15 lipca 2012

Dwie godziny doby pilnie odkupię...

Jak widać (a właściwie można się domyślić) z intensywności publikowania nowych wpisów na blogu, na nadmiar wolnego czasu zdecydowanie nie narzekam. Dziękować Bogu, znajduję go jakoś na bieganie, ale żeby usiąść i coś o tym bieganiu dla siebie i dla potomności (że o czytelnikach, jawnych i niejawnych, bloga nie wspomnę) czasu już niestety nie staje... A że dziś od rana nic mi nie wychodzi (przede wszystkim trening niedzielny mi nie wyszedł) pomyślałem, że może przełamię passę dzienną i ogólną i spróbuję poczynić bardzo krótki raport z pierwszych pięciu tygodni przygotowań do maratonu w Berlinie.
Tydzień pierwszy, po kilku dniach odpoczynku po połówce w Śremie, rozpocząłem od ustalenia na czym stoję i tzw. metodą oddechową pozwoliłem sobie oznaczyć podczas badań wysiłkowych (wysiłku o narastającej intensywności) tzw. progi metaboliczne. I tak oto okazało się, że próg przemian metabolicznych to w moim przypadku intensywność wysiłku, podczas którego średnie tętno nie powinno przekraczać wartości 148/min. Z kolei próg przemian beztlenowych to intensywność treningu, w którego tętno nie powinno być niższe niż 165/min. A zatem tętno 148 przyjąłem jako górną granicę strefy niebieskiej, natomiast tętno 165 jako środek (mniej więcej) strefy żółtej. I od tego momentu treningi zaczęły mieć ręce i nogi.
Na koniec tygodnia zaplanowałem i wykonałem jeszcze dwa krótkie treningi - czterdzieści minut w strefie zielonej z dziesięcioma minutami wstępu i tyleż schłodzenia w strefie niebieskiej (łącznie godzina jak nietrudno wykalkulować) i coś na kształtu biegu z narastającą prędkością, czyli pięć minut w strefie niebieskiej, pół godziny w zielonej, dwadzieścia w żółtej (tym razem wszedłem w strefę i utrzymałem się bez większych problemów) i na koniec kolejne dziesięć minut na niebiesko. Ostatecznie tydzień zamknąłem kilometrażem 22,6 km.

Tydzień drugi był na tyle intensywny (już nie pamiętam dlaczego), że udało mi się pobiegać jedynie dwa razy. Pierwszy raz to interwały czyli 15 razy po 25 sekund w strefie czerwonej (ostatecznie udowodniłem sobie, że bieganie interwałów wg tętna jest nieco bez sensu) z 65-sekundowymi przerwami. A w niedzielę dwie godziny, z czego godzina czterdzieści w strefie zielonej. Tydzień zamknięty wynikiem 30,7 km.

Tydzień trzeci miał się zacząć od bardzo spokojnego biegu godzinnego, z którego postanowiłem zrezygnować, by w to miejsce zrealizować zdecydowanie cięższą jednostkę, na którą zabrakło mi czasu w tygodniu wcześniejszym. A ponieważ na początku owego tygodnia nocowałem w Mikołowie, zerwawszy się o świcie udałem się na tamtejszy stadion by spędzić na nim niemal półtorej godziny, na które złożyło się pięć minut w strefie niebieskiej, dziesięć w zielonej, tzw. bita godzina w żółtej i na koniec dziesięć minut (plus dobicie do pełnego okrążenia stadionu) w niebieskiej. Kolejny trening to rytmy - osiem razy po 2 minuty w żółtej strefie z minutowymi odpoczynkami w zielonej. A na koniec tygodnia miały być dwie godziny dziesięć minut (z czego godzina pięćdziesiąt na zielono) biegu. Koniec tygodnia niestety przesunął się na poniedziałek, a z treningu udało się zrealizować 1:48:15 biegu. Łącznie w przedłużonym o jeden dzień tygodniu przebiegłem zatem 43,1 km.

Wydarzenia dzisiejszego poranka wskazują, że jak na razie tendencja kończenia tygodnia treningowego w poniedziałek trzyma się świetnie. Tak też było w tygodniu czwartym, który ochrzciłem tygodniem żółtym, bowiem wszystkie trzy treningi zawierały akcenty w strefie o tym kolorze. Pierwszy 12 rytmów po jednej minucie na żółto z jednominutowym odsapnięciem na zielono. Drugi poniekąd podobny, z tym że żółtego było cztery razy po pięć minut i po trzy minuty zielonego. A na koniec, czyli w poniedziałek, w żółtej strefie było minut dwadzieścia, poprzedzonych połową godziny w strefie zielonej, że o początku i końcu (pięć i dziesięć minut) jak zawsze w strefie niebieskiej nie wspomnę. Jak widać tydzień nieco inny od dwóch poprzednich pod tym względem, iż ostatni trening krótszy, acz intensywniejszy. I tak jest w planie co try tygodnie - przez dwa tygodnie czas trwania najdłuższego treningu wzrasta, by w trzecim nieco poluzować. A licznik kilometrów w tygodniu numer cztery zatrzymał się na wartości 27,3 km.

Na wstępie napisałem, że spróbuję podsumować pięć tygodni treningów, ale jako że ten piaty wciąż niedokończony (liczę, że poniedziałkowy trening z niedzieli do skutku jednak dojdzie) w tym temacie potrzymam Was jeszcze w niepewności. Postaram się też rozpisywać na ten temat częściej i może nieco bardziej szczegółowo - wiem, że nie wszystkich te szczegóły interesują, ale są i tacy, którzy się ich wręcz domagają... I nie oszukujmy się, jeśli tu ich nie opiszę, to i dla mnie samego zaginą w odmętach niepamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...