzo poprawiłeś swoją życiówkę mimo, że ostatnio nie zawsze miałeś odpowiednią ilość czasu na trening :) Jesteś chyba kolejnym przykładem biegacza, który nie morduje się na treningach, a który notuje progres.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję srebra i bardzo ładnego wyniku! :)
    Fajnie się czyta Twoje relacje.

    OdpowiedzUsuń
  5. No, pięknie - 2 minuty na dyszkę urwane już wiosną :) Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  6. Rewelacja! Gratki! No właśnie, może nie trzeba się tak mordować na treningach - jesteś dowodem na to, że nawet jesli czasem się zawala plan to i tak główny cel udaje się osiągnąć. Aczkolwiek myslę że ma w tym swój udział po prostu twój talent do biegania :-) Innym zostaje ciężka praca :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bartek wielkie brawa i gratulacje!pozdrowionka:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny wynik, gratulacje!
    A swoją drogą, świetny pomysł z tymi złotymi, srebrnymi i brązowymi medalami.

    OdpowiedzUsuń
  9. michu77


    Hej! Zdecydowaliśmy, że nie będzie tym razem wody na 5km. Trzeba było szybko otworzyć ulice, a na Malcie to się już nie opłacało. O tej porze roku na dystansie 10 km - woda nie jest niezbędna, o czym pisaliśmy na forum, i w zasadzie niewiele osób zauważyło jej brak ;p

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...