7 stycznia 2012

Nareszcie po!

Tak wiem, na pewno wszyscy przebierają palcami na klawiaturze, żeby przeczytać co się u mnie działo przez ostatnie trzy długie weekendy i to co pomiędzy nimi (to się chyba nazywa autoironia), ale i tak to napiszę, choćby z tzw. kronikarskiej przyzwoitości. Ale nie będę się zbytnio rozwodził - powiedzmy, że będzie telegraficzny skrót.
Jak wspominałem wcześniej pierwsze dwa tygodnie po powrocie do biegania trzeba było spisać na straty. No prawie, bo coś tam jednak się działo. Dlatego po świętach postanowiłem wziąć się porządnie do pracy. Zacząłem już w drugi dzień świąt, przystępując wieczorem do gimnastyki siłowej - pół godziny pracy nad mięśniami korpusu (co wyprawiam na takim treningu, pozwolę sobie napisać przy innej okazji). We wtorek było 6 km w narastającym tempie, a w środę znów praca w domowej siłowni. Wreszcie w czwartek piątek dwie serie po cztery razy czterysta, po czym przyszedł sylwestrowy weekend i mimo, że miałem dobre chęci, by w niedzielę wyjść "poczłapać" i mimo tego, że nocna pobudka dziecka zmusiła mnie do wcześniejszego zakończenia zabawy (o ironio!), na dobrych chęciach się skończyło (starzeję się chyba).
Tydzień bieżący zacząłem również od gimnastyki siłowej. We wtorek było 5 km w umiarkowanym tempie (okolice maratońskiego). Następne wyjście miało być w czwartek, ale znowu leń mnie dopadł, na domiar złego nie opuścił mnie do piątku. Za to dzisiaj był kolejny bieg Grand Prix Poznania, więc liczę, że jeśli jutro znajdę motywację, by popracować nad mięśniami zamknę ten tydzień tak jak poprzedni, czyli bilansem 2+2.
Wyzwanie na kolejne dwa tygodnie - dobić wreszcie do poziomu 3+2!

A propos Grand Prix - strasznie mi się nie chciało jechać. Małżonka nawe to podchwyciła (powiedziała: Nie jedź!), ale wiedziałem, że jeśli nie pojadę, będę żałował. Lecz nawet gdy już stałem na starcie, nadal mi się nie chciało - i tak do samego końca. Nawet finiszować mi się (o dziwo) nie chciało. W tych warunkach wynik 23:01 netto (23:14 brutto) poczytuję za sukces. Kolejny bieg GP już za dwa tygodnie (w urodziny mojej Ślubnej i rocznice naszych zaręczyn), więc szybko będzie okazja by powalczyć mocniej. Tym bardziej, że to będzie ostatnia okazja do sprawdzeia formy (lub jej braku) przed rozpoczęciem szesnastortygodniowych przygotowań do wiosennego maratonu.

No właśnie - maraton wiosenny. Na stronie internetowej Maratonu Metroplii wreszcie potwierdzili datę zawodów (13 maja), pojawiła się też garść innych informacji, z których wynika między innymi, że Maraton Metropolii nie bedzie już Maratonem Metroplii. Impreza wraca do nazwy Maraton Toruński. Czyzby animozje między iastami zwyciężyły po raz kolejny? A może zawinił wszechobecny kryzys? Nie wiem. Wiem natomiast, że bardzo żałuję, iż nie pobiegnę z Torunia do Bydgoszczy. Właśnie ta ciekawa formuła zawodów stanowiła dla mnie poważny argument, by właśnie tam pobiec. Choć nie ukrywam, że kluczowe w mojej sytuacji rodzinnej okazały się termin i odległość, więc i tak w Toruniu zawitam (planuję przynajmniej). Czyli, oby do wiosny (choć zimy ani widu)!

4 komentarze:

  1. Powodzenia w walce z leniem ;) i opisz niedługo jak te ćwiczenia wyglądają - też bym chciał coś u siebie takiego wprowadzić żeby z brzucha co nieco zrzucić..

    OdpowiedzUsuń
  2. "żeby mi się tak chciało jak mi się nie chce" hi,hi.. każdy ma chyba czasem takie niemoce ;)powodzenia i pozdrowaśki :) 23:01 ! gratki! też bym tak chciał he,he...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech moc będzie z Tobą! Gratulacje konsekwencji treningów siłowych.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja właśnie teraz bardziej przychylam się do opcji wiosennego maratonu w Toruniu :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...