2 stycznia 2013

Nike LunarGlide +4

Nowy rok* na blogu postanowiłem rozpocząć wyjątkowo. Zwykle przystępuję do podzielenia się swoimi wrażeniami z biegania w nowej parze butów krótko po tym, gdy liczba pokonanych w nich kilometrów zaczyna się wyrażać trzema cyframi. Tym razem pozwoliłem sobie trochę ten proces przeciągnąć, głównie dlatego, że zanim w czarno-zielonej parze Nike LunarGlide+ 4 przekroczyłem wspomniany kilometraż w liczbie stu, upłynęło już dosyć dużo wody w Warcie (dlaczego tak się stało, napiszę w dalszej części tekstu). Potem jednak zacząłem je eksploatować bardziej intensywnie i tak, do końca minionego już starego roku (jeśli mnie rachunki nie mylą) nabiegałem w nich ponad czterysta dziesięć kilometrów.
Podobno pierwsze wrażenie w przypadku butów do biegania nie jest najważniejsze. A może mówi się tak dlatego, że obuwie dla biegaczy często po prostu nie grzeszy urodą? W tym wypadku bynajmniej tak nie jest - but jest naprawdę urodziwy. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że gotów byłbym ubrać je do mniej oficjalnego, ale niesportowego stroju. Ale wygląd to tzw. oko, a co ze skiełkiem? Po założeniu musiałem sobie zadać pytanie, które zapewne nasunęło się nie tylko mnie: Matko wszystkiego co dobre i piękne! Co to to ma pod piętą?! (sic!) Czułem się jakbym stał i stąpał na/po poduszkach. A to wszystko wina  systemu Dynamic Support, czyli dwóch przeciwlegle ułożonych piankowych klinów o różnej gęstości, których zadaniem jest optymalna amortyzację od momentu ułożenia pięty o podłoże, aż do zakończenia etapu przetaczania. No dobrze - pomyślałem - zobaczymy, jak się te "poduszkowce" sprawdzą w praniu, czyli na treningu.

W tym miejscu dochodzimy do przyczyny, która stała za tym , że na początku kolejne kilometry na koncie butów księżycowych pojawiały się z niewielką intensywnością. Mimo, iż producent zachwalał w pierwszym rzędzie między innymi zdolność doskonałego dopasowania, po nie do końca przyjemnych doświadczeniach z modelem LunarHaze+, postanowiłem być bardzo ostrożny i zakładałem je na jeden trening w tygodniu i to zazwyczaj ten najkrótszy i najmniej intensywny. A i tak czułem, że gdybym przyjął inną strategię, i nie pozwolił na stopniowe dopasowanie się buta do stopy i (że tak pozwolę sobie sparafrazować klasyka) stopy do buta vice versa, historia mogłaby się powtórzyć (powtórzyć też należy jednak, iż przyczyna tego zjawiska leży w mojej wymykającej się nieco statystyce stopie). Ów okres adaptacji zakończył się lekkim przetarciem wewnętrznej części buta w obszarze prawej pięty, ale jednocześnie oznaczało to wzajemne dopasowanie. Potem było już tylko bardzo dobrze.
Otóż to - podstawowym problemem z dopasowaniem butów biegowych w moim przypadku, poza wspomnianą już tendencją do tego, że albo but poobciera piętę, albo pięta wywierci dziurę w bucie (a najczęściej jedno i drugie), jest kwestia sznurowania. Praktycznie zawsze, albo prawie zawsze, mam problem by nie zasznurować buta za słabo (co sprawia, że noga lata wewnątrz) lub za mocno (przez co but nieprzyjemnie uciska). Czasem nawet kilkukrotnie, metodą prób i błędów, poszukuję optymalnego napięcia sznurówki, zanim zacznę trening. W tym wypadku nie musiałem sobie tym problemem głowy zaprzątać. Inaczej rzecz ujmując, wykorzystujący system włókien nylonowych, stanowiących niejako przedłużenie sznurówek, system Nike Flywire sprawdza się (jak to mówią) w pełnej rozciągłości - naprawdę but dopasowuje się do stopy niczym rękawiczka. Zatem zazwyczaj wiązałem buty tylko raz - trudno było przesadzić w którąkolwiek ze stron. A jeśli już o jednokrotnym wiązaniu mowa, należy dodać, iż działo się tak również dzięki nierozwiązywalnym sznurówkom. Przynajmniej mnie nie przytrafiło się aby się rozwiązały, nawet wówczas, gdy stosowałem pojedynczy węzeł.
Dzięki temu, że zapoznawałem się z butami od lipca do grudnia, miałem też okazję popróbować w nich nie tylko prawie każdego rodzaju nawierzchni (od utwardzonych ścieżek asfaltowych, betonowych i z kostki brukowej przez miękkie, ale również kamieniste leśne ścieżki, aż po śnieg i lód) ale też w każdych warunkach atmosferycznych (od upału po mróz, od pełnego słońca po intensywne opady deszczu czy śniegu). I kiedy chodzi o przyczepność, nie sprawdziły się do końca jedynie na śliskiej nawierzchni z ubitego śniegu - przy żwawszym tempie zdarzyło im się tracić przyczepność (trudno jednak wymagać od tego typu butów przyczepności w takich warunkach). Za to, mimo iż nie są to tzw. trailówki, w bieganiu po lesie sprawowały się świetnie. Jeśli z kolei mowa o komforcie termicznym, tu nie mogę nic zarzucić - po prostu nie przypominam sobie aby ów komfort wiązał się z nie-komfortem. A skoro już wspomniałem o opadach deszczu dodam też, że samo w bieganie w takich warunkach nie stanowi kłopotu do momentu wdepnięcia w większą kałużę. Jeśli jest ona naprawdę spora, takie spotkanie kończy się zabraniem pewnej części wody ze sobą. Większość, poprzez siateczkę mesh, dosyć sprawnie opuszcza wkrótce obszar naszej stopy, na dłuższy czas pozostaje jednak ona (owa stopa) w środowisku mokrym.

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Wspomniałem o piance znajdującej się pod piętą, która ma za zadanie zapewnić maksymalny komfort przy lądowaniu na pięcie. Nike LunraGlide+ 4 trafiły do mnie w okresie, gdy właśnie zacząłem kłaść nacisk na to, aby na pięcie nie lądować. Ufam, że pewne postępy udało mi się w ostatni okresie pod tym względem osiągnąć, a jednak nie odczułem, aby komfort biegania uległ w jakikolwiek sposób pogorszeniu. Cóż zatem napisać na podsumowanie? Myślę, że to, iż czwartą generację modelu LunarGlide należałoby uznać za obuwie niezwykle uniwersalne (brzmi to nieco dziwacznie, ale oddaje moje odczucia), łączące dobrą amortyzację z niewielką wagą (ok. 275 g w przypadku modelu męskiego) i oferujące niemalże doskonałe dopasowanie. Poleciłbym zatem śmiało praktycznie każdemu biegaczowi, no może z wyjątkiem purytanów stawiających na bieganie naturalne w jak najczystszej formie.
Byłbym zapomniał dodać, że księżycowych butach niechcący nabiegałem życiówkę, więc chyba mogę napisać, że są szybkie...

*W tym miejscu nie mogę powstrzymać się przed pewną dygresją. Jestem szczególnie wyczulony na wszelkiej maści błędy językowe, typu "tu pisze", ale wszechobecne składanie życzeń wszelakiej szczęśliwości w Nowym Roku doprowadza mnie do tzw. szewskiej pasji. Wydaje mi się osobiście, że składanie życzeń przy okazji rozpoczęcia nowego roku kalendarzowego, dotyczące tylko jego pierwszego dnia (czyli Nowego Roku właśnie) jest co najmniej mało uprzejme...

4 komentarze:

  1. W moich glide'ach czyli modelu 3 jest podobnie z podeszwą - czułem na początku jakbym miał ciało obce pod wkładką :) ale podczas biegu po 2km uczucie znikło i było fajnie. No ale czwarta wersja jest dużo fajniejsza - to sznurowanie mi się podoba i dużo lżejsze są...

    OdpowiedzUsuń
  2. @Leszek, jeśli pamięć nie myli, to redukcja wagi w stosunku do "trójki" wynosi jakieś 15%. A sznurowanie? śmiało można przytoczyć stare hasło reklamowe Nike: "A właśnie, że odkryliśmy Amerykę" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Biegam od Świąt w przyniesionych przez Św Mikołaja (lub - z szacunku dla gospodarza bloga - Gwiazdora ;)) trailowych Pegasusach i jestem na razie zachwycona! Zobaczymy, co będzie dalej. Fajnie poczytać o Twoich doświadczeniach z Lunar Glide.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zawsze bardzo dobra i szczegółowa recenzja.
    Zgadzam się z Tobą co do uniwersalności obuwia i jego dopasowania.

    Sznurówki w moim przypadku nie były "nierozwiązywalne" - mi raz się rozwiązały - ale może z mojej winy, że za słabo je związałem :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...