28 września 2012

Kryzys tożsamości biegacza?

Niedzielny maraton wywołał chyba u mnie jakąś blokadę psychiczną. Niby nie odczuwam większego stresu (co też mnie martwi), ale coś bieganie mi nie idzie. Z zaplanowanych na ostatnie dwa i pół tygodnia siedmiu treningów udało mi się zrealizować cztery. A bo to lejący się ciurkiem nosa katar (chociaż w sumie dobrze, że dwa tygodnie przed maratonem, a nie dwa dni), a to wyjazd służbowy i szkolenie, a to ogólna niedzielna niemoc (tym razem tydzień przed maratonem). A wszystkiemu winne siedząca mi uparcie w głowie stara maratońska prawda, że w ostatnich tygodniach nic już się nie poprawi, za to popsuć łatwo. Więc może to i lepiej, ze taki asekuracyjny jestem.

A zatem jutro wyruszam za naszą zachodnią granicę (a propos, zauważyłem, ze mój jesienny maraton przesuwa się regularnie o ok. 300 km na zachód). Może to dobra okazja na rzucenie okiem jak wyglądały ostatnie tygodnie przygotowań…

Tydzień jedenasty (20-26 sierpnia) w całości upłynął pod znakiem bólu gardła. Głód biegania był jednak tak silny, że w kolejny poniedziałek postanowiłem nadrobić choć część zaległości i nie bacząc na pozostałości symptomów chorobowych wybrałem się na długie wybieganie. Nie wiem czy to było rozsądne, ale będąc nie do końca ozdrowiałym pobiłem oba treningowe rekordy pod kątem najdłuższości – czas: 3:00:00 i dystans 34,55 km.

Plany na tydzień dwunasty (27 sierpnia – 2 września), choć z małym przesunięciem z uwagi na wspomniane wybieganie udało już się zrealizować w całości. W środę piętnaście jednominutówek w żółtej strefie z jednominutowymi przerwami. Do tego pięć minut rozgrzewki i nieco dłuższe (10:45 – musiałem wrócić do miejsca noclegu, gdyż nie działo się to w Poznaniu) schłodzenie. W czwartek interwały Yasso – osiem razu po dwa okrążenia stadionu lekkoatletycznego (warszawskiej Agrykoli konkretnie) i (co cieszy) wszystkie poniżej zakładanych 3:30. Przerwy w truchcie tak samo długie. Wstępu i zakończenia (ze tak użyje terminologii szkolnej) oczywiście nie zabrakło. W niedzielę, jako że tydzień był wypoczynkowy, dwugodzinny długi bieg z szybkim finiszem, w tym półgodziny w tempie docelowym i mocne dziesięć minut przed przejściem do schłodzenia. W tych trzech treningach nabiegałem łącznie 49,2 km

Tydzień trzynasty (3-9 września) miał być ostatni z długim wybieganiem, ale zamiast tego zawierał mocny sprawdzian, czyli półmaraton. Przedtem jednak (w środę) dwadzieścia piec minut w okolicach progu mleczanowego (czyli w żółtej strefie), zakończone dwudziestominutową rozgrzewką i tak samo długim schłodzeniem. W piątkowe przedpołudnie z kolei godzina pięć, z czego trzy kwadranse w strefie zielonej. A w niedzielę już mocno, czyli połówka w Pile. Bilans tygodnia: 48,1 km.

Tydzień czternasty (10-16 września), czyli pierwszy z trzech tygodni tapperingu, zaczął się zatruciem pokarmowym (taki prezent od kosmosu na trzydzieste trzecie urodziny), więc w środę wychodziłem na trening z duszą na ramieniu. I do dziś nie wiem co bardziej czułem w kościach biegając założone piętnaście jednominutówek – niedzielną połówkę czy poniedziałkowe leżakowanie w towarzystwie miski (przy czym miska oznacza miskę plastikową, nie zaś uczestniczkę konkursu piękności). Piątek stanął pod znakiem treningu półtora godzinnego. Po mniej więcej dwóch trzecich pojąłem co taki trening robi w tej części planu. Czując jeszcze skutki wydarzeń dni nie tak dawno minionych mogłem przekonać się (w pewnym ułamku rzecz jasna) co mogę poczuć na zakończenie miesiąca. A nazajutrz dołączyłem solidarnie do reszty smarkającej rodziny, więc w niedzielny poranek zamiast do Lasu Marcelińskiego, od razu udałem się do ciepłej wanny. Dwa z trzech zaplanowanych wyjść pozwoliły mi zatem nabiegać 27 km.

O dziwo, katar zamiast trwać siedem dni lub tydzień minął już na początku tygodnia czternastego (17-23 września). Jego nędznych pozostałości udało mi się pozbyć podczas jednominutówek (tym razem dziesięciu) w środę. A na cały tydzień złożyły się dwa treningi – pierwszy i ostatni... W piątek było osiemnaście godzin pracy, które to zapewne należy wynik za brak chęci do niczego w weekend. A zatem bilans tygodnia to oszałamiające 6,4 km.

W tygodniu bieżącym udało mi się jak na razie pobiegać raz we wtorek, robiąc szybkie przebieżki (po dwadzieścia pięć sekund każda). Łudzę się trochę, że przed samym maratonem jeszcze choć trochę się poruszam.

I żeby na koniec padło coś optymistycznego, pogoda w Berlinie, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, zapowiada się całkiem dobrze. Temperatura oscylująca w okolicach dziesięciu stopni i bezdeszczowo. Oby samopoczucie było tak samo dobre.
A tak w ogóle czytam właśnie książkę o ultramaratonach (Jedz i biegaj Scotta Jurka) i lektura ta sprawia, że maraton wydaje mi się jakąś fraszką igraszką, zabawką dla mieszczuchów. A i tak wiem, że zada mi ból. I to niech będzie optymistyczne zakończenie tego niezbyt optymistycznie rozpoczętego posta.

8 komentarzy:

  1. Mam dokładnie to samo. Zmęczenie materiału, ból gardła, pięty i kolana i raczej wątła nadzieja na złamanie 4h. Też właśnie czytam Jedz i biegaj i mam dokładnie te same odczucia. Powodzenia w Berlinie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bartek, z całego serca życzę Tobie osiągnięcia dobrego wyniku w Berlinie. Obyś na mecie czuł wielką radość, która przyćmi ten obecny Twój pesymizm. Wybierasz się w bardzo fajną biegową wycieczkę. Na zdjęciach chcę widzieć uśmiech od startu do samej mety :)
    Powodzenia ! :)
    Marcin

    OdpowiedzUsuń
  3. Połamania 3:30 z całego serca serca! Patrząc na twoje treningi masz lepszą dyspozycję niż ja (szczególnie te 34,55km :-O ) więc musi ci się udać bo jak nie, to i ja padnę ;) ale nie ma co czarnowidztwa uprawiać, uda się na pewno!

    OdpowiedzUsuń
  4. 300 km na zachód? Albo na przyszły rok pojedziesz do Portugalii, albo dorzucisz kierunek południe poszukasz jakiegoś maratonu w Maroku :-)

    Mam nadzieję, że ten maraton przywróci Ci entuzjazm. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Też trzymam kciuki - masz taką bazę że nawet ostatnie przygody z miskami i katary nie Ci nie przeszkodzą. PB życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mocno trzymam kciuki i wierzę, że wykręcisz świetny wynik. No i zgadzam się z Emilką, że może warto od przyszłego roku skręcać na południe ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bartek duchem będę z Wami:) bo w Berlinie leci nasz świetny kumpel, a zarazem dyr biegu częstochowskiego Verdi:)dajcie czadu;)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...